Olejek "Bambino"
Historia leczenia Michała Andrzejuka pokazuje, jak rutyna i brak zawodowej staranności są w stanie zniweczyć nawet najlepiej przeprowadzoną operację.
Latem 2005 roku Michał Andrzejuk zaczął odczuwać bóle głowy, które początkowo wiązano z nadciśnieniem. W sierpniu pojawiły się zawroty głowy i pacjent poddał się badaniu tomografii komputerowej, które ujawniło guz o średnicy 2 cm w lewej półkuli móżdżku.
2 września chory został przyjęty na Oddział Neurochirurgii i Neurotraumatologii Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego nr 4 w Bytomiu. 9 września wykonano zabieg wycięcia guza. Operacja zakończyła się sukcesem.
- Przez pierwsze dni po zabiegu wydawało się, że stan męża się poprawia - mówi żona zmarłego Marianna Andrzejczuk. - Już chodził samodzielnie. Jednak 15 września zaczął skarżyć się na drętwienie lewej nogi. Lekarze zbagatelizowali całą sprawę i kazali smarować ją olejkiem "Bambino". Do dziś mam tę butelkę. 19 września kontakt z mężem bardzo się pogorszył. Lewa noga była o wiele chudsza niż tuż po operacji. Następnego dnia rano nikogo nie poznawał, nic nie mówił. Wyglądał jak żywy trup. Gdy podniosłam kołdrę, zobaczyłam, że lewa noga jest czarna i przeraźliwie chuda. Natychmiast zawiadomiłam pielęgniarkę. Po jakimś czasie przyszedł lekarz z izby przyjęć. Kazał położyć kompres, zabandażować kończynę i umieścić ją na podwyższeniu! Mąż zaczął tracić oddech. Chciałam, żeby podali mu tlen, ale na dwóch oddziałach nie znalazłam żadnego lekarza. Wreszcie udało mi się poprosić o pomoc przypadkowego chirurga, który miał właśnie przerwę w operacji. Mijały kolejne godziny, stan męża był coraz gorszy i nadal nikt się nim nie interesował. Wpadłam więc do pomieszczenia, które lekarze nazywają biblioteką, i zrobiłam awanturę. Około godz. 20 poinformowano mnie, że konieczna jest amputacja nogi. Odmówiłam zgody na zabieg, gdyż uważałam, że powinno się podjąć próbę jej ratowania. W nocy konsultowałam się telefonicznie z kilkoma lekarzami i następnego dnia rano wyraziłam zgodę na amputację. Niestety, mąż nie wybudził się po zabiegu i zmarł 22 września o godz. 2 w nocy.
Dr "ktoś"
Rodzina zmarłego powiadomiła Prokuraturę Rejonową w Bytomiu o podejrzeniu popełnienia przestępstwa.
Prokuratura wystąpiła o sporządzenie opinii do Katedry i Kliniki Chirurgii Ogólnej i Chorób Klatki Piersiowej Akademii Medycznej w Warszawie.
- (...) Po wnikliwym zapoznaniu się z załączoną dokumentacją dochodzeniową bałaganiarsko prowadzoną (...), przedstawiam medyczny punkt widzenia - czytamy w opinii, pod którą podpisał się dr hab. Andrzej K. Małek, specjalista chirurgii ogólnej i naczyniowej. - (...) Współwystępowanie miażdżycy zarostowej tętnic i raka płuc jest typowe dla tych chorób (...). Niestety, nie rozpoznano na przedoperacyjnych zdjęciach rtg klatki piersiowej zmian ogniskowych płuc. (...) Nie znalazłem w dokumentacji szpitalnej wyników badania spirometrycznego ani tomograficznego mózgu zleconego przez lek. Kazimierza Świdra. Nie znalazłem również w historii choroby karty zleceń lekarskich. W nocy z dnia 19 na 20.09.2005 stan chorego określono jako ciężki, lecz stabilny. (...) Następnego dnia "ktoś" postawił rozpoznanie zapalenia zakrzepowego żył kończyny dolnej lewej?! i zlecono leczenie objawowe. Tego samego dnia w godzinach popołudniowych, niekompletny wpis dyżurującej pielęgniarki, "potwierdzający wynik konsultacji chirurgicznej z zaleceniem amputacji kończyny".
10 listopada 2006 roku asesor Katarzyna Małecka-Kowalczyk umorzyła śledztwo w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci Michała Andrzejuka.
Żona zmarłego złożyła zażalenie do Prokuratury Okręgowej w Katowicach.
- Wszyscy lekarze, a tym bardziej specjaliści, jakimi są neurochirurdzy, muszą się liczyć z powikłaniami, jakie mogą wystąpić w okresie pooperacyjnym - mówi dr Ryszard Frankowicz. - Kontrolować krzepliwość krwi, a gdy już dochodziło do bólów podudzia i omdlenia, powinni być szczególnie wyczuleni. Wydaje się, że olejek "Bambino" nie jest najlepszym sposobem leczenia tego typu schorzeń. Przez kilka dni po operacji nie wdrożono żadnej profilaktyki zakrzepowo-zatorowej, nie zrobiono żadnych badań, nie poproszono o konsultację chirurga naczyniowego. Jest to tym bardziej smutne, że takie postępowanie zniweczyło wysiłki chirurgów, którzy z powodzeniem przeprowadzili skomplikowaną operację wycięcia guza móżdżku. Przypuszczam, że szpital będzie się bronił, twierdząc, że śmierć pana Andrzejuka nastąpiła z przyczyn nowotworowych. To jest nieprawda. Nowotwór ewakuowano w całości, nie zanotowano żadnych porażeń neurologicznych, za to kilka dni po zabiegu chory zaczął odczuwać ból w kończynie. Wystąpiło niedokrwienie i wówczas od razu trzeba było usunąć skrzep. Trudno się dziwić, że rodzina nie zgodziła się na amputację nogi i chciała, żeby najpierw zostało wdrożone normalne leczenie. Niestety, było już za późno. Moim zdaniem doszło do czynu zabronionego, jakim jest niedopełnienie obowiązków służbowych. Dlatego tę sprawę powinien rozstrzygnąć sąd karny, a po złożeniu przez rodzinę zmarłego pozwu o odszkodowanie, także cywilny.
Nie było żadnych objawów
- W leczenie tego pacjenta włożyliśmy mnóstwo wysiłku - wyjaśnia dr Jerzy Pieniążek, specjalista neurochirurg - neurolog, po 2005 roku mianowany ordynatorem oddziału, w którym przebywał Michał Andrzejuk. - Opowieści żony pacjenta, że zakrzepica u jej męża rozwijała się wiele dni, że zmieniał się wygląd nogi, to nieprawda. To była zakrzepica, która rozwinęła się w ciągu minut, bo tak rozwijają się ostre sprawy zatorowe. Biegły konsultant, który jest może nawet profesorem lub docentem, napisał, że trzeba było robić USG, co jest totalną bzdurą, bo linia demarkacyjna rozwija się w ciągu paru minut. Pani Andrzejuk opowiada, że nasi lekarze kazali smarować nogę jej męża olejkiem "Bambino". Oczywiście robi się takie rzeczy, gdy skóra pacjenta jest zbyt sucha, ale gdy ktoś twierdzi, że olejek "Bambino" stosujemy jako terapię przeciwzakrzepową, to chyba nawet głupek nie jest w stanie w to uwierzyć. Operacja mózgowa sprzyja powstawaniu zatorów zakrzepowych. Co mieliśmy robić, gdy nie było żadnych objawów? Ten człowiek miał ciężką miażdżycę kończyn dolnych. W tej sprawie do szpitala przyjechała telewizja. Dziennikarka była do nas bardzo negatywnie nastawiona, ale po nagraniu półtoragodzinnego materiału zrezygnowała z nadania tego programu. Wiemy, że pani Andrzejuk nagabywała różne media i instytucje. Ta pani leczy się psychiatrycznie. Pobiła lekarza i zdemolowała dyżurkę. Od 16 lat jestem zastępcą rzecznika odpowiedzialności zawodowej (Śląskiej Izby Lekarskiej - przyp. autora). Bardzo wielu lekarzy postawiłem przed sądem lekarskim i zawsze zwracam uwagę na dbałość o pacjenta. Uważam, że wszystko zrobiliśmy dobrze, więcej nic nie dało się zrobić.
- Nigdy nie byłam chora psychiatrycznie - zapewnia pani Andrzejuk. - Cierpię na padaczkę, a to przecież nie jest choroba psychiczna. Wbrew temu co mówi dr Pieniążek, nikogo nie pobiłam, a jedynie zrobiłam awanturę i miałam ku temu podstawy, bo dopiero wówczas mężem zainteresowali się lekarze. Niezależnie od toczącego się śledztwa w prokuraturze, przygotowuję się do procesu cywilnego ze szpitalem. Nie wyliczyłam jeszcze wysokości roszczenia, ale na pewno będą to setki tysięcy złotych.
Krzysztof Różycki
Tekst powstał przy pomocy dr. Ryszarda Frankowicza.