Mężczyzna mieszkał z konkubiną, która nagle zachorowała i zmarła. Wezwał więc pogotowie i policję. Gdy funkcjonariusze go wylegitymowali, okazało się, że jest poszukiwany przez bydgoski sąd, który prosił organy ścigania o doprowadzenie mężczyzny do najbliższego zakładu karnego bądź aresztu śledczego. Fakt zatrzymania potwierdza Elżbieta Gargas-Michalik, rzecznik prasowy komendanta miejskiego policji w Nowym Sączu, która jednak nie podaje bardziej szczegółowych informacji na ten temat. O sprawie nie chce także mówić Danuta Cabak-Fiut, dyrektor Sądeckiego Pogotowia Ratunkowego, w którym był zatrudniony 51-latek. - To są osobiste sprawy lekarza, więc nie będę tego komentować - ucina rozmowę Danuta Cabak-Fiut. Z informacji, do których dotarli dziennikarze wynika, że mężczyzna pracował w sądeckim pogotowiu od roku. Jego działania nie budziły zastrzeżeń przełożonych i były przez nich dobrze oceniane. Tymczasem w bydgoskim sądzie dowiedziano się, że lekarz jest oskarżony o narażenie pacjenta na bezpośrednie zagrożenie utraty zdrowia lub życia poprzez niestaranne i pobieżne przeprowadzenie badania. Jak ustalili dziennikarze, akt oskarżenia został sformułowany już w 2004r. Do procesu jednak nie doszło, bo 51-latek wyprowadził się z Bydgoszczy, nie powiadamiając o zmianie miejsca zamieszkania. Lekarz wyprowadził się do Nowego Sącza, gdzie miał nadzieję rozpocząć nowe życie. Gdyby nie został wylegitymowany przez policjantów, to prawdopodobnie byłby ścigany przez sąd jeszcze przez wiele lat. Paweł Szeliga pawel.szeliga@dziennik.krakow.pl