Blanik trzyma kciuki za Argentynę
Mistrz olimpijski w skoku gimnastyk Leszek Blanik w czasie piłkarskich mistrzostw świata będzie trzymał kciuki za trzy zespoły, ale najmocniej za Argentynę.
- To moja ulubiona drużyna od lat, a szczególnie po 1986 roku. Wtedy do mistrzostwa świata poprowadził ich fenomenalny, ale i kontrowersyjny Diego Maradona, który teraz jest szkoleniowcem. Argentyna ujęła moje kibicowskie serce ofensywną i radosną grą. Do dzisiaj nie mogę przeboleć porażki moich ulubieńców w ćwierćfinale poprzednich mistrzostw z Niemcami. Gospodarzom pomogły nie tylko ściany, ale też sędziowie - powiedział Leszek Blanik.
Jakie zespoły mogą jeszcze liczyć na jego przychylność? - Numerem dwa jest Holandia, która również preferuje futbol "na tak". Bardzo dobrze pamiętam mistrzostwa Europy w 1988 roku, kiedy w znakomitym stylu okazała się najlepsza. W tej drużynie zawsze podziwiałem nie tyle znakomitych bez wątpienia napastników, ile świetnych pomocników. Ostatnie miejsce w mojej klasyfikacji zajmuje zespół, który prezentuje zupełnie inny styl gry. Ta drużyna często jest krytykowana za destrukcyjny, brzydki futbol, ja jednak doceniam ich mądrość i wyrachowanie. Mam na myśli obrońców mistrzowskiego tytułu, czyli Włochów - wyjaśnił.
Jego zdaniem, wiara kibica to jedno, a rozum podpowiada, że w walce o mistrzostwo świata mogą się liczyć także inne zespoły.
- Obawiam się, że Argentyna może nie zrobić w tych mistrzostwach furory. Najwięcej szans trzeba dać ekipom, które potrafią rozłożyć siły na cały długi turniej, a takimi drużynami są bez wątpienia Niemcy i Brazylijczycy. Wydaje mi się, że po zdobyciu dwa lata temu mistrzostwa Europy, takimi walorami mogą pochwalić się także Hiszpanie - dodał Blanik.
W tego typu imprezach z reguły pojawiają się zespoły, które zaskakują, sprawiają niespodzianki. Do tej roli 33-letni dwukrotny medalista olimpijski typuje ekipy ze strefy azjatyckiej.
- Pamiętam, że podczas ostatnich mistrzostw bardzo dobrze spisywali się Australijczycy, którzy sprawili sporo kłopotów w 1/8 finału Włochom, a wywodzą się przecież ze strefy azjatyckiej. "Namieszać" mogą także Amerykanie - zakończył Leszek Blanik.
INTERIA.PL/PAP