"FP": Najniebezpieczniejsze miejsce na świecie
Somalia to kraj rządzony jedynie przez anarchię. W ciągu ostatnich 20 lat względny pokój trwał zaledwie 6 miesięcy. Teraz, gdy chaos może rozprzestrzenić się na cały region, świat znów tylko się przygląda - pisze na łamach "Foreign policy" Jeffrey Gettleman, szef działu ds. Afryki Wschodniej w "New York Times".
W ciągu ostatnich 2,5 lat Gettleman był w Somalii ponad 10 razy. Te podróże - jak pisze - zmusiły go do przedefiniowania słowa "chaos". "Czułem nienawiść i złość irackiego powstania w Falludży. W Afgańskich jaskiniach spędziłem nie jedną noc. Ale nigdzie nie bałem się tak, jak w dzisiejszej Somalii, gdzie - zanim otrzesz pot z czoła - możesz zostać porwany albo dostać kulkę w tył głowy" - ostrzega publicysta i zapewnia, że pierwszą rzeczą, jaką robi po wyjściu z samolotu na lotnisku w Mogadiszu, jest zatrudnienie 10 uzbrojonych ochroniarzy.
Kraj pogrążony w chaosie
Problemy w Somalii rozpoczęły się w 1991 roku, kiedy upadł rząd centralny. 18 lat i 14 prób stworzenia nowej władzy potem stan anarchii jest w pełni rozkwitu - na ulicach nielicznych miast wybuchają samochody-pułapki, ludziom ścina się głowy, a gangi nastolatków wyniszczają się nawzajem oraz to, co napotkają po drodze. Od czasu do czasu wybuchają nawet amerykańskie bomby. Ten sam chaos panuje na morzu. Somalijscy piraci zagrażają jednemu z najważniejszych szlaków handlowych, Zatoce Adeńskiej. Tylko w 2008 roku uprowadzono tam 40 jednostek.
"Cały kraj stał się wylęgarnią lokalnych watażków, piratów, porywaczy, fanatycznych islamistów, wszelkiej maści bandytów i bezrobotnej młodzieży bez jakichkolwiek perspektyw na przyszłość" - podsumowuje Gettleman.
Eksport chaosu
To jednak nie wszystko. Jak zauważa bowiem publicysta obecna sytuacja w Somalii może bardzo szybko dać się we znaki jej sąsiadom i wciągnąć Kenię, Etiopię i Erytreę w spiralę przemocy. "Eksport problemów dopiero się zaczyna. Islamscy bojownicy związani z komórkami Al-Kaidy zmieniają powoli Somalię w przypominający Afganistan magnes dla ekstremistów" - uważa ekspert.
Sytuacji nie są w stanie opanować władze centralne. Pod koniec lutego prezydent Szejk Szarif Ahmed utworzył kolejny nowy rząd. Na stanowisku głowy państwa zastąpił Abdullahiegio Jusufa Ahmeda. Poszło o gotowość do negocjacji z islamistami. Poprzedni prezydent był im przeciwny. Obecny już ogłosił, że jest gotów zaakceptować zasady zawieszenia broni z islamskimi rebeliantami i wprowadzenie prawa muzułmańskiego (szariatu). Cóż jednak z tego, jeśli - jak pisze Gettleman - obszar podległy władzom centralnym to zaledwie kilka budynków w Mogadiszu?
Na domiar złego nad Somalię znów nadciąga widmo głodu. Susza, wysokie ceny żywności i odpływ organizacji humanitarnych, obawiających się o los swoich wolontariuszy, mogą doprowadzić do powtórki z początku lat 90-tych, kiedy setki tysięcy Somalijczyków umarły z głodu.
Świat nie wie, co robić
"W obliczu tego chaosu świat znów nie wie, co robić. Poprzednie interwencje w Somalii kończyły się tak źle, że nikt nie chce sparzyć się ponownie. Zwłaszcza Stany Zjednoczone, które dostały najdotkliwszą nauczkę" - ocenia publicysta i wyjaśnia - "Somalia to polityczny paradoks - zjednoczony na powierzchni, zdradliwie podzielony poniżej".
Somalia jest jednym z najbardziej homogenicznych krajów - praktycznie cała ludność posługuje się tym samym językiem, wyznaje tę samą religię (islam sunnicki) i dzieli tę samą kulturę. Problem kryje się jednak w strukturze klanowej. Somalijczycy dzielą się bowiem na setki klanów, sub klanów i sub-sub klanów, z których każdy ma własną historię i własne przymierza, a regułą panującą jest "zabij mnie, a doznasz gniewu całego mojego klanu". Dlatego zjednoczenie kraju pod jedną władzą nie jest sprawą prostą.
Islamiści lekarstwem na zło
Do tej pory udało się to jedynie Unii Trybunałów Islamskich, która dała Somalijczykom namiastkę praworządności. Po roku 2000 stworzyła w Mogadiszu alternatywę dla niewydolnych struktur państwowych. Prowadzone przez nią sądy ścigały złodziei i zabójców, wsadzały ich do żelaznych klatek i prowadziły procesy. Wszystko według zasad prawa islamskiego - jedynego zbioru wartości, na który mogły przystać wszystkie klany.
Islamistów szybko zaczęli wspierać także miejscowi "biznesmeni". "UTI zapewniała bowiem bezpieczeństwo bez podatków i administrację bez rządu. Więc przedsiębiorcy zaczęli kupować im broń".
Wtedy sprawą zainteresowały się Stany Zjednoczone. Wysłały do Somalii agentów CIA, którzy mieli zapoczątkować powstanie lokalnych watażków przeciw islamistom. Wieści jednak szybko się rozeszły i popularność UTI tylko wzrosła - wszak walczyła przeciw bandytom wspieranym przez Amerykanów.
W 2006 roku islamiści przejęli władzę w Mogadiszu. "I wtedy stało się coś niespodziewanego: islamiści zdołali zapanować nad chaosem (...) Pod flagą islamu udało im się połączyć rywalizujące klany i rozbroić większość ludności. Udało im się nawet ograniczyć plagę piractwa wykorzystując potęgę klanów do przekonania portowych miast, by nie wspierały porywaczy. W 2006 roku zanotowano jedynie 10 ataków piratów na zagraniczne statki" - przypomina Gettleman.
Amerykanie proszą Etiopię
Spokój trwał jednak tylko sześć miesięcy. W łonie UTI szybko doszło do konfliktu między odłamem umiarkowanym i radykalnym. Kiedy ekstremiści z AL-Shabaab zaczęli wymykać się spod kontroli i tracić poparcie klanów, do gry ponownie włączyły się Stany Zjednoczone. Zamiast jednak zareagować samodzielnie, wysłały do Somalii armię etiopską.
Decydując się na wojnę władze z Addis Abeby miały na względzie fakt, że prawie połowa mieszkańców Etiopii to muzułmanie. Rozważano scenariusz, w którym ekstremiści doszliby do władzy w Somalii. A wówczas próby rozprzestrzenienia rewolucji islamskiej na kraje sąsiednie mogłyby zagrozić ówczesnym rządom w Etiopii.
Rozbicie islamistów zajęło armii etiopskiej tydzień. Wspierana przez amerykańskie siły specjalne szybko zmusiła UTI do przejścia do podziemia, a w Mogadiszu powstał rząd tymczasowy.
Pansomalijski sen
Jednak podobnie jak poprzednie władze, również i te ustanowione po wojnie z Etiopią, okazały się niewydolne i szybko straciły poparcie. Po nich nastały kolejne i kolejne... Żadne nie były i nie są w stanie poradzić sobie z powstaniem islamistów, którzy nieustannie dążą do odzyskania władzy. Sytuacji nie unormowało nawet objęcie władzy przez wspomnianego już proislamskiego prezydenta Szejka Szarifa Ahmeda.
"Jeśli Al-Shabaab uda się przejąć kontrolę na krajem, może na tym nie poprzestać" - ostrzega Gettleman - "Islamiści mogą wysłać swoich bojowników do Etiopii, Kenii, a nawet Dżibuti, by zająć tereny tych krajów, na których ludność posługuje się językiem somalijskim. Taki scenariusz od dawna stanowi część pansomalijskiego snu. Jeśli ekstremiści będą chcieli go urzeczywistnić konflikt się umiędzynarodowi i wciągnięte zostaną w niego nie tylko kraje sąsiednie, ale również ich sojusznicy".
Co w tej sytuacji może zrobić świat?
"Zachód powinien jak najszybciej włączyć umiarkowanych islamistów do rządu, póki on jeszcze istnieje. Czy się to ludziom podoba, czy nie, dla wielu Somalijczyków szariat to jedyne wyjście. Nie popierają go w wersji proponowanej przez Al-Shabaab (który niejednokrotnie kamieniował zgwałcone kobiety za dopuszczenie się cudzołóstwa), ale potrzebują podejścia umiarkowanego" - pisze publicysta na łamach "Foreign policy".
Bardziej zdecydowane wyjście zakłada, że Organizacja Narodów Zjednoczonych przejmie władzę w Somalii i będzie nią administrować. "Somalia była już jednak krajem niepodległym, dlatego ten scenariusz może być dla jej mieszkańców zbyt trudny do zaakceptowania" - ocenia Gettleman.
Bez względu na to, czy wybrane zostanie wyjście numer jeden czy dwa, praca społeczności międzynarodowej w Somalii dopiero się rozpocznie. Po 18 latach nieustannej przemocy i anarchii całe pokolenie Somalijczyków nie ma najmniejszego pojęcia o tym, czym jest rząd i jak funkcjonuje. "Dla nich prawo i porządek to kompletnie abstrakcyjne pojęcia. Jedyne prawo jakie znają to to wymierzane przez lufę karabinu" - podsumowuje dziennikarz.
Agnieszka Waś-Turecka