Henryk Martenka: Rok nie wyrok
Od dwóch tygodni trwa w kraju poszukiwanie kogoś, kto potrafiłby udzielić wiarygodnej odpowiedzi na pytanie, czy w Brukseli odnieśliśmy sukces, czy przeciwnie, ponieśliśmy porażkę. Bo wyjaśnienia w tej kwestii pozostają mętne, a nawet z biegiem dni stają się mętniejsze.
Z jednej strony idący w zaparte funkcjonariusze PiS-u, utrzymujący, że "mistrzem Polski jest Polska", z drugiej, nękający premiera wredni antagoniści. Ale stan powszechnej niewiedzy narodu o szczycie w Brukseli przynosi ujmę przede wszystkim prezydentowi Lechowi Ka., który - urażony takim wotum nieufności - może uznać, że czas skończyć z narodem znajomość, co - zerkając na poparcie społeczne Lecha Ka. i ocenę jego pracy - nie byłoby jakimś szczególnie dramatycznym rozwiązaniem.
Ponieważ trwa lato (kalendarzowe, jak na razie) ustalanie tego skomplikowanego zagadnienia - z braku ważniejszych - jeszcze potrwa. Przynajmniej do czasu, aż wróci z wczasów p. Fotyga, nasz Metternich w spódnicy. Ale nie łudźmy się, minister Andzia trzy razy się głęboko zastanowi, zanim niczego nie powie, zaś premier do tej pory zdąży powywieszać większość swoich niesfornych żołnierzy, podszczypujących jego, to jest premiera, fraucymer. Bogiem a prawdą, należy dziwić się szumowi wokół posła Zalewskiego, którego obłąkańczy, pełen nienawiści atak na minister Fotygę, bądź co bądź - partyjną koleżankę, spowodował, że Jarosław Ka. stracił cierpliwość i rzucił krótko, choć niepolitycznie: - Kurwa, dość tego! I rozkazał swym wiernym jak rzeka sierżantom skazać Zalewskiego za zdradę. Nie czarujmy się, premier - i prezes w jednym - mógł tego zaprzańca Zalewskiego na miejscu zastrzelić, a przecież tylko go zawiesił. Poza tym to wewnętrzne sprawy Partii, którymi normalny człowiek na szczęście nie musi się zajmować. Na razie...
Prywatnie uważam, że o szczycie w Brukseli mówić powinniśmy wyłącznie jak o niekwestionowanym sukcesie. Bo jeśli przypomnimy sobie wygląd naszej pani minister i jej aktywność na unijnym szczycie, jeśli wspomnimy talent dyplomatyczny naszego prezydenta i cały ten Polnische wirstchaft, jaki tam pokazaliśmy, to jest ogromnym sukcesem, że nasza ferajna wróciła do Polski cała i zdrowa. Że się nie zgubiła w obcym mieście pełnym obcych ludzi, nikt nie wpadł pod tramwaj, nie struł się żarciem i że wszyscy zdążyli na lotnisko. Nawet rządowy rzęch jakimś cudem doleciał do Warszawy bez lądowania awaryjnego. A już za to należy w podzięce Panu przyklęknąć...
Ale powód do modłów jest ważniejszy. Spostrzegawczy jak Old Shatterhand premier Jarosław Ka. ujrzał w Radomiu... szatana! Poważnie! Premier kraju, który odniósł kolosalny sukces w Brukseli ujrzał diabła. Jak prosty, toruński redemptorysta znienacka zobaczył Złego! Premier wyznał nawet, że każdy może go zobaczyć, gdyż: - Buzie szatana pokazują w telewizji. Dobrze powiedziane, bo "buzia szatana" to równie smaczna konstrukcja jak "dupa anioła". Ergo, czas na narodowe egzorcyzmy! Nikt nie wątpi, że wiele zła szatan Polsce wyrządził. Bo jak wyjaśnić, dlaczego zakręcono wodę w Rudzie Śląskiej? Ludziska przez wiele dni latali po ulicach z wiaderkami? A dziś się okazuje, że nie było takiej potrzeby. To szatan Śląską Rudę doświadczył! (Albo Tusk, co na jedno przecież wychodzi!). Czyż nie ma czartowskiego wzroku dr Bukiel, szef związku zawodowego lekarzy? Sekretne służby Wassermanna donoszą, że strajkujące przed biurem premiera siostry szpitalne noszą... szatańskie gorsety. A kto, jeśli nie szatan, opętał siostry betanki? To Zły siostrzyczkom wmówił, że prałat Jankowski otwiera w ich klasztorze drogerię z klubokawiarnią. Okopały się więc w zakonnym domu bogobojne niewiasty, a gdy sąd wysłał na nie komornika, na pomoc wezwały weteranów Samoobrony. Ci z komornikami umieją sobie radzić, to i siostrom coś doradzą. (Żeby tylko nie posyłali tam Łyżwińskiego, bo to szatan, nie kogut).
Nie do końca wiadomo, co stało się z rozumem sędziwego prałata z Gdańska, bo i ten wygląda na opętanego. - Jeśli Mel Gibson zechce nakręcić o mnie film - powiada skromnie HJ - to chętnie w nim wystąpię. Początkowo mowa była o Spielbergu, ale uczeni ministranci z Instytutu Jankowskiego zbadali, że Steven to... Żyd. Jak Jezus! A żaden starozakonny nie będzie kręcił o Jankowskim! Tym bardziej gdy ksiądz Henryk osiągnął już etap "Bliskich spotkań trzeciego stopnia". Niemniej coś lata w powietrzu. Może to szatan, a może za dużo ozonu? Violetta Villas, pseudonim estradowy - Reaktywacja, zażyczyła sobie, żeby jej ciuchy uszył Versace. No i dobrze, nie może wyglądać jak łajza. Violetta to prawdziwa gwiazda - co z tego, że gasnąca - a nie byle pani minister.
Przysłowie małopolskie powiada, że prawdziwy mężczyzna musi posadzić drzewo, spłodzić syna i zbudować peron. Nie każdy może to o sobie powiedzieć. Mija właśnie pierwszy rok panowania Jarosława Ka. Dokładnie 12 miesięcy temu brat zaprzysiągł brata na premiera rządu. Dzięki temu wiemy, że nasz ukochany wódz nie ma swego kąta ani konta, nie ma prawa jazdy i nie był w wojsku. Unika kobiet. Ma kota.
No i co z tego? Rok nie wyrok, a dwa lata, jak dla brata...
henryk.martenka@angora.com.pl