Śląskie: Hydrozagadka
Nie było żadnego skażenia wody - usłyszeli rudzcy radni i urzędnicy, którzy przybyli w czwartek do siedziby Górnośląskiego Przedsiębiorstwa Wodociągów.
Przedstawiciele spółki twierdzą też, że beczkowozy, którymi dostarczano ludziom wodę, napełniane były ze zbiornika w Czarnym Lesie. Do niego zaś trafiła woda, w której sanepid miał odkryć bakterie coli - pisze "Dziennik Zachodni".
45 tysięcy mieszkańców kilku dzielnic Rudy Śląskiej prawie przez tydzień nie miało wody, bo sanepid stwierdził, że zawiera ona m.in. groźne dla zdrowia ludzi bakterie coli. Alarm wywołały próbki pobrane 25 czerwca w dwóch punktach jej zakupu od GPW. Tego dnia na terenie Rudy Śląskiej próbki pobrano jeszcze w siedmiu innych punktach należącej do GPW sieci - w żadnym z nich nie wykryto nic niepokojącego.
- Dlaczego nie stwierdzono skażenia w innych punktach naszej sieci? - pytał Andrzej Sołtysik, dyrektor produkcyjno-handlowy GPW. Od razu przedstawił też swoją odpowiedź: ponieważ skażenia nie było. Koronnym dowodem na poparcie tej tezy mają być wyniki badań wody, pobranej ze studzienki, którą 27 czerwca wyłączono z dostaw. Stwierdzono w niej obecność chloru. Jeśli zaś był chlor, to nie mogło być bakterii - przekonywał Andrzej Sołtysik.
Miejscem, do którego powinna trafić skażona woda, płynąca od strony północnych dzielnic Rudy Śląskiej jest zbiornik wyrównawczy w Czarnym Lesie. To właśnie tam przez kilka kolejnych dni pobierały wodę beczkowozy, rozwożące ją do mieszkańców. Gdzie tu logika, przecież przyjmując tezę o skażeniu wody w dwóch wcześniejszych punktach, ten zbiornik powinien być również skażony? - pytali przedstawiciele GPW.
Czarnoleski zbiornik był badany przez sanepid 25 czerwca. Nic nie stwierdzono. Niczego podejrzanego nie wykryto też w Zabrzu i Gliwicach, dokąd tłoczono wodę ze zbiornika. Wariant, iż stężenie bakterii po wpuszczeniu skażonej partii wody do zbiornika obniżyło się do takiego poziomu, przy którym nie można by ich wykryć jest mało prawdopodobny.
W miarę rozwoju czwartkowej dyskusji coraz więcej pytań i zastrzeżeń padało pod adresem sanepidu. Odpowiedzi nie było, gdyż nikt z Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej nie został zaproszony do siedziby GPW. W rozmowie przedstawiciele sanepidu zapewniali wczoraj, iż są pewni za uzyskane w swoim laboratorium wyniki, a możliwość jakiegoś niedopatrzenia przy poborze próbki jest mało prawdopodobna.
INTERIA.PL/PAP