Największy koszmar korespondentek
To, co przydarzyło się Larze Logan, to najgorszy koszmar korespondentów wojennych, a zwłaszcza korespondentek.
11 lutego Hosni Mubarak ogłosił, że odchodzi. Kairski plac Tahrir oszalał z radości. Reakcję Egipcjan relacjonowała dla stacji CBS amerykańska reporterka, Lara Logan.
Kiedy nagranie dobiegło końca, napór rozemocjonowanego tłumu sprawił, że straciła z pola widzenia swoją ekipę i ochroniarzy. W pewnym momencie otoczyli ją nieznani mężczyźni. Oficjalny komunikat głosi, że doszło wtedy do "brutalnego, długotrwałego ataku seksualnego oraz pobicia" Logan. Korespondentkę uratowali dopiero egipscy żołnierze i grupa kobiet.
Nie wszyscy mają tyle "szczęścia". W 1993 roku reporter Reutersa Dan Eldon został rozerwany przez oszalały tłum w Mogadiszu. Podobny los spotkał jego trzech kolegów.
Inny strach
Jednak strach towarzyszący korespondentom wojennym jest inny w przypadku kobiet i mężczyzn. "Przeżyłam pozorowaną egzekucję, celowano do mnie z broni - opowiada Janine di Giovanni, korespondentka wojenna z prawie 20-letnim stażem. - Mimo to moje najgorsze wspomnienie to moment, gdy zostaliśmy otoczeni przez gang wymachujących kałasznikowami dzieci-żołnierzy w Sierra Leone. Nie bałam się, że mogą mnie zastrzelić. Bałam się, że mogą mnie zgwałcić. (...) Nigdy nie zapomnę, jak bardzo się wtedy bałam".
To właśnie różni korespondentów od korespondentek. Reporterzy zazwyczaj nie muszą się obawiać, że staną się obiektem ataku seksualnego, że zostaną zgwałceni i w obliczu panującego wokół bezprawia nikt tego nawet nie zauważy.
Kraje ogarnięte wojną lub takie, w których kobiet zazwyczaj nie widuje się publicznie, nie są łatwym miejscem do pracy dla reporterek. Mężczyzn denerwuje tam często sam widok kobiety poruszającej się swobodnie bez męskiego opiekuna, nie mówiąc już o dziennikarkach, często zapominających o nakryciu głowy.
Reporterki, choć anonimowo przyznają, że problem molestowania jest sprawą niezwykle poważną, publicznie o nim milczą. Presja na bycie w tzw. klubie macho powoduje, że kobiety nie opowiadają o własnych doświadczeniach. Boją się, że wydawcy mogą uznać ich płeć za czynnik decydujący o tym, czy dostaną zadanie czy nie.
W jedynym jak dotychczas szerszym studium na temat przemocy seksualnej wobec korespondentek zagranicznych Judith Matloff przytacza historię anonimowej fotoreporterki.
Podczas robienia zdjęć manifestantom w Indiach została oddzielona od kolegi. Wtedy kilku mężczyzn zaciągnęło ją w pobliskie krzaki. Rozerwali jej bluzkę i zaczęli rozpinać spodnie. "Najpierw pomyślałam o aparacie, ale po chwili dotarło do mnie: O mój Boże! Zaraz zostanę zgwałcona!" - wspomina. Z twarzą przyciśniętą do ziemi nie mogła nawet krzyczeć o pomoc. Zresztą nikt i tak by jej nie usłyszał. Skandowanie tłumu zagłuszało wszystko.
Dziennikarka SkyNews relacjonuje z Libii. Zwróćcie uwagę - nie nosi nakrycia głowy:
Na szczęście pojawił się wybawca. Udało mu się przyciągnąć reporterkę do stóp policjantów, którzy wcześniej stali obok i po prostu przyglądali się atakowi. Zaczęli szydzić z jej odsłoniętych piersi, ale w końcu zabrali ją w bezpieczne miejsce.
Wieczorem w swoim pokoju hotelowym kobieta długo płakała. "Co za cholerny sposób na zarabianie pieniędzy" - napisała. Przełożonych jednak nie poinformowała o zdarzeniu: "W pracy mam być równa mężczyznom. Nie chciałam, by zaczęto na mnie patrzeć jak na słabszą".
Sama Matloff postąpiła podobnie. Jej ówczesny wydawca nigdy nie dowiedział się, że w 1995 roku ledwo udało jej się uniknąć gwałtu na lotnisku w Angoli. Dwaj pijani policjanci celując do niej i koleżanki z AK-47 zagrozili, że zaciągną je w krzaki, żeby się trochę "zabawić". "Wyszłyśmy z tego całe, więc po co o tym wspominać? Nie chciałam, by szef pomyślał, że moja płeć to obciążenie" - napisała Matloff.
Molestowane i gwałcone
Konkretnych danych na temat przemocy seksualnej wobec korespondentek nie ma nawet Komitet Ochrony Dziennikarzy (CPJ). Lauren Wolfe, w tekście opublikowanym tuż po ataku na Larę Logan, przyznaje, że organizacja otrzymuje od czasu do czasu "telefony od reporterek, które opowiadają o własnych doświadczeniach - molestowaniu lub gwałcie - ale proszą, by nie nagłaśniać ich osobistych tragedii".
Jedyną jak do tej pory próbę obliczenia skali tego problemu podjął International News Safety Institute. W opublikowanym w 2005 roku badaniu wzięło udział 29 korespondentek wojennych. Ponad połowa z nich przyznała, że podczas pracy doświadczyły molestowania seksualnego. Dwie zostały zgwałcone.
Zobacz relację na temat ataku na Larę Logan:
Z kilkunastu przypadków, o których wspomina Matloff, tylko w jednym można uznać, że kobieta sprowokowała atak, kiedy w jednym z krajów Bliskiego Wschodu opalała się w bikini na dachu hotelu. W pozostałych wypadkach reporterki zachowywały najwyższy stopień przyzwoitości.
"Robisz wszystko tak jak należy, a potem i tak przydarza się coś takiego" - mówi korespondentka, która do dziś zastanawia się, jak to możliwe, że irackiemu ochroniarzowi udało się zakraść do jej hotelowego pokoju, kiedy koledzy spali tuż obok. "Nigdy nie nosiłam obcisłych bluzek lub innej wyzywającej odzieży. Ale on wiedział, że nie ma nikogo, kto by się za mnie zemścił" - przyznaje.
W tym konkretnym przypadku mężczyzna stracił pracę, ale to wszystko. Nie wyciągnięto wobec niego żadnych innych konsekwencji. Choć, wg Matloffa, to i tak wiele, bo większość spraw kończy się tak, jak w przypadku brytyjskiej reporterki, która została zgwałcona przez swojego tłumacza w Afryce. "Doniesienie na niego do służb bezpieczeństwa, które znane były z popełniania jeszcze gorszych przestępstw, wydawało się bezcelowe" - napisała Matloff.
Powinni je chronić
Często przemocy wobec korespondentek dopuszczają się osoby, które teoretycznie powinny je chronić - policjanci, ochroniarze, koledzy, pracownicy hoteli... Czasem - w przypadku lokalnych dziennikarzy - do gwałtu dochodzi na zlecenie. Tak było np. w przypadku kolumbijskiej dziennikarki Jineth Bedoya, która jako jedna z niewielu zdecydowała się publicznie opowiedzieć o swoim dramacie.
Reporterka została porwana, pobita i zgwałcona w maju 2000 roku, po serii artykułów na temat skrajnie prawicowych bojówek. "Tracąc co chwilę przytomność, Bedoya została przetransportowana z więzienia do domu po drugiej stronie ulicy" - opisywał Frank Smyth z CPJ. "Porywacze związali jej ręce i nogi, zakleili usta i zasłonili oczy. Przewieziono ją do Villavicencio, gdzie została dotkliwie pobita i zgwałcona. Podczas napaści oprawcy ze szczegółami opowiedzieli jej o innych reporterach, których mają w planach zabić".
Sprawców do tej pory nie wykryto. Kolumbijskie władze niespecjalnie na to naciskają.
Mężczyźni - ofiary gwałtu
Ofiarą gwałtu padają również dziennikarze. W 1996 roku CPJ informował m.in. o sprawie Mumtaza Shera z Pakistanu. Ludzie wynajęci przez lokalnego biznesmena porwali i zgwałcili reportera, ponieważ odważył się opisać wykroczenia popełniane przez administratorkę szkoły i jednocześnie żonę przedsiębiorcy. Niedawno podobny los spotkał Umara Cheema, dziennikarza największej anglojęzycznej gazety w Pakistanie. "Rozebrali mnie i torturowali. W końcu ich przywódca polecił jednemu z podwładnych, by mnie zgwałcił drewnianym drągiem" - przyznaje Cheema.
Jak podaje CPJ, gwałt jako metoda zastraszania lokalnych dziennikarzy jest szczególnie powszechny w irańskich więzieniach. Obecnie przetrzymywane są tam dziesiątki reporterów.
Najlepiej zamieść pod dywan
Poczucie wstydu i obawa uznania za słabszą w porównaniu z kolegą z redakcji sprawia, że reporterki milczą na temat molestowania i gwałtów. Przez to ich wydawcy (wciąż najczęściej mężczyźni) nie zdają sobie sprawy z ryzyka, jakie podejmują ich dziennikarki. W efekcie nie podejmują kroków mogących efektywnie zwiększyć ich bezpieczeństwo. To błędne koło. "Problem jest zamiatany pod dywan. Ludzie nie lubią o tym mówić" - przyznaje Caroline Meil, która prowadziła szkolenia na temat bezpieczeństwa w kilku większych sieciach medialnych w USA.
Brak danych i publicznej dyskusji na ten temat to powód, dla którego w podręcznikach dla dziennikarzy oprócz podstawowych rad typu: zaszczep się czy noś fikcyjny portfel, brakuje rozdziałów na temat tego jak uniknąć przemocy seksualnej. Nikt nie mówi dziennikarkom, że dezodorant działa jak gaz łzawiący, jeśli rozpyli się go komuś w oczy lub, że w niektórych kulturach można odstraszyć gwałciciela przekonując, że akurat się miesiączkuje.
Zobacz relację Lary Logan z Afganistanu z 2008 roku:
Przerwać błędne koło
Jak podał New York Post telewizja CBS zdecydowała się na wydanie oficjalnego oświadczenia na temat napaści na Logan tylko dlatego, że o sprawie dowiedziały się inne redakcje. Ponoć reporterka "brała udział w procesie" decyzyjnym, czy upublicznić atak i "ostatecznie zrozumiała, dlaczego komunikat musi zostać wydany". Czyli innymi słowy - na Logan wywierano presję. Czy zdecydowałaby się na to dobrowolnie?
Możliwe, że nie, ale faktem jest, że dzięki oświadczeniu o sprawie (i problemie w szerszym kontekście) zaczęto mówić nie tylko w zaciszu nowojorskich redakcji. Choć na chwilę przerwano błędne koło. Bo dopóki doświadczające przemocy seksualnej dziennikarki będą obawiały się napiętnowania, nie będą o tym mówić. Dopóki nie będą mówić, opinia publiczna i przede wszystkim wydawcy, nie będą zdawali sobie sprawy z powagi sytuacji. Dopóki nie będą zdawali sobie sprawy, nie zrobią nic, by zmniejszyć niebezpieczeństwo, z jakim na co dzień stykają się ich pracownice.
Na placu Tahrir Lara Logan wykonywała tylko swoją pracę. Okazało się, że bycie kobietą czyni to trudniejszym. Jednak po wyjściu ze szpitala reporterka zapowiedziała - tak szybko, jak tylko będzie to możliwe, wracam do pracy.
Agnieszka Waś-Turecka
Korzystałam m.in. z artykułu Judith Matloff "Foreign Correspondents and Sexual Abuse"