Pitera: Przyczyną samopodpalenia były potworne długi
Gościem Kontrwywiadu RMF FM była Julia Pitera.
Konrad Piasecki: Pani minister, czuje pani winę i odpowiedzialność?
Julia Pitera: - Czy ktoś zawinił w tej całej sprawie, oczywiście będzie można stwierdzić po śledztwie prokuratorskim.
Mówimy oczywiście o współodpowiedzialności po tym, co stało się w piątek po desperackim czynie Andrzeja Ż.
- Muszę powiedzieć, że wyraźną dyspozycją premiera od początku tego rządu było nieodkładanie żadnej skargi na bok. Każda skarga jest absolutnie wyjaśniania i nie mamy prawa nawet zastanawiać się, czy człowiek ma jakieś problemy zdrowotne, czy nie.
Pani dzisiaj zna, przypomina sobie historię Andrzeja Ż.? Przypomina sobie jego listy, próby kontaktu z panią?
- Absolutnie. Każdą sprawę tego typu oczywiście się pamięta.
Na ile poważne były zarzuty, które on stawiał? Na ile poważne się pani wydały?
- Opis był oczywiście poważny, natomiast problem polega na tym, że nie było informacji o złożonym zawiadomieniu na prokuraturę i jaka była reakcja prokuratury. Tam jest prokuratura wspomniana, ale bez szczegółów. Na początku w ogóle nic nie pisał o swoich długach. Ta sprawa długów wyszła dopiero później, już na końcu korespondencji.
On próbował się z panią skontaktować również osobiście? Przychodził do pani, czy tylko wysyłał korespondencję?
- On przyszedł na takie dyżury, które ma Departament Kontroli, Skarg i Wniosków. Tam może przyjść każdy obywatel. Ale te rozmowy były w Kancelarii Premiera. Z tego co urzędnicy mi powtarzali i z notatki, którą mam, wynika, że niczego nie było w tym nowego i też nie było żadnych działań, które ten pan podjął, będąc jedynym świadkiem.
A kiedy on przychodził? To były tygodnie, miesiące temu?
- To już był 2011 rok, o ile dobrze pamiętam. Wtedy on przyszedł.
On przychodził do Kancelarii Premiera, próbował zainteresować swoją sprawą?
- Przychodził do departamentu skarg i wniosków, ponieważ tam są otwarte godziny dla obywateli.
Podstawowe pytanie jest takie: Dlaczego pani, ani nikt inny, nie zainteresował tą jego historią prokuratury?
- Dlatego, że tam nie było żadnego dowodu, proszę mi uwierzyć.
Ale to prokuratura jest od szukania dowodów.
- Tak, ale on nie podał żadnego dowodu. Panie redaktorze, tam nie było żadnego dowodu w tej korespondencji. Tam było tylko stwierdzenie, więc my, chcąc skierować sprawę do prokuratury musieliśmy zrobić własną kontrolę, żeby zdobyć dowody, żeby zawiadomić prokuraturę. To jest jedyna droga. To nie może być tak, że każda myśl jest od razu przekładana na zawiadomienie.
Te kontrole wysyłane przez Ministerstwo Finansów, przez Urząd Kontroli Skarbowej, nie wykazały żadnych nieprawidłowości.
- Kontroli było dziewięć. Wykazały drobne uchybienia - jak każda kontrola w każdym urzędzie.
Ale to były te uchybiania i te nieprawidłowości, o których pisał Andrzej Ż.?
- Panie redaktorze, proszę pamiętać, że protokoły kontroli skarbowej są klauzulowane. To jest tajemnica skarbowa i w związku z tym ja mam tylko informację, że tak powiem, po tych kontrolach, w których zostało stwierdzone, że uchybienia były niewielkie. Natomiast to, co zostało zrobione po mojej prośbie, mimo że ostatnia kontrola była w 2009 roku, czyli po wydarzeniu, o których po odejściu z urzędu skarbowego, z pracy pana, który odszedł z pracy w kwietniu 2008. Tak więc, jeszcze po była ta kontrola. Wiceminister finansów jeszcze przeprowadził sprawdzenie, czy zostały wykonane wnioski pokontrolne.
Dzisiaj nie ma pani poczucia, że państwo w tej sprawie zawiodło?
- Przeciwnie. Po raz pierwszy państwo, panie redaktorze, na prawdę reaguje na każde tego typu pismo obywatela, coś czego do tej pory w Polsce nigdy nie było.
Tylko tak reaguje, że ten człowiek jest zdeterminowany, że ten człowiek czuje się prześladowany i że ten człowiek w końcu robi coś tak desperackiego jak podpalanie się.
- Panie redaktorze, pytanie czym był zdeterminowany. Dopiero w ostatniej korespondencji okazało się, że on ma jakieś potworne długi. Dlaczego ma te długi, my nie wiemy. Bo przecież to jest emerytowany policjant, on przeszedł na emeryturę w 2006 roku, pracował w CBŚ, i był nawet we władzach kierowniczych CBŚ. W związku z tym ta emerytura była dość przyzwoita. Pytanie, co się stało, że miał tak straszliwe długi. Tego on już nie pisze.
Nie uważa pani dzisiaj, że państwo, że również pani, mogliście działać w tej sprawie lepiej, mocniej, intensywniej?
- Jeżeli mi pan redaktor powie, co jeszcze mogliśmy zrobić. Opozycja, poza tym co mówi, powie czym oni się zajmowali w swoich czasach, i powiedzą, co jeszcze można było zrobić w tej sprawie, to ja bardzo chętnie się do tego ustosunkuję.
Opozycja dziś mówi, że Julia Pitera zachowała się nie jak szeryf, ale jak listonosz w tej sprawie, a powinna się zachować jak szeryf.
- Ja wnioskuję o kontrolę i jak najbardziej taka rzecz była zrobiona. Ja rozumiem, że za rządów PiS-u, nie wiem co by tam może, osobiście prezes Kaczyński poszedł i na własne oczy zobaczył, jaka jest sytuacja. Trudno mi powiedzieć jakie byłyby metody PiS-u, bo nie znam ich interwencji w żadnej sprawie tego typu. Z resztą różne sprawy do mnie sami przysyłają z prośbą o zrobienie.
Uważa pani, że to był moment zwrotny kampanii wyborczej?
- Nie, ale opozycja bardzo by chciała, aby to był moment zwrotny i od pewnego wyciszenia i zgody, że nie wolno tego robić, przeszła do kontrataku.
PiS dzisiaj mówi, że to jest dowód kompromitacji państwa Tuska. Bezradności, bezsilności i indolencji.
- Chciałam powiedzieć, że przychodząc do kancelarii premiera, również zakończyliśmy parę spraw, w których bezskutecznie były przesyłane pisma do poprzedniego rządu PiS. Sprawy te były zakończane.
Ale jeśli to jest sprawa, w której państwo się zachowało idealnie, to dlaczego premier przerywa tour po kraju? Państwo się poruszacie od ściany do ściany.
- Nie. Pan premier postąpił w sposób absolutnie racjonalny.
Pani uważa, że słusznie zrobił?
- To się stało przed wejściem do jego budynku. Trzeba było mimo wszystko zareagować. Wyjaśnić, jaki był powód tak desperackiego kroku. Druga rzecz - premier musiał się zapoznać z dokumentami z całej tej sprawy. To jest rzecz absolutnie naturalna.
Czy ta sprawa będzie miała jeszcze jakiś ciąg dalszy?
- Jest śledztwo prokuratorskie. Myślę, że trzeba będzie ustalić, skąd się wzięły te długi i skąd powstały te potworne zobowiązania. Myślę, że to było źródłem tego desperackiego kroku.
Pani wie, że w piątek "stuknął" pani mały jubileusz. 1400 dni urzędowania. Zna pani kogoś, kto uzna ten czas za sukces?
- Wolałabym raczej, żeby mnie pytać o to, co zrobiłam. Jak pan zwrócił uwagę, nigdy mnie o to nie pytano, ani nawet nie wzywano na posiedzenie sejmu.
Wiem, że pani chciała zrobić dwie fundamentalne rzeczy. To ustawa antykorupcyjna i ustawa antylobbingowa. Żadna z tych ustaw nie ujrzała światła dziennego. Nie ma pani poczucia klęski?
- Nie, bo są cztery fundamentalne i wolałabym o tych czterech fundamentalnych, które są.
A ja wolałbym o tych dwóch, które pani pracuje od lat i których wciąż nie ma.
- Panie redaktorze, to jest wszystko kwestia gustu. Rzecz polega na tym, że jeżeli rozum - przepraszam bardzo - ale nie obejmuje charakteru ustaw, które zostały przyjęte i ich istoty dla porządkowania państwa, czyli nowelizacja ustawy o NIK-u, ustawa o kontroli w administracji państwowej, zmiany w ustawie odpowiedzialności za naruszenie dyscypliny finansów publicznych, zmiany w kodeksie wyborczym...
Czyli rozumiem, że pani ma poczucie tryumfu?
- Nie, absolutnie nie mam poczucia tryumfu, ale nie zgodzę się na to. Nigdy pan nie pytał poseł Sadurskiej, co robiła, gdy była sekretarzem stanu w kancelarii premiera.
Chciałaby pani zostać po wyborach ministrem ds. korupcji?
- To nie jest w ogóle kategoria, czy ja chciałabym czy nie chciała zostać.
Rozumiem, że kandyduje pani do sejmu z jakimiś planami na przyszłość. Chciałby pani pozostać w kancelarii premiera?
- Ja w swojej pierwszej kadencji nie byłam ministrem i zrobiłam bardzo dużo pożytecznych rzeczy. W związku z tym to nie jest tak, że człowiek może robić coś tylko wtedy, gdy ma w ręku urząd ministerialny. Byliśmy dość aktywną opozycją.