Niespodziewanny lider Tour de Pologne
Irlandczyk Daniel Martin z ekipy Garmin-Transitions został niespodziewanym liderem 67. Tour de Pologne, zdobywając żółtą koszulkę po samotnym finiszu na Równicy w Ustroniu.
Martin wyprzedził o 20 sekund grupkę dziewięciu kolarzy, którą przyprowadził Słoweniec Grega Bole. Trzeci był Sylwester Szmyd z ekipy Liquigas, a ósmy - lider reprezentacji Polski Marek Rutkiewicz.
Piąty, królewski etap prowadził z Jastrzębia Zdroju na górę Równica. Tylko 149 kilometrów, ale ostatnie cztery to bardzo sztywny - jak mawiają kolarze - podjazd do mety, ze średnim kątem nachylenia prawie 8 procent. - Równica to jedna z trudniejszych gór w Polsce - mówił przed startem Sylwester Szmyd, który nie ukrywał, że właśnie na tym podjeździe będzie atakować.
Zanim kolarze dojechali do Równicy, porządnie się zmęczyli, wjeżdżając pięciokrotnie na Zameczek na Zadnim Gronie w Wiśle-Czarnej, w pobliżu zbudowanej jeszcze przed wojną górskiej rezydencji prezydenta RP.
Wyznaczona na Zameczku premia górska oblepiona była kibicami, z których większość dotarła na nią na rowerach. Również bardzo dużo kibiców przybyło na Równicę.
Tylko na pierwszych kilometrach kolarze jechali spokojnie. Po lotnej premii w Skoczowie zaatakowali z peletonu Maciej Bodnar z Liquigasu, Słoweniec Borut Bozic i Brytyjczyk Ben Swift. Dwie premie na Zameczku wygrał Bozic, trzecią - Bodnar, a czwartą - jadący w koszulce najlepszego "górala" Holender Johnny Hoogerland, który doścignął czołówkę razem z Mateuszem Taciakiem z reprezentacji Polski i Hiszpanem Xavierem Tondo.
Uciekających kolarzy peleton doścignął przed piątą premią na Zameczku, która padła łupem Rutkiewicza. Kolarz reprezentacji Polski miał dodatkową motywację - na mecie czekała na niego znana kolarka górska, a prywatnie narzeczona - Anna Szafraniec.
Na zjeździe do Ustronia poszarpane grupki połączyły się w peleton liczący około 60 kolarzy. O losach etapu miał więc zdecydować podjazd na Równicę. Trzy i pół kilometra przed metą mocno nacisnął na pedały Martin. Akcja Irlandczyka, początkowo zlekceważona, okazała się rozstrzygająca. Nie było chętnych do pościgu, a gdy już się znaleźli, było za późno. Grupka pościgowa, w której jechało dwóch najsilniejszych Polaków - Szmyd i Rutkiewicz, straciła na mecie do Martina 20 sekund.
- Wyścig nie jest jeszcze rozstrzygnięty - skomentował Szmyd. - Na Martina zwróciłem uwagę już wczoraj, to mocny zawodnik. Gdy uciekł, tylko ja goniłem, ale nie miałem żadnego wsparcia. Trzecie miejsce nie jest złe i wszystko może się jeszcze zdarzyć. Na "papierze" jutrzejszy etap być może jest łatwiejszy, ale dłuższy i na mecie na pewno będą spore różnice.
Martin nie ma na koncie zbyt wielu sukcesów, ale był m.in. drugi w należącym do ProTour wyścigu Dookoła Katalonii. Liderem amerykańskiej ekipy Garmin-Transitions w Tour de Pologne wydawał się być Tom Danielson, który pojawił się na czele rozciągniętego peletonu na początku najtrudniejszego odcinka na Równicę. Zza pleców Amerykanina zaatakował jednak Irlandczyk.
- Przyjechałem tutaj dziś rano zrobić rekonesans trasy. Bardzo mi pasowała. Miałem mocną nogę i zaatakowałem. O tym, czy wygram wyścig, zdecyduje jutrzejszy etap. Stawka jest bardzo silna. Najgroźniejszy będzie Szmyd, który jedzie przed własną publicznością - powiedział Martin.
W sobotę etap z Oświęcimia do Bukowiny Tatrzańskiej (224 km), gdzie meta będzie usytuowana również pod górę.
INTERIA.PL/PAP