"Z otchłani" - mroczny kryminał z demonami w tle
Morderca poluje na podejrzanych o pedofilię księży, a niewygodni świadkowie znikają bez śladu. Tropem zbrodni rusza krakowski komisarz Andrzej Krzycki. "Z otchłani" to trzymający w napięciu kryminał Krzysztofa A. Zajasa, dotykający najmroczniejszych zakamarków ludzkiej duszy. Dla naszych czytelników mamy kilka egzemplarzy powieści.
"Z otchłani" to ostatni - po "Ludziach w nienawiści" oraz "Mrocznym kręgu" - tom kryminalnej "trylogii grobiańskiej" autorstwa Krzysztofa A. Zajasa.
Nadzieje znanego czytelnikom krakowskiego komisarza Andrzeja Krzyckiego, że po krwawych wydarzeniach ostatniej wiosny świat wrócił na swoje tory i można wreszcie normalnie pracować, okazały się złudne. Zabójstwa popełniane na księżach uruchamiają kolejne demony polskiego życia publicznego.
Krzycki musi stawić czoła nie tylko mordercy, ale również jego prześladowcom, hipokryzji w policji i w Kościele, instytucjonalnemu tuszowaniu prawdy i powszechnemu zakłamaniu...
Przeczytaj fragment książki Krzysztofa A. Zajasa
***
Wzdrygnął się z przestrachem na głośny metaliczny brzęk. Po chwili dotarło do niego, że to gospodyni z łoskotem odstawiła wiadro, aby dać mu do zrozumienia, że skończyła. Westchnął i z trudem się obrócił. W półmroku kościoła, oświetlonego zaledwie dwoma elektrycznymi kandelabrami zawieszonymi na filarach, mokra posadzka wydawała się jeszcze ciemniejsza. Jak czerń nad otchłanią. Kto wie, może gdyby w tej chwili wstąpił na te czarne, groźnie połyskujące sześcioboki, podłoga zapadłaby się pod nim i pochłonęła go razem z jego myślami o ciele świętego Sebastiana, któremu nieco się obsunęła przepaska na biodrach.
- Ksiądz proboszcz zostaje?
Poderwał się jak uczniak przyłapany na oglądaniu nagich panienek. Zacisnął mocniej palce na różańcu.
- Jeszcze trochę tu posiedzę. Niech Józefowa już idzie. Bóg wam zapłać.
- Miałam jeszcze zmyć schody na galerię - odparła kobieta. - Ale jak ksiądz chce. - Rzuciła burkliwe "z Bogiem" i wyszła, energicznie zatrzaskując drzwi ze starą żelazną klamką. Coś jej odpowiedział i wrócił do obrazu na głównym ołtarzu.
Specjalnie poprosił o parafię pod wezwaniem Świętego Sebastiana, którą bardzo trudno znaleźć w Polsce, a następnie zamówił malowidło na portalu dlaksiedza.pl, oferującym kopie włoskich dzieł na użytek posługi duchowej. Z kilku wizerunków nagiego młodziana przebitego strzałami wybrał właśnie ten, autorstwa Guida Reniego, jak wyczytał w informacji pod zdjęciem. Sebastian miał chłopięcą, niemal dziecięcą twarz, mocne, szerokie ciało, mięsiste usta i wzniesione w ekstazie oczy. Zaledwie trzy strzały przeszywały jego korpus, jedna sięgała niemal podbrzusza. Skręcone w loczki ciemnorude włosy i zasłaniająca genitalia przepaska upodabniały Sebastiana trochę do dziewczyny, a trochę do dziecka. Czysta niewinność. Od razu polubił ten obraz.
Czy tylko mu się wydawało, czy rzeczywiście święty z obrazu był trochę podobny do Bartka?
Opuścił wzrok. Nie powinien mieć takich myśli przed ołtarzem. Znowu go przeniosą na drugi koniec Polski. A potem się zacznie wszystko od nowa.
Co tam przeniesienie... Najgorsze, że widzi je On.
Spojrzał z ukosa na wygiętą figurkę zawieszoną na burcie ambony. Malutka główka widziana z tej odległości nie miała twarzy. Nie wyrażała nic - ani potępienia, ani wyrozumienia. Jak gdyby w ogóle Go to nie obchodziło. A powinno! Błądzenie ludzi to w końcu Jego specjalność. Stęknął i podniósł się z trudem, opierając ręce na kolanach. W bocznym ołtarzu wisiał krzyż z Chrystusem niemal naturalnej wielkości. Poczłapał w tamtą stronę z mieszaniną pokory i złości, jakby z góry zakładał, że jego starania nie przyniosą oczekiwanego skutku. Podczas modlitw w dyskretnej niszy kapliczki pozwalał sobie na więcej śmiałości, ale czego właściwie chciał? Opadł ciężko na drewniany klęcznik z karmazynowym obiciem i ułożoną na nim niewielką poduszką w fioletowym obszyciu, opierając się na łokciach i splatając dłonie na łańcuszku z drewnianymi kulkami. Zamknął oczy i szukał w sobie siły, żeby je na powrót otworzyć. Zaczął mamrotać pod nosem:
Zmiłuj się nade mną, Boże, w swojej łaskawości, w ogromie swego miłosierdzia wymaż moją nieprawość! Obmyj mnie całego z mojej winy i oczyść mnie z grzechu mojego!
Wyszło jakoś płasko i bez przekonania. Dwukrotnie powtórzył po łacinie Miserere mei, Deus. Miserere mei... Słowo "miserere" zdawało się dobrze oddawać stan jego duszy, współbrzmiało bowiem z "mizerią". Mizeria szpetnego życia, wymizerowana dusza. Plasterki nieprawości w gęstej śmietanie rozkoszy i occie winy. Kulinarna metafora zbrzydziła go, szybko więc przetarł usta wierzchem dłoni, jakby posmakował czegoś wstrętnego. Po co teraz o tym myśleć, kiedy jest za późno, bo wszystko już się stało?
Ale co się właściwie stało? Kto o tym wie? Bartek wie.
I co z tego? Nikomu nie powie. Dzieci się wstydzą.
W końcu zebrał się na odwagę i spojrzał. Wnękę bocznej kaplicy oświetlało tylko małe czerwone światełko elektrycznej świecy umieszczonej w dolnej części ołtarzyka, u stóp Jezusa. Blask sztucznego płomyczka pełgał po przekręconej w bok drewnianej twarzy o ostrych rysach, wydobywając z niej niemal upiorne kontrasty. Spod cierni spływały krople czerwonej farby, migocząc w elektronicznych błyskach, jakby naprawdę pociekła z nich świeża krew. Na rozkrzyżowanych żylastych ramionach światełko wprawiało w ruch mięśnie, po których przebiegały skurcze agonii. Umiera. Od dwóch tysięcy lat umiera. Za nas. I ciągle na próżno, bo zło, jak całe to Jego umieranie, jest nieśmiertelne.
***
"Duszna atmosfera kościelnych intryg, półmrok zakrystii i najmroczniejsze otchłanie ludzkiej duszy" - tak najnowszą powieść Krzysztofa A. Zajasa rekomenduje wydawca. Dla naszych czytelników przygotowaliśmy konkurs. Do wygrania trzy egzemplarze "Z otchłani". Życzymy powodzenia!