Góry Przeklęte i tajemnice rodowej zemsty
Mieszkańcy albańskich gór od kilkuset lat hołdują tradycji rodowej zemsty. Splamiony honor domaga się krwi, ale na określonych zasadach.
Północ Albanii. Do Theth wiedzie stroma droga, zuchwale przecinająca Góry Przeklęte. Wąska ścieżka wrzyna się w skały i ściśle oplata kolejne, coraz wyższe partie Albańskich Alp. Droga jest na szerokość jednego auta, ale od czasu do czasu musi udawać dwukierunkową. Przepaść. Taka, jakby Bóg wykroił z wielkiego tortu ziemi chrupiący kawał skał. W dole rwący potok. Nad skarpą stoi kobieta i robi na drutach. Czeka na busa, który zawiezie ją do ukrytej w górach osady.
Przez pół roku Theth jest odcięte od świata. Przed pierwszym śniegiem mieszkańcy osady muszą zrobić zapasy mąki i papierosów. Żeby wystarczyło na całą zimę. Wiosną wypatrują pierwszych śmiałków, jakim uda się przedrzeć do wioski, której nie powinno tu być.
- Dlaczego nosisz włoskie imię? - zagaduję chłopaka. Francesco ma 12 lat, za duże buty i filuterny uśmiech. Ma psa swojego, psa pożyczonego, mieszka w miejscu oddalonym o cztery godziny drogi od Szkodry (to czas podany dla lokalnych, wprawnych kierowców), a niemal lata świetlne od cywilizacji, i włada angielszczyzną z rozbrajającą swobodą.
- Siostra mamy tak wymyśliła. Najmłodsze dziecko w mojej rodzinie miało mieć włoskie imię. No to mam - odpowiada.
W Górach Przeklętych stoją te same domy i wieże z kamienia, jakie stały tu 100 lat temu. Domy-twierdze - zwarte, introwertyczne. Rozciągają się te same krajobrazy, tyle że dzisiejsi pasterze uzbrojeni są w kałachy, parasole i telefony komórkowe. Jak 100 lat temu, i jak 300 lat temu, nadal obowiązuje tu Kanun - surowe prawo zwyczajowe.
Mamy gości, nie zabijać!
W kamiennym domu, w izbie bez okien siedziało już kilka osób. Te górskie domy to taki albański romanizm - twierdze o grubych murach, z małymi otworami okiennymi. Proste, masywne bryły. W środku zrobiło się zamieszanie. Gospodarz wyskoczył na zewnątrz i zaczął się drzeć z niezrozumiałym o tej porze dnia entuzjazmem i dbałością o detale: "Mamy gości, mamy gości! Mężczyznę ze Szkodry, dwóch z Shali, jednego z Shoshi i jakąś obcą kobietę". Powtarzał to samo na każdą stronę świata, a echo roznosiło informację po okolicy.Tą obcą kobietą była Edith Durham, która na początku XX wieku przemierzyła albańskie góry, a życie ich mieszkańców opisała w 1909 r. w "High Albania".
Gość to szczególna wartość w kulturze albańskiej, ale tym razem chodziło o życie. Prosty komunikat, nieoczywisty dla kogoś z zewnątrz. Mam gości, wara od mojego domu, darujmy sobie dzisiaj zemstę.
Ten, który tak ochoczo zaprosił do swojego domu obcą kobietę, był kiedyś zaręczony, ale ojciec dziewczyny "sprzedał" ją innemu. Chłopak już nigdy jej nie zobaczył, a jego honor został splamiony. Żeby zmyć hańbę, zabił krewnego swojej niedoszłej żony. I od tej pory rodziny były "we krwi". Tak się wtedy mówiło. I tak się tutaj mówi nadal.
Krwawy obowiązek
- Macie tutaj szkołę? - dopytuję, rozglądając się po dolinie.
- Tak. Ale lekcje są wtedy, gdy nie ma śniegu i nauczycielka może do nas przyjechać - odpowiada chłopak trochę zawiedziony.
- Kiedy mieliście lekcje po raz ostatni? - kontynuuję.
Mruży oczy i zaczyna liczyć w myślach. A kiedy myśli nie wystarcza, używa rąk. Wychodzi na to, że od jesieni do kwietnia nie było szkoły. Ksiądz też przyjeżdża lub nie do swoich górskich katolików. Może raz w miesiącu, może rzadziej. I szkoła, i kościół są tu wielką atrakcją.
- Chcecie zobaczyć wieżę albo wodospady? - próbuje nas zainteresować wycieczką.
Chcę zobaczyć wodospady. Po nocy spędzonej w rozpadającej się kamiennej budowli, wieży mam dość. Niemiłosiernie lało.
Długo, w milczeniu, idziemy pod górę w kierunku wodospadów. Ale Francesco się niecierpliwi.
- Wiesz, tam się kiedyś chowali mężczyźni... - zaczyna.
- Przed kobietami? - dziwię się.
Zaczyna się śmiać.
- Też. Ale głównie przed tymi, którzy chcieli ich zabić. Bo różnie tu jest. Często rodziny są skłócone...
- Ale to od razu powód, żeby się zabijać? - nie dowierzam.
- Tak.
Odwet czy zemsta to niekwestionowany społeczny obowiązek. Paradoksalny, jak na górali-katolików, których nie dosięgło w czasie religijnych zawirowań w XV wieku jarzmo półksiężyca. Turcy, którzy "nawracali" Albanię, odpuścili sobie góry, a islam przegalopował głównie przez tereny łatwiejsze do podboju i gęściej zaludnione.
Honor to rdzeń albańskiego prawa zwyczajowego, a zemsta jest tu czymś tak naturalnym, jak żółte pierwiosnki rosnące w skalnych szczelinach Gór Przeklętych, i jak to, że wywar z nich jest doskonałym syropem na wiele dolegliwości układu oddechowego. Zemsta jest tu czymś tak naturalnym jak krzyże - drewniane, zatknięte bez powodu na środku łąki, namalowane na rozpadających się budynkach, wyryte w ścianach. Jest czymś tak naturalnym jak lśniące lastryko tablicy nagrobkowej pośrodku albańskiej stacji benzynowej lub tysiące laważy (myjni samochodowych - przyp. aut.) i gumisteri (wulkanizacja - przyp. aut.) czy wielopiętrowych salonów z modą ślubną.
Nie zostawiaj zabitego na brzuchu
Niegdyś czas zemsty wyznaczała zakrwawiona koszula zatknięta na kiju przed domem zamordowanego. Prosty znak, podporządkowany nieskomplikowanym zasadom: trzeba było zdążyć, nim plamy krwi wyblakną. Zabójstwo musiało się dokonać szybko, by nie ściągnąć na siebie i krewnych nieszczęścia: wiekuistego pohańbienia rodu.
Kanun określa scenariusz zemsty. Strzelić trzeba w głowę, a zabitego nie można zostawić w niegodziwej pozycji, czyli na brzuchu. I jeszcze trzeba później oprzeć broń o jego czaszkę.
Albania nieznana
Jeśli mszczący się nie dopełni tych wymogów i pozostawi zmarłego twarzą do ziemi, okryje siebie i całą rodzinę hańbą, której nie da się już później w żaden sposób wymazać.
Kanun reguluje wszystko. Obrazy nasuwają się same. Osierocona rodzina zanosi się jeszcze płaczem, a kilka domów dalej żona zabójcy właśnie prasuje koszulę. Zabójca ubiera się odświętnie i idzie na pogrzeb. Po pochowaniu zmarłego zabójca musi pójść jeszcze na stypę do rodziny zamordowanego.
Na tym wendeta się jednak nie kończy. Teraz ojciec musi pomścić śmierć syna. I znowu poleje się krew.
- Ale przecież tak można bez końca - mówię do Francesca w drodze powrotnej do Theth ze spaceru, nie oczekując od chłopaka wywodu na ten temat.
Christian Luli od 10 lat nie wychodzi z domu. Chłopak ma dziś 17 lat. Jego ojciec i wujek zabili człowieka. Jest jednym z 17 kandydatów na ofiarę krwawej zemsty, z której wyłączona jest jego matka, dwie siostry i za młody na porachunki brat. Marzy o tym, by być architektem, ale nie może się kształcić. Siedzi więc w domu, gra, szkicuje domy. Te, które sobie wyobrazi i te, które widzi za oknem, i te, które pamięta ze swojej wioski, gdy mógł ją swobodnie przemierzać jako 7-latek. Rodzina zabójcy próbowała się dogadać z rodziną zabitego. Wysłano mediatora. Nie ma szans na pojednanie. Wiele osób uważa tutaj, że uwięzienie kogoś w jego własnym domu jest lepszą karą niż odebranie mu życia. Matka Christiana też ma swoje marzenia. Największe, żeby w końcu zabili kogoś z jej rodziny i żeby ten koszmar wreszcie się skończył...
~ Historia przyt. za "The New York Times"
-Co, można? - zaciekawia się.
- No, zabijać - uściślam.
Francesco zawiesza parasol na ramieniu w typowy dla Albańczyków sposób. Zamyśla się. Ale nad tym, żeby noga nie zsunęła mu się do wody, bo właśnie pokonujemy strumień, skacząc z głazu na głaz.
- No, można - odpowiada.
Po raz pierwszy od początku wyprawy mocniej przyświeca słońce, zdejmując z pejzażu klątwę szarości i mdłych, leniwych barw. Krajobraz się wyostrza i nabiera kolorów. Zupełnie tak, jakby ktoś wprawną ręką dokonał szybkiej obróbki graficznej, jakby ktoś zuchwale skorygował naturę.
- Wiesz, taki zabójca może zawsze liczyć na besę - dopowiada chłopiec.
Ale już nie ma czasu na rozwinięcie tematu, bo wszyscy pędzimy do domu Harushów na obiad.
Besa to chwila wytchnienia w ucieczce przed krwawą zemstą. Gwarancja nietykalności, której może udzielić rodzina zabitego. Działa przez jedną dobę (mała besa) lub 30 dni (wielka besa). To ostatni czas, jaki zabójca może spędzić bez konieczności ukrywania się. Później ochrona przestaje obowiązywać, a rodzina ofiary zaczyna polować na zabójcę. Besa jest pojęciem honorowym. Złamanie jej oznacza hańbę.
Na obiad dostajemy kapustę, słoninę, ziemniaki, miód, biały ser i rumianek.
Poza przypadkiem cudzołóstwa nie można zabić kobiety, bo to największy dyshonor. A jeśli już dojdzie do takiej zbrodni, broń, której użyje się do zabójstwa, staje się całkowicie bezwartościowa i nie można jej już wykorzystać.
Kobiety są zwolnione z obowiązku wendety. Dzięki temu mogą bez obaw wychodzić z domu nawet wtedy, gdy należą do rodziny wplątanej w krwawe porachunki. To zresztą - z socjologicznego punktu widzenia - jest totalnym odwróceniem ról społecznych: kobieta zaczyna utrzymywać rodzinę, a zamieszany w porachunki mężczyzna musi zajmować się domem.
Obowiązek pomszczenia zmarłego nie dotyczy również księży, ludzi starszych, niepełnosprawnych i chorych umysłowo.
Krew na kostce cukru
Raki pije się rano na dobre wstawanie. - Raki, nie rakiję - poprawiają za każdym razem Albańczycy.
Ten destylowany z winogronowego soku "nektar" - wytwarzany również, choć rzadziej, z morwy, śliwek lub jeżyn - ma tutaj właściwości niemal życiodajne. To takie lokalne lekarstwo na wszelkie potencjalne przykrości, jakie mogą Albańczyka spotkać w ciągu dnia. Trzeba więc zrobić zapasy leków na kolejne dni.
Trzecia albańska płeć
- Można u was kupić raki? - pytamy.
- Pewnie! - odparowuje Francesco i już go nie ma.
Biegnie na biznesowe konsultacje do pana domu, w tym wypadku do swojego ojca. To głowa rodziny decyduje zawsze o sprzedaży wina lub raki. Jako osoba pełniąca tę zaszczytną funkcję ma również m.in. prawo do własnego łóżka, koca, osiodłanego konia i zarządzania aparaturą potrzebną do parzenia kawy.
Prek przynosi kilka plastikowych butelek, które wcześniej zapewne były wypełnione oranżadą, a później kiszonymi, pokrojonymi w plastry pomidorami. Teraz jest w nich lek na wszelkie zło tego świata, mikstura nader ważna - zwłaszcza w tych rejonach, gdzie żyje się zgodnie z Kanunem.
Nie sprzedają nam całego zapasu. W domu musi być raki, jakby tak trzeba się było z kimś pojednać... Wtedy wystarczy kieliszek i igła, którą nakłuwa się palec. A cieknącą z palców przedstawicieli skłóconych rodów krew wpuszcza się do naczynia wypełnionego alkoholem i pije tę miksturę. A jak nie ma raki, to wystarczy woda lub cukier nasączony krwią. Tak tutaj smakuje zgoda.
Wrogowie - po wychyleniu kieliszka - stają się braćmi "z jednego ojca i matki". A w związku z tym członkowie rodzin - jako osoby od teraz ze sobą spokrewnione - nie mogą już łączyć się w pary.
Kiedy dziecko staje się mężczyzną
Dziś nawet sami Albańczycy dostrzegają luki w Kanunie, nazywając go systemem wstecznym i średniowiecznym. Nie znaczy to jednak, że prawo zwyczajowe zostało wyparte z tej kultury. Nie ma oficjalnych danych, ile osób rocznie traci życie w ramach rodowej zemsty. Policja uważa, że ten problem nie istnieje, choć wg albańskiego Narodowego Komitetu Pojednania, organizacji, która stara się wyeliminować rodowe zemsty, od lat 90. ubiegłego stulecia w wyniku krwawych porachunków zginęło około 10 tys. osób, ponad 1600 rodzin jest zamieszanych w wendetę, a niemal 1000 dzieci, uwięzionych w domach, nie może się normalnie kształcić. Bo dom to miejsce, w którym nie można zabić człowieka.
Coraz częściej dąży się jednak do pojednania. Można to zrobić za pośrednictwem kogoś niezamieszanego w spór. Szansą na zażegnanie sporu jest również ślub przedstawicieli zwaśnionych rodów lub po prostu zamiana krwawej zemsty na zadośćuczynienie finansowe lub inne świadczenia wynegocjowane przez pośrednika.
Mediator to coraz bardziej popularny w Albanii zawód. Bo do samosądów dochodzi nie tylko na północy, którą często przedstawia się jako "siedlisko bezprawia, przemocy, dzikości i ciemnoty", ale również w centrach dużych miast.
Francesco ogląda zawartość bagażników kolejnych samochodów. W jednym trafia na maczetę.
- Mogę obejrzeć? - rzuca i już ma ją w rękach, wyciąga z futerału i podziwia ostrze.
Robi to z wielkim namaszczeniem, żeby kuzyni i bracia pracujący przy budowie drugiego piętra domu Harushów przestali uderzać młotkami, rozmarzyli się, pozazdrościli i zbiegli na dół. Mama chłopca stoi pochylona na polu, jakby zbierała kłosy u Milleta. Dostrzega broń, wyprostowuje się na chwilę, ale nie wypowiada ani słowa. Bo matka nie ma w tej kwestii nic do powiedzenia.
Kuzyni i bracia - o wiele starsi od Francesca - szybko pojawiają się na dole, żeby zobaczyć nóż. Wzbudza tak duże zainteresowanie, jak rozkładany stołek, a całe to zamieszanie przypomina trochę scenę z Macondo, gdy do wioski zawitała grupa Cyganów z magnesem, lupą i latającym dywanem. Tyle że my nie mamy nic ciekawego do zaoferowania, poza szpejem potrzebnym do przeprawienia się przez góry.
Ale Francesco jest oczarowany.
- No, dobra - mówi właściciel maczety, wręczając ją chłopcu w podziękowaniu za gościnę.
Zemsta nie dotyczy dzieci. Chyba, że jest się chłopcem, ma się mniej więcej dwanaście lat i jest się w stanie udźwignąć broń. Najczęściej w tym wieku chłopcy przechodzą inicjację, którą symbolizuje wręczenie im broni przez głowę rodziny. Od tej pory są uznawani za dorosłych, a tym samym zagrożonych wendetą, jeśli ich rodzina jest w konflikcie z inną.
Francesco bez najmniejszego trudu unosi maczetę.
Tekst i zdjęcia: Ewelina Karpińska-Morek
(Autorka jest dziennikarką INTERIA.PL. Publikowany artykuł to fragment przygotowywanej do druku książki, poświęconej Albanii.)
Źródła:
Edith Durham, “High Albania", Londyn, 1909
In Albanian Feuds, Isolation Engulfs Familie, "The New York Times"