Pogoda
Warszawa

Zmień miejscowość

Zlokalizuj mnie

Popularne miejscowości

  • Białystok, Lubelskie
  • Bielsko-Biała, Śląskie
  • Bydgoszcz, Kujawsko-Pomorskie
  • Gdańsk, Pomorskie
  • Gorzów Wlk., Lubuskie
  • Katowice, Śląskie
  • Kielce, Świętokrzyskie
  • Kraków, Małopolskie
  • Lublin, Lubelskie
  • Łódź, Łódzkie
  • Olsztyn, Warmińsko-Mazurskie
  • Opole, Opolskie
  • Poznań, Wielkopolskie
  • Rzeszów, Podkarpackie
  • Szczecin, Zachodnio-Pomorskie
  • Toruń, Kujawsko-Pomorskie
  • Warszawa, Mazowieckie
  • Wrocław, Dolnośląskie
  • Zakopane, Małopolskie
  • Zielona Góra, Lubuskie

Ujawnić "listę Wildsteina"

Wokół tej atmosfery histerii, którą rozpętuje część mediów wokół tej listy, jedynym racjonalnym rozwiązaniem jest udostępnianie dziennikarzom i historykom teczek osób wokół, których są największe kontrowersje - uważa dr Antoni Dudek, historyk z IPN.

/RMF

Tomasz Skory, RMF : Wyniesienie przez Bronisława Wildsteina rejestru zasobów IPN-u wyrosło już do rozmiarów gigantycznej afery, w której padają najcięższe oskarżenia - o łamanie prawa, obrzydlistwo, odpowiedzialność, barbarzyństwo, ale i manipulacja, tworzenie psychozy, zagrożenia, podejrzeń. Wg historyka IPN-u, kto ma w tej awanturze rację: Wildstein czy jego przeciwnicy?

Antoni Dudek: Ja nie chcę być sędzią w tej sprawie. Ale moja sympatia jest po stronie redaktora Wildsteina. Dlatego że ta lista nie była listą tajną; to jest lista, która ma pomagać w przeszukiwaniu zasobów archiwalnych. Nikt nigdy nie twierdził, że jest to lista agentów. W moim przekonaniu mamy tu do czynienia z nadużyciem. Jeśli ktoś dokonuje nadużycia, to tacy dziennikarze, jak redaktor Żakowski, który na podstawie tej listy zaprasza do studia panią prof. Staniszkis i mówi: "Jest pani na liście i co pani na to". To jest niepoważne zachowanie. Redaktor Żakowski powinien się zwrócić do IPN-u o udostępnienie teczki pani redaktor Staniszkis. Zapoznawszy się z tej treścią dopiero ew. zapraszać do studia i informować, że IPN ma jakieś materiały na jej temat.

To najwyraźniej redaktorowi Żakowskiemu nie chodziło wcale o prawdę, ale niejako sąd nad Wildsteinem.

W moim przekonaniu zdecydowanie tak. Cały przebieg jego wczorajszego programu tego dowodził. Podobnie to, co możemy przeczytać dzisiaj w "Gazecie Wyborczej" i w sobotę. To "GW" ujawniła, że istnieje taka lista i sugeruje, że ciągle ktoś nazywa ją listą agentów. Nie znamy nikogo, kto by nazwał publicznie ta listę listą agentów. I nikt tego tak nie nazywa.

Poza "GW"

Gazeta też pozostawia to w takim niedomówieniu.

Fakt wyniesienia tego rejestru nie jest żadną tajemnicą od 10 dni. To nie "GW" ujawniła tę listę. Zrobił to sam Wildstein, także u nas na antenie. Zatem "Wyborcza" manipuluje?

W moim przekonaniu, nie można mówić ani o wycieku, ani o ujawnieniu. Lista, jeśli została kiedyś ujawniona, to w listopadzie ub. roku, kiedy kolegium Instytutu i prezes podjęli - w moim przekonaniu słuszną - decyzję o jej umieszczeniu w ogólnodostępnej czytelni Instytutu. Ja sam w grudniu, kiedy była sprawa pani Niezabitowskiej, widziałem w Wiadomościach reporterkę, która siedziała przy komputerze i przeglądała tę listę. I to widziały miliony Polaków. Ja rozumiem, że to się wtedy nie przedostało do świadomości masowej; że jest taka lista ogólnie dostępna. I w moim przekonaniu różnica między tym, czy redaktor Wildstein skopiował 200 tys. nazwisk czy przychodziłoby 30 dziennikarzy i każdy z nich przepisałby tysiąc czy po kilka tysięcy nazwisk, to w gruncie rzeczy doszłoby do tego samego. Od kiedy zaczyna się skandaliczne zachowanie - od odpisania 1000 tys. nazwisk, 10 tys. czy tysiąca. To jest moim zdaniem niepoważne. Problem leży gdzie indziej. Od tego momentu trzeba zacząć udostępniać te akta. W moim przekonaniu nie ma już od tego odwrotu. Ponieważ wokół tej atmosfery histerii, którą rozpętuje część mediów wokół tej listy, jedynym racjonalnym rozwiązaniem jest udostępnianie dziennikarzom, historykom teczek tych osób wokół, których są największe kontrowersje. Osób, które są na tej liście. Chce powiedzieć, że jest tam wiele nazwisk, znanych nazwisk, które nie są tymi osobami.

Np. Andrzej Paczkowski, Jadwiga Staniszkis?

Akurat w tym wypadku nie. Andrzej Paczkowski to jest kandydat na tajnego współpracownika. Jadwiga Staniszkis podobnie. Mamy też do czynienia z sytuacjami takimi. Na tej liście jest Antoni Dudek. I oświadczam, że to nie jestem ja. To jest inny Antoni Dudek. Trzeba mieć świadomość danych identyfikujących, które pozwalają jednoznacznie sprawdzić, że ta osoba o znanym nazwisku to jest dokładnie ta osoba, o której wszyscy myślą. To może być ktoś zupełnie inny.

"Wyborcza" i dzisiaj pisze o barbarzyństwie Wildsteina, wmawiając mu chęć oskarżenia niewinnych osób, nie dając mu prawa głosu. "Rzeczpospolita" publikuje list otwarty w jego obronie, zarzucając jego przeciwnikom złą wolę i chęć skompromitowania idei lustracji. Rozumiem, że panu jest bliżej do "Rzeczpospolitej".

Mnie jest zdecydowanie bliżej "Rzeczpospolitej". Tak było od lat. "Rzeczpospolita" broniła IPN-u, to "Rzeczpospolita" pisała o książkach wydawanych przez IPN. W "Gazecie Wyborczej" reakcje na działalność Instytutu były bardzo różne. Pewne nasze publikacje akceptowano, inne ostro krytykowano. Oczywiście bliższa jest mi "Rzeczpospolita".

Profesor Leon Kieres mówi w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej": "Już w grudniu przewidziałem, że ostanie miesiące mojej kadencji będą próbą zadeptania mnie. To się sprawdza". Pan też ma takie odczucie, że rozpętywanie tej psychozy wokół tej listy jest w gruncie rzeczy atakiem na całą działalność IPN-u?

W pewnym stopniu tak. Chcę powiedzieć, że ja czułem, że ujawnianie nazwisk tajnych współpracowników będzie budziło emocje. Jeszcze na dobrą sprawę nie ujawniono na szerszą skalę tych nazwisk, a już te emocje są na ogromnym poziomie. Trudno, z tym trzeba było się liczyć. Podobne emocje budziło to w innych krajach. Polska też musi przez to przejść. Pytanie, czy przejdziemy przez to w tym roku, czy znowu będziemy czekać 5 czy 10 lat. To są dwie możliwości. Skoro tych dokumentów nie zniszczono, one istnieją, to nie ma alternatywy dla ich ujawnienia. Pytanie tylko, czy stanie się to w tym roku, czy za 10-15 lat.

Oto smutne skutki niezrobienia tego, co należało zrobić kiedyś.

RMF

Zobacz także