Ludzie biedni
Biedacy dzielą się na kilka kategorii. Np. na tych, którzy chcą być biedni - i niekoniecznie muszą to być mnisi z zakonów żebrzących: wiele osób po prostu nie chce się bogacić, lub: korzystać z bogactwa. Znane są przypadki żebraków, którzy żyli jak nędzarze, pozostawiając wszakże po sobie spore sumy pieniędzy.
Są ludzie, którzy są biedni chwilowo. Prowadzili interes - i zbankrutowali. Nimi też nie będziemy się zajmować - dadzą sobie sami radę.
Tak naprawdę troszczymy się nie o "biednych", lecz o "niezaradnych". Wszyscy niezaradni są (albo niedługo staną się...) biedakami.
Jeśli niezaradni jeszcze nie są biedni (np. niezaradne wdowy), to naokoło nich wyrasta wianuszek hien, wyrywających im posiadane jeszcze pieniądze. Co jest, niestety, z punktu widzenia gospodarki korzystne: pieniądze przechodzą z rąk ludzi niezaradnych, którzy by je marnowali - do rąk tych, którzy umieją nimi gospodarować. Dlatego ludzie zamożni winni w testamentach z góry odpowiednio zagospodarowywać pieniądze, by wdowa miała jak najmniej do powiedzenia.
Natomiast pozostałymi niezaradnymi osobami społeczeństwo musi się zająć. W normalnym państwie powstają w tym celu organizacje charytatywne - ale większość pomocy przechodzi po prostu z rąk do rąk: udziela się jej znanej sobie niezaradnej osobie.
Natomiast w państwie socjalistycznym istnieją w tym celu instytucje państwowe, zajmujące się "pomocą społeczną", "zasiłkami socjalnymi". Instytucje te zużywają na swoje utrzymanie i działalność od 40 do 99,4 proc. (niepobity do tej pory rekord świata przy "udzielaniu pomocy głodującym dzieciom w Abisynii" za rządów krwawego płk. Mariana Mengistu).
Co już samo w sobie jest skandalem - ale inaczej być po prostu nie może. W rzeczywistości jest jednak znacznie gorzej.
O pomoc reżymu trzeba się bowiem "ubiegać". Otóż tu kryje się podstawowy błąd w rozumowaniu socjalistów:
Osoby niezaradne są często w niektórych dziedzinach całkiem zaradne. Np. żyjący ze śmietników czy z żebraniny. Natomiast skąd, u Boga Ojca, przekonanie, że osoba niezaradna będzie umiała postarać się o pomoc socjalistyczną?
Tak, oczywiście, nie jest. Osoby niezaradne ani starać się o nią nie umieją - ani nawet często nie wiedzą, że taka pomoc istnieje. Zdecydowana większość "pomocy społecznej" trafia do rąk ludzi bardzo zaradnych - czyli umiejących starać się o pomoc socjalną!!
Jest oczywiste, że znacznie więcej pieniędzy wyszarpie od urzędnika gość znający na pamięć wszystkie przepisy o "pomocy socjalistycznej" - niż bezradna, otępiała umysłowo, wdowa z dziećmi. Co więcej: często urzędnicy, widząc, że jest ona umysłowo otępiała, po prostu ją okradają, wręczając - powiedzmy - 1/3 pomocy, a biorąc kwit na całość.
Urzędnicy również często przydzielają taką pomoc swojej rodzinie i znajomym. Za "komuny" np. sanatoria pełne były ludzi nie "chorych i biednych" - lecz lekko słabujących, ale mających świetne układy z "panią Krysią", która przydzielała skierowania. Dziś te osoby narzekają, że "za komuny, to każdy mógł pojechać do sanatorium lub na wczasy...".
Powtarzam jednak: gdyby urzędnicy byli nawet kryształowo uczciwi - to i tak zdecydowana większość "pomocy socjalistycznej" trafiać musi do rąk wydrwigroszów - a nie do rąk ludzi naprawdę niezaradnych.
Dlatego zamiast rozwijania kolejnych instytucji "przydzielających" i "kontrolnych", należy wszelką pomoc socjalną zlikwidować, wszystkie pieniądze wydawane na tę opiekę plus te 40 proc. wydawane na urzędy zostawić ludziom w kieszeniach - i wierzyć, że ludzie sami zajmą się swoimi bliźnimi w potrzebie.
Na pewno będzie i taniej - i ZNACZNIE lepiej.