Henryk Martenka: Sześć postaci scenicznych w poszukiwaniu autora
Niech mi wybaczy mistrz Pirandello, ale tytuł jego słynnego dramatu precyzyjnie ilustruje aktualne wydarzenia na polskiej scenie politycznej.
W minionym tygodniu oglądaliśmy oto wielkich aktorów w spektaklu, który pokazał niewiele. Akurat tyle, że nie wystarczy zagrać, żeby od razu stworzyć rolę. Zresztą - jak mawiał pewien przedwojenny krytyk teatralny - są sztuki, które w ogóle nie nadają się na premierę.
Mimo że poważne spotkanie w obronie demokracji w IV Rzeczypospolitej zorganizowano w auli poważnego Uniwersytetu Warszawskiego, atmosfera była przyjemna, jak w teatrzyku ogródkowym w Dolinie Szwajcarskiej. To zasługa trzech, przepraszam za słowo, moderatorów debaty: Lecha Wałęsy, Aleksandra Kwaśniewskiego i Andrzeja Olechowskiego. (Predylekcja tego ostatniego do trójkątów jest już legendarna, dość wspomnieć jego wcześniejszy - i równie udany - występ w towarzystwie Donalda Tuska i Macieja Płażyńskiego). Szumnie zapowiadany spektakl obywatelski okazał się półtoragodzinnym, lekkostrawnym show, w którym główne postacie, poza podawaniem sobie rąk, łkały unisono nad zagrożoną polską demokracją, choć jak można się było domyślać, nie tyle demokracja jest zagrożona, co publiczne istnienie pierwszoplanowych niegdyś polityków.
Miał to być polityczny come back Kwaśniewskiego, byłego prezydenta, którego popularność nadal jest wielekroć większa niż urzędującej głowy państwa. Kwaśniewski, który, jak się zdaje, dość już się wynudził na wczesnej emeryturze, chętnie wróciłby do świata żywych. Wojtek Olejniczak z SLD, człowiek z gruntu uczynny, od razu oddał Kwaśniewskiemu premierostwo, ale z wrodzonej elegancji nie wspomniał, kiedy SLD wygra wybory. To drobiazg, Zagłoba też królowi szwedzkiemu lekką ręką ofiarował Niderlandy. Problem Aleksandra Sponsorowanego, jak nazwały go w tych dniach elity, tkwi w tym, że były prezydent sam na siebie nie ma pomysłu, nie ma liczącego się zaplecza ani zdefiniowanej przestrzeni publicznej, w której mógłby istnieć. A do tego zwyczajnie brakuje mu determinacji, by przedrzeć się przez glutowatość lewicy i wgryźć się, jak zajadły plemnik w żyzne, prawicowe jajo...
Uniwersytecka debata to dobra idea, ale jednorazowa. Gdyby miała się powtarzać co miesiąc, a tym grozi Kwaśniewski, to PiS spokojnie mogłoby w Polsce wprowadzić rządy dynastyczne. Gadulstwo to nieciekawy pomysł, symptom jakiegoś rodzaju impotencji. Spotyka gość piękną kobietę i gada, gada, gada, zamiast... Bo bezradność tych uprzejmych, ładnie pachnących ludzi, których kurtuazyjne gesty pokazywały różne telewizje, była tak uderzająca, że bolało. Bo niby jaki ciąg dalszy, poza doraźnym recenzowaniem albo odszczekiwaniem się Andrzejowi Gwieździe, czeka Wałęsę? Tak, postać pomnikową, ale na tyle jeszcze witalną, że szkoda Lecha tylko na postument. Co może zaproponować Wałęsie Olechowski? Herbatę, najwyżej. Z cytryną. Olechowski samemu sobie nie jest w stanie nic mądrego zaproponować, więc jest oczywiste, że cała trójka szuka autora, który wreszcie napisze im jakieś kwestie. To, co wymyślili sami, nie budzi niczyjego zaufania ani entuzjazmu. Chcą bronić demokracji, a to szlachetne pragnienie jest tak ogólne, jak obrona honoru własnej matki. Nawet gdy matczyna cześć nie jest zagrożona, trzeba być zawsze gotowym do jej obrony. To naturalny imperatyw. By go okazać, nie trzeba być prezydentem, wystarczy być przyzwoitym. Autorytarne zapędy Kaczyńskich wystarczająco ograniczają media, Trybunały i wybory, zaś prosta krytyka rządów bliźniaków to trochę mało. To robi niemal każdy. Od byłych prezydentów, postaci o formatach wykraczających poza nasz grajdoł, naprawdę oczekuje się czegoś więcej. Tymczasem warte głębszej refleksji myśli wcale nie padły z ust polityków, ale znalazły się w wystąpieniu prof. Wiktora Osiatyńskiego (czytaj str. 18), zauważone jedynie przez nielicznych, niewrażliwych na czar tej majowej akademii.
Pirandello obsadził w tytule swej sztuki sześć osób. Ani chybi, prorok. Bo w kulisach polskiego teatrzyku kulą się trzej pozostali aktorzy, rozpaczliwie czekający na sygnał inspicjenta, by wejść na scenę. Donald Tusk sprawia nawet wrażenie, że na scenie już jest. Zna wiele aktorskich trików, na deskach był już nieraz. Umie w taki sposób zejść ze sceny, że sprawia wrażenie, iż nadal na niej jest. Tusk zaproszony na uniwerek umknął do Poznania, czy jednak w Warszawie nie czuło się ducha Donalda? To jest dopiero aktorstwo... A aktor charakterystyczny Waldemar Pawlak? Najlepszy w rolach, w których się milczy lub nie dopowiada... Czy zagrał już wszystko? Skąd! Najlepsze partie jeszcze przed nim. Tylko ktoś musi je napisać. Wreszcie statysta Frasyniuk Władziu, niezrównany halabardzista. Wyznawca sprawiedliwości na osiemnastu kołach, od zawsze czekający na stały angaż. Choćby w teatrze lalek albo pantomimie.
Tylko, na Boga, niech ktoś wreszcie napisze im te role...
henryk.martenka@angora.com.pl