Ilu oskarżonych, tyle wersji
Olsztyński sąd ma ciężkie zadanie. Musi ustalić, jak naprawdę wyglądał głośny lincz we Włodowie. Tymczasem oskarżeni, którzy brali w nim udział, nie chcą nic przed sądem mówić. Co prawda złożyli wyjaśnienia w prokuraturze, ale te wzajemnie się wykluczają.
Tu znajdziesz pierwszą część relacji z głośnego procesu. Dziś prezentujemy kolejną:
Rafał W. opowiedział w prokuraturze chyba najwięcej ze wszystkich dzisiaj oskarżonych. Pewnie nie miał wtedy pojęcia, że wszystko, co powiedział zostanie w sądzie głośno odczytane. Kiedy sąd zarządza przerwę, Rafał W. stara się na korytarzu omijać kolegów, chyba obawia się ich reakcji. Ale oskarżeni, którzy stoją z rodzinami i przyjaciółmi, sami go do siebie wołają.
- Co się tak chowasz? - pyta któryś.
- A bo ja...
- Nie przejmuj się! Powiedziałeś, co powiedziałeś. A bo to wiadomo, co powiedziałby każdy z nas na twoim miejscu - koledzy szybko go uspokajają i chłopak oddycha z ulgą.
Wszyscy rozumieją Rafała. Jest najmłodszy na ławie oskarżonych. W tamtym roku miał zaledwie 19 lat. I ogromnego pecha. Tomek W. poprosił go o pomoc w remoncie domu, więc pojechał do Włodowa. Tego Józefa to on nawet nie znał. Pierwszy raz to go zobaczył, jak leżał w krzakach. A następnego dnia policja wyciągnęła go z łóżka ponoć już o szóstej rano. Skuli w kajdanki i zawieźli na przesłuchanie. Był sam, przestraszony, wtedy jeszcze bez adwokata, to mówił, co mu się przypomniało.
Jeszcze żył
Kiedy siedzi, nie widać tego dobrze, dopiero kiedy wstaje, można zauważyć, jak drży. Mówi ciężko, jakby miał ściśnięte gardło.
- Czy zrozumiał pan stawiane zarzuty? - pyta sędzia Adam Barczak.
- Tak - odpowiada cicho Rafał.
- Czy przyznaje się pan do stawianych zarzutów?
- Tak - pada odpowiedź.
Po sali przebiega szmer. Publiczność chyba nie spodziewała się takiego obrotu sprawy. Po tym, jak do zarzutów nie przyznali się trzej bracia W.?! Tyle że oni odpowiadają za zabójstwo, natomiast Rafał tylko za pobicie. W chwilę po Rafale do znieważenia zwłok przyznają się także Wiesław K. i Stanisław M.
- Około godziny 17 przyjechał do mnie Tomek z Włodowa i poprosił o pomoc przy remoncie domu. Pojechałem z nim. Rafał podobnie jak wszyscy oskarżeni nie chce w sądzie składać żadnych wyjaśnień. Dlatego treść jego przesłuchania ze śledztwa odczytuje na sali sędzia. - Nie wiem, kto to jest "Ciechanek". Wczoraj zobaczyłem go pierwszy raz w życiu. On groził, że poderżnie gardło synowi Tomka. Akurat byłem w domu, jak Tomek mnie zawołał. Nie pamiętam, czy krzyknął "weź ten łom", czy "weź coś ze sobą". Ale fakt faktem - złapałem łom. Tomek wziął pióro od resora. Ten Józef był już daleko, więc wskoczyliśmy do poloneza Tomka i zaczęliśmy go gonić. Jak wysiedliśmy z samochodu, Tomek zawołał swoich dwóch braci. Oni dopadli go pierwsi.
- Potwierdza pan te wyjaśnienia? - pyta sędzia.
- Tak.
- Czy dalej nie chce pan odpowiadać na żadne pytania?
- Nie chcę - stanowczo mówi Rafał.
Sędzia Barczak do znudzenia zadaje te same pytania. Jakby miał nadzieję, że któryś z oskarżonych zdecyduje się jednak przerwać milczenie i wyjaśnić gąszcz niejasności w tej sprawie.
- Tomek rzucił w niego tym piórem od resora, ale nie wiem, czy trafił - sędzia nie ma innego wyjścia, dalej czyta stenogramy zeznań Rafała. - Tomek bił go pięściami, a bracia szpadlami. Potem on wyrwał od jednego szpadel i też bił. Ja miałem łom, ale go nie uderzyłem. Przestraszyłem się, że bracia go zabiją. Na górce stała żona Tomka i krzyczała, żeby już przestali bić tego Józefa. Zostawiliśmy go w krzakach, ale jestem pewien, że on wtedy żył. Potem przyjechał teść Tomka i pytał, gdzie jest ten "Ciechanek". Poszedł go szukać. Jak wrócił, powiedział, że problem mają już z głowy i więcej rodziny Tomka ten Józef nachodzić już nie będzie. Pamiętam, że ten teść jeszcze do domu wchodził i ręce mył z krwi.
Czy Rafał W. jednak uderzył Józefa C.? On sam zmieniał zdanie na ten temat kilka razy. Prokuratura uznała, że jednak uderzył, ale tylko raz w nogę. I stąd zarzut pobicia.
Jednak jednego chłopak jest pewny - kiedy odchodził z braćmi od Józefa C., ten jeszcze żył. I kolejny szczegół, być może jeden z istotniejszych w tej sprawie.
- To od policji dowiedziałem się, że znaleźli martwego Józefa, ale w zupełnie innym miejscu, niż ja go z braćmi zostawiłem - dodał w swoich wyjaśnieniach Rafał W.
- Chce pan może jednak coś dodać? - pyta sędzia z nadzieją w głosie.
- Tak - oznajmia nagle chłopak.
- Słucham - sędzia aż poprawił się na fotelu.
- Chcę powiedzieć, że żałuję tego, co się stało - mówi bardzo cicho, głowę ma spuszczoną, aż ledwo go słychać.
- Na takie oświadczenia będzie miał pan jeszcze czas - sędzia, zawiedziony, wzrusza ramionami.
Kierowałem się złością
Stanisław M. to sąsiad Wiesława K., teścia Tomasza W. Po pobiciu "Ciechanka" żona Tomka zadzwoniła do swojego ojca. Opowiedziała mu, jak Józef ugodził jej męża nożem i jak potem straszył, że zabije całą ich rodzinę. Oczywiście dodała też, że jej mąż ze swoimi braćmi właśnie go pobili. Po tych informacjach pan Wiesław pobiegł szybko do sąsiada. Chciał, aby ten podwiózł go do gospodarstwa córki.
- Jak dojechaliśmy do zięcia Wieśka, była już tam cała wieś - teraz sędzia odczytuje wyjaśnienia Stanisława M. - Tomek powiedział, że ten skurwysyn dostał wpierdol i chyba będzie już po nim. Znalazłem kij, taki do metra długości. Złamałem go na pół. Jeden dałem Wieśkowi, drugi sobie zostawiłem. Przyznaję, że uderzyłem go kilka razy tym kijem. Może cztery, może pięć razy. Ale uważam, że on już wtedy nie żył.
- Dlaczego pan to zrobił? - dopytywał prokurator w trakcie przesłuchania.
- Zrobiłem to, gdyż kierowałem się złością.
Wiesław K. powiedział w prokuraturze niewiele. Przypomniał jednak, że "Ciechanek" miał się odgrażać nie tylko rodzinie córki, ale też jego oraz sąsiada, z którym pojechał do Włodowa.
- Leżał w młodych brzózkach, a nie tam, gdzie pokazywał nam Tomek. Mieliśmy każdy po kiju, takim ze siedemdziesiąt centymetrów. Uderzyłem tak ze trzy, cztery razy. Ale do zabicia się nie przyznaję. Po mojemu to żadnych oznak życia nie było. On się wcale nie ruszał - sędzia kończy odczytywanie wyjaśnień Wiesława K.
- To jak ostatecznie wygląda kwestia pańskiego przyznania się do winy? - dopytuje jeszcze oskarżonego.
- Przyznaję się, że znieważyłem zwłoki, ale nie do zabicia - stwierdza jednoznacznie Wiesław K.
Wizja ze skowronkami
Prokuratura pracowała przy tej sprawie w bardzo dużym tempie. Już dwa dni po śmierci Józefa C. we Włodowie odbyła się wizja lokalna. Tylu policjantów to na wsi jeszcze nikt nie widział. Wszystko po to, żeby mieszkańcy Włodowa nie przeszkadzali w pracy śledczych. Nagranie z wizji trwa jakieś dwie godziny. Jest jednak tak kiepskiej jakości, że niewiele można z niego zrozumieć. Sąd oczywiście dysponuje stenogramem i nie musi się o to martwić. W gorszej sytuacji są dziennikarze. Radiowcy i dźwiękowcy rozpaczają.
- Ja słyszę słowiki, kury, krowy, koguta jak pieje, ale o czym mówią ludzie, to pojęcia nie mam - ubolewa jeden z nich.
Rzeczywiście, trele ptaków przebijają się co chwila. Do tego piękne krajobrazy mazurskiej wsi. Czar jednak szybko pryska. Na pierwszym planie staje prokurator, obok Rafał W.
- Tu "Ciechanek" upadł - chłopak wskazuje ręką miejsce.
Stoi w wysokich krzakach. Prawie go w nich nie widać, chociaż ma grubo ponad 170 cm wzrostu.
Po kilku minutach na ekranie widać już Stanisława M.
- W tym miejscu go z Wieśkiem znaleźliśmy - twierdzi pan Stanisław.
Ale mężczyzna stoi w zupełnie innym otoczeniu, niż wcześniej stał Rafał. Wokół są wysokie trawy i drzewa. Rafał zaś wskazywał wyraźnie jakieś krzaki.
- Kiedy go znaleźliście, jeszcze żył? - pyta prokurator.
- Nie - Stanisław M. mówi pewnie.
- Na pewno?
- No, cały krwią był zalany, nic nie mówił.
Mężczyzna pokazuje, jakie ciosy zadawał Józefowi C.
- Potem go złapaliśmy i przerzuciliśmy parę metrów dalej. O tu - Stanisław M. robi kilka kroków.
- A tu go biliście?
- Tu już nie.
- W tamtym pierwszym miejscu, które pan pokazał, nie ma krwi, jest za to tutaj.
To może go nie przerzucaliście?
- No nie wiem - mężczyzna ma kłopoty z odpowiedzią.
- Proszę szczerze mówić, teraz jest miejsce na to - przekonuje prokurator.
- Ja już nie wiem - Stanisław M. rozkłada ręce.
Nadal nie rozwiązana jest zagadka, jak Józef C. przeniósł się z krzaków, w których pobili go trzej bracia W. razem z Rafałem W. Wszyscy zgodnie utrzymują, że tam go zostawili. Tymczasem Wiesław K. i Stanisław M. znaleźli go kilkaset metrów dalej. Jak to możliwe? Skoro prokuratura twierdzi, że bracia W. zabili Józefa C., to sam przenieść się chyba nie mógł...
Katarzyna Pastuszko
pastuszko@angora.com.pl
Za tydzień: Prezentacja narzędzi zbrodni zdarza się w sądzie raczej rzadko. Tym bardziej kiedy te narzędzia to pióro od resora, łopata, szpadle. W dowodach rzeczowych znalazła się nawet noga od stołu. Sędzia Adam Barczak prezentuje je wszystkie po kolei biegłemu medykowi. Oczywiście, robi to na sali sądowej.