Wojciech Wilk: Pomoc humanitarna to odpowiedzialność
- Nie można pojechać do jakiegoś kraju, nieść pomoc, potem zniknąć i mieć poczucie samozadowolenia. Pomoc humanitarna to odpowiedzialność. Ci ludzie zawierzają nam, pracownikom humanitarnym, życie swoje i swoich rodzin – mówi w rozmowie z Interią dr Wojciech Wilk, prezes Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej. O największych od czasów drugiej wojny światowej kryzysach i wyzwaniach, które stoją dziś przed Europą rozmawiamy w przypadający dziś Światowy Dzień Pomocy Humanitarnej.
Justyna Mastalerz, Interia.pl: Czym jest pomoc humanitarna?
Dr Wojciech Wilk, prezes Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej: - Pomoc humanitarna jest działaniem, które ma na celu ratowanie ludzkiego życia i spowodowanie, by osoby dotknięte klęskami żywiołowymi lub innymi katastrofami, nie odczuwały dodatkowego, zbędnego cierpienia. Bardzo ważnym elementem pomocy humanitarnej jest nadzwyczajna, nietypowa sytuacja. W szpitalach, gdzie przecież też ratuje się ludzkie życie, jednak w miarę normalnych warunkach, nie udziela się pomocy humanitarnej. Ale ta sama działalność szpitala wykonywana na przykład w obliczu trzęsienia ziemi, klęski żywiołowej czy wojny jest już klasyfikowana jako pomoc humanitarna.
To powołanie czy zawód?
- Pomoc humanitarna to odpowiedzialność. To nie jest tak, że można pojechać do jakiegokolwiek kraju, nieść pomoc, potem zniknąć i mieć poczucie samozadowolenia. Pomoc humanitarna - nawet, jeżeli jest krótkoterminowa - powoduje powstanie zależności pomiędzy ofiarą a organizacją, która jej tę pomoc niesie. Od samego początku organizacje powinny mieć na uwadze to, kiedy i w jaki sposób pomoc zostanie zakończona, a co najważniejsze - czy sytuacja danej osoby czy rodziny po zakończeniu otrzymywania pomocy będzie lepsza. Pomoc humanitarna jest odpowiedzialnością za dobrobyt najbardziej potrzebujących. Ci ludzie zawierzają nam, pracownikom humanitarnym, życie swoje i swoich rodzin.
Wojciech Wilk jest prezesem Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej (PCPM). Uczestniczył w międzynarodowych działaniach w odpowiedzi na 19 kryzysów humanitarnych - od masowych ruchów ludności na Bałkanach po kryzys uchodźców na Bliskim Wschodzie. Przez wiele lat pracował również w Organizacji Narodów Zjednoczonych.
Jakie sytuacje w niesieniu pomocy humanitarnej są nadzwyczajnymi?
- Sytuacje nadzwyczajne, inaczej kryzysy, które powodują konieczność niesienia pomocy humanitarnej, dzielimy na dwie główne grupy. Po pierwsze są to katastrofy spowodowane klęskami naturalnymi, czyli działalnością żywiołów. Do tej grupy zalicza się: trzęsienia ziemi, tsunami, huragany. To też sytuacje, które mają swoje przyczyny w zmianach klimatycznych, na przykład susze czy deficyt wody. Wszystko wskazuje na to, że trend tych ostatnich będzie się pogłębiać. Są już na świecie kraje, m.in. Jemen, gdzie w ciągu kilku lat może całkowicie zabraknąć wody.
- Drugą grupą sytuacji nadzwyczajnych są kryzysy spowodowane przez człowieka. To przede wszystkim wojny domowe, gdzie prawo humanitarnego prowadzenia wojen chroniące cywilów i jeńców wojennych praktycznie nie jest stosowane. Wojny domowe uruchamiają obecnie ogromną ilość zbrodni i okrucieństw, które mają bezpośredni wpływ na życie ludności cywilnej. Są toczone nie tylko przeciwko drugiej grupie zbrojnej, ale przeciw zwykłym ludziom. Celem stron walczących jest albo wygnanie ludności z ojczyzny, albo zabicie jej, m.in. poprzez utrudnianie dostępu do pomocy medycznej i do żywności.
W których częściach świata sytuacja humanitarna jest obecnie najgorsza, a ludzie najpilniej potrzebują pomocy?
- Organizacja Narodów Zjednoczonych stosuje trzystopniową skalę kryzysów humanitarnych, gdzie trzeci stopień wymaga już skoordynowanego działania organizacji międzynarodowych i państw, aby nieść pomoc w konkretnym rejonie świata. W chwili obecnej mówimy o trzech głównych kryzysach. Pierwszy to kryzys spowodowany wojną domową w Syrii, który dotyka już nie tylko samą Syrię, ale rozlał się na państwa sąsiednie: Irak, Jordanię, Liban i Turcję. To kraje goszczące uchodźców z Syrii, ale należy pamiętać, że w samym Iraku również toczy się wojna domowa. Konflikt na Bliskim Wschodzie wywołał falę około 15-17 mln uchodźców. Pod kątem wielkości ruchów ludności, jest to największy kryzys humanitarny od czasów drugiej wojny światowej. Nie wiadomo, jak długo będzie trwał. Liban, w którym Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej pracuje, gości milion uchodźców z Syrii, chociaż sam ma tylko 4,5 mln mieszkańców. Fala uchodźców, która w 2015 roku dotarła do Europy, jest bezpośrednio spowodowana właśnie tym kryzysem.
Do Europy docierają najbogatsi uchodźcy, którzy mają po kilka tysięcy dolarów na osobę, by zapłacić przemytnikom ludzi. Natomiast osoby najbiedniejsze zostają na miejscu. Są albo w samej Syrii, albo trafiają do Libanu i żyją tam w warunkach, w których nie mogą nawet kupić jedzenia.
~ Wojciech Wilk, prezes PCPM
- Drugi kryzys o wysokim stopniu zaostrzenia to kryzys humanitarny spowodowany wojną domową w Jemenie. Sytuacja jest tam równie trudna i dramatyczna jak w Syrii. To kraj o bardzo porównywalnej liczbie ludności - Syria przed rewolucją liczyła 22 mln mieszkańców, Jemen ma ich około 25 mln. Podobnie jak w Syrii, mamy tam do czynienia z konfliktem pomiędzy wieloma stronami, są w niego zaangażowane również kraje ościenne. Jednak w przypadku Jemenu zapaść niektórych obszarów działalności tego kraju, np. szkół czy szpitali, jest większa niż w przypadku Syrii. Na bardzo ciężką sytuację humanitarną nakłada się to, że Jemen już za czasów względnego pokoju borykał się z ogromnymi problemami żywnościowymi i bardzo wysokim stopniem niedożywienia wśród mieszkańców, szczególnie dzieci. Jest to obecnie kraj, gdzie odsetek dzieci niedożywionych jest największy na świecie. Ogromnym problemem jest też brak dostępu do wody pitnej, a co za tym idzie - postępująca epidemia cholery, która dotknęła już prawie pół miliona osób. To choroba, która nieleczona, zabija połowę osób zakażonych. Cholera w Jemenie jest dziś jedną z większych epidemii w ciągu ostatnich dziesięcioleci. Ale choć przestał tam działać system ochrony zdrowia, wodociągi i kanalizacja, śmiertelność osób chorych wynosi tylko pół procenta. Jest więc sto razy mniejsza od tego, jaka mogłaby być. Wysoka skuteczność leczenia cholery jest tylko i wyłącznie zasługą organizacji humanitarnych, które działają w Jemenie. To dowód na to, że pomimo bardzo ciężkich i niebezpiecznych warunków wciąż można nieść skuteczną pomoc.
- Trzecim miejscem, w którym mamy dziś do czynienia z największym kryzysem humanitarnym, jest pas w centralnej Afryce, rozciągający się od Nigerii na zachodzie po Somalię na wschodzie kontynentu. Rejony te dotknięte są zarówno wojnami domowymi jak i suszą, a co za tym idzie - brakiem żywności. Rolnictwo w Afryce nie bazuje na nawadnianych polach, tylko na deszczu, który rzadko pada. W tym roku obszar Nigerii, Somalii i Południowego Sudanu był ogłoszony przez ONZ strefą katastrofalnego głodu.
Katastrofalny, czyli najpotężniejszy w ilu stopniowej skali?
- W ramach organizacji humanitarnych stosujemy pięciostopniową skalę głodu, gdzie angielskie hunger jest poziomem czwartym, a katastrofalny głód (ang. famine) to sytuacja, w której na 10 tysięcy mieszkańców umierają dwie osoby dziennie. W tym roku poziom piąty odnotowaliśmy właśnie w Sudanie Południowym, Nigerii i Somalii. Obecnie ten głód trochę przycichł, bo za kilka tygodni będą tam zbiory. To kryzys, który zmienia się wraz z cyklem plonów, ale całkowicie nie zniknie, ponieważ nierozwinięte rolnictwo, wojna domowa, zła polityka rządów tych krajów, brak możliwości rozwoju gospodarczego, wciąż go napędzają. Przez dwa, trzy miesiące ludzie zdobędą żywność, ale przez kolejne osiem miesięcy znowu nie będą mieli co jeść.
Oprócz wymienionych kryzysów dochodzą jeszcze sytuacje całkowicie nieprzewidywalne, jak trzęsienia ziemi czy tsunami.
- Cały czas wisi nad nami groźba bardzo dużych katastrof naturalnych. W Azji Południowo-Wschodniej ma miejsce 75 procent wszystkich klęsk żywiołowych na świecie. Coraz więcej ludzi mieszka tam w dużych miastach. Ryzyko, że trzęsienie ziemi, tsunami, czy katastrofalny huragan uderzy w gęsto zaludnione tereny, jest coraz większe.
Jak udaje się natychmiast zareagować?
- PCPM ma medyczny zespół służb szybkiego reagowania, który działa w ramach struktury Światowej Organizacji Zdrowia i jest gotowy nieść humanitarną pomoc medyczną pod polską flagą w ciągu 24 godzin tam, gdzie nagłe katastrofy mają miejsce.
W obliczu wspomnianych kryzysów, które - jak w przypadku sytuacji na Bliskim Wschodzie - są największe od czasów drugiej wojny światowej, potrzebna jest współpraca wielu światowych organizacji. Jakie wyzwania stoją dziś przed Europą i społecznością międzynarodową?
- Mówimy o trzech głównych wyzwaniach, z których pierwsze dotyczy kwestii finansowych. Organizacje humanitarne w ciągu ostatnich kilku lat, szczególnie od 2011 roku, spotykają się z coraz większym brakiem funduszy. Ze względu na nowo powstałe kryzysy, spowodowane wojną w Syrii, Jemenie, czy pasem głodu w środkowej Afryce, liczba osób potrzebujących pomocy humanitarnej wzrosła do 70-80 mln rocznie. Koniecznie są coraz większe środki. Dobrym parametrem tej sytuacji są strategie pomocy humanitarnej przygotowywane raz do roku przez ONZ. W 2011 roku ONZ była w stanie zebrać około 60-70 procent tego, o co proszono w apelach humanitarnych. Natomiast w tym i w ubiegłym roku apele są finansowane tylko w 30-40 procentach.
Z czego wynika ten spadek finansowania?
- Pomoc finansowana jest przede wszystkim przez najbogatsze kraje świata: państwa europejskie, Amerykę Północną, Kanadę czy Japonię. Zauważalny spadek finansowania nie jest spowodowany tym, że kraje globalnego Zachodu przestały być hojne, ale tym, że potrzeby są znacznie większe niż dziesięć lat temu. Bardzo niepokojące jest jednak to, że kraje mające coraz silniejszą pozycję gospodarczą, jak Arabia Saudyjska, Rosja, czy Chiny, przeznaczają bardzo mało środków na pomoc humanitarną. To brzemię powinno być rozłożone, tymczasem pomoc jest cały czas finansowana przez kraje Zachodu. Problem dotyczy szczególnie Chin, które pod względem procentu światowej gospodarki są coraz większą potęgą, ale to absolutnie nie przekłada się na ich zaangażowanie w pomoc humanitarną.
- Drugim wyzwaniem jest kwestia bezpieczeństwa pracowników humanitarnych...
Światowy Dzień Pomocy Humanitarnej nie bez powodu realizowany jest od kilku lat pod hasłem "pracownicy humanitarni nie są celem"...
- Jako osoby niosące pomoc nie mamy sposobów, aby bronić się przed atakiem, zwłaszcza, jeśli przeprowadzony jest on przez jakąkolwiek grupę zbrojną. Naszą jedyną obroną jest nasza neutralność i to, że nie jesteśmy zaangażowani politycznie. Niesiemy pomoc humanitarną niezależnie od poglądów politycznych, od tego, po której stronie jest dana rodzina. Niesiemy pomoc tam, gdzie jest ona potrzebna. Niestety, w warunkach wojen domowych neutralność nie wystarcza. Coraz więcej pracowników pomocy humanitarnej ginie, jest porywanych i zabijanych. Coraz częściej stajemy się celem.
W jaki sposób można zwiększyć ochronę pracowników humanitarnych?
- Sposobem zabezpieczenia pracowników pomocy humanitarnej byłoby zwiększenie jej ochrony i obrony, na przykład poprzez siły wojskowe. Jednak siły wojskowe powodują, że pomoc humanitarna przestaje być neutralna, apolityczna i niezależna.
Pierwsza zasadą pomocy humanitarnej jest angielskie hasło "do not hurt", czyli "nie rób krzywdy". Jeżeli pomagasz, rób to tak, by nie szkodzić.
~ Wojciech Wilk, prezes PCPM
Europa musi więc zmierzyć się z kwestiami finansowymi i bezpieczeństwem. Są jeszcze inne wyzwania, które stoją dziś przed międzynarodową społecznością?
- Trzecim elementem, który jest bardzo niepokojący i stanowi ogromny test, jest wzrost fali migracyjnej, kierującej się do Europy. Spowodowało to rozmycie się dość jasnej do niedawna granicy pomiędzy migrantem a uchodźcą. Miliony Polaków były kiedyś uchodźcami i nie miały problemów, aby być przyjętym do jakiegokolwiek kraju na świecie. Uchodźca to osoba uciekająca przed wojną, przed prześladowaniem, przed grupami zbrojnymi, które mogą go zabić. Dla organizacji humanitarnych jest bardzo niepokojące to, że opinia publiczna, także w Polsce, zaczyna traktować uchodźców tak samo, jak migrantów ekonomicznych. To powoduje coraz mniejsze poparcie dla przyjmowania uchodźców.
Zapominamy, że ci ludzie nie mają możliwości powrotu do swoich krajów i domów.
- Taka osoba, jeżeli wróci do swojego kraju, będzie zabita, bezprawnie uwięziona albo - w najlepszym wypadku - represjonowana. Bardzo ważne jest to, by kraje Unii Europejskiej stworzyły jasną, klarowną i realistycznie wdrażaną politykę migracyjną, która z jednej strony migrantom ekonomicznym da jasność sytuacji, kto z nich może liczyć na wjazd i pobyt w UE, a z drugiej strony będzie bardziej efektywna dla uchodźców. Musimy pamiętać, że niektórzy uchodźcy nie będą mogli wrócić do swoich domów przez 20-30 lat tak, jak w przypadku osób uciekających z Syrii. Tam nie ma nadziei na powrót. Ci ludzie w desperacji zaczynają szukać rozwiązań, by wyrwać się ze stanu zawieszenia i móc zacząć nowe życie.
- Osobiście jestem bardzo zaniepokojony kierunkiem dyskursu m.in. w Polsce: "Pomagamy uchodźcom, bo przyjmujemy ich w Europie". To jest totalną aberracją, dlatego, że do Europy docierają najbogatsi uchodźcy, którzy mają po kilka tysięcy dolarów na osobę, by zapłacić przemytnikom ludzi. Natomiast osoby najbiedniejsze zostają na miejscu. Są albo w samej Syrii, albo trafiają do Libanu i żyją tam w warunkach, w których nie mogą nawet kupić jedzenia.
Kluczowa jest pomoc na miejscu?
- Najbardziej efektywna pomoc to ta na miejscu, gdzie takie osoby przebywają albo w pierwszym bezpiecznym kraju, który do ich ojczyzny przylega. Pomoc humanitarna musi być kierowana do osób najbiedniejszych, znajdujących się w najcięższej sytuacji, szczególnie teraz, gdy funduszy jest tak mało. Powinna być niesiona tam, gdzie jest najbardziej potrzebna, czyli właśnie poza Europą.
Pomoc humanitarna jest odpowiedzialnością za dobrobyt najbardziej potrzebujących. Ci ludzie zawierzają nam, pracownikom humanitarnym, życie swoje i swoich rodzin.
~ Wojciech Wilk, prezes PCPM
Jak jeszcze można pomagać, być nie zaszkodzić, ale być efektywnym?
- Pierwsza zasadą pomocy humanitarnej jest angielskie hasło do not hurt, czyli nie rób krzywdy. Jeżeli pomagasz, rób to tak, by nie szkodzić. Nie jest to nic abstrakcyjnego, bo pomoc humanitarna jest usiana przykładami, gdzie w bliższej albo dalszej perspektywie przynosiła więcej szkody niż pożytku. Doskonałym przykładem jest Południowy Sudan, który otrzymuje pomoc żywnościową od 1983 roku. Praktycznie cała ludność tego kraju przez całe swoje życie zdążyła zapamiętać, że przynajmniej raz do roku, w krytycznym okresie braku żywności, otrzyma pomoc ze strony ONZ. Ci ludzie zaczynają traktować to jako naturalną kolej rzeczy. Przestają dążyć i rozumieć, że jeżeli sami nie wyprodukują żywności na cały ten okres, to po prostu nie będą jej mieli. Myślą tylko, że przylecą samoloty z ONZ-tu i żywność zostanie im zrzucona.
Czy ludzie, pomimo podobnych przykładów, wciąż chętnie wspierają akcje humanitarne?
- Widzę bardzo pozytywną zmianę nastawienia w Polsce. Jeszcze kilka lat temu, kiedy Polacy słyszeli o pomocy humanitarnej, myśleli sobie: "Dobrze, wyślemy koce, jakieś ubrania i buty". Dziś rozumiemy, że nie o to chodzi. Nie wystarczy dać stare, nieużywane zabawki czy rzeczy wyciągnięte zza szafy. Aby cokolwiek wysłać z Polski poza Europę potrzebne są gigantyczne koszty logistyczne: za cło, składowanie, dystrybucję, transport. Poza tym, jeżeli rodzina syryjskich uchodźców od sześciu lat mieszka w Libanie, z pewnością ma już ubrania, koce, buty. Nie ma jednak jedzenia, środków, żeby kupić opał na zimę, funduszy, żeby zapłacić za leki w aptece czy czynsz za mieszkanie. Obecnie pomoc humanitarna ewoluuje w kierunku zapomóg finansowych. To jest coś, w czym specjalizuje się PCPM. Zapomoga finansowa daje tym ludziom namiastkę godności. Lepiej jest dostać 20 czy 30 dolarów na karcie bankomatowej, które rodzina może wyjąć i kupić za to coś, czego najbardziej potrzebuje, niż dostać czyjeś używane ubrania. Oprócz tego pomoc humanitarna przekazywana w formie finansowej nie generuje kosztów logistycznych i można ją realizować małymi zasobami ludzkimi.
- Dobrym przykładem jest program adopcji głodujących rodzin, który realizowaliśmy w Sudanie Południowym. Polskie rodziny przez sześć miesięcy wspierały finansowo ponad 300 rodzin w Afryce, które nie miały z czego żyć. Polacy uratowali życie tych ludzi. Były to zazwyczaj afrykańskie wdowy albo samotne matki z kilkorgiem dzieci bez dostępu do pomocy humanitarnej. Bez dobrowolnej pomocy ze strony Polaków śmiertelność byłaby tam ogromna, a za niewielką opłatą udało się zabezpieczyć przetrwanie tych rodzin w najgorszej fazie głodu. To niesamowity odruch serca. Ludzie chcą się angażować w pomoc dla tych, których nigdy nie widzieli na oczy i prawdopodobnie nigdy nie zobaczą. A jednak potrafią wczuć się w ich sytuację i wyciągnąć pomocną dłoń.
Rozmawiała Justyna Mastalerz
***
***