AC/DC
Na nowy album grupy AC/DC musieliśmy czekać dość długo. W międzyczasie pojawiły się plotki o jej rozwiązaniu, problemach z producentami, niesnaskach między muzykami. Wszystkie okazały się jednak wyssane z palca.
Pierwsza sprawa - płyta brzmi nieprawdopodobnie świeżo. Czy mógłbyś opowiedzieć o jej produkcji? Mam wrażenie, że jeśli chodzi o wykonanie, to jest ona raczej niedopowiedziana, niż przesadzona.
Brian Johnson: Zgadza się, wyszedłeś z dobrego założenia, bo George jest przede wszystkim koneserem muzyki rock'n'rollowej. On kocha rock'n'rolla. Zresztą jest przekonany, że najlepszy rock'n'roll to dzieło Little Richarda i Chucka Berry'ego, choć w tamtych czasach nie było tak dobrego sprzętu do grania i nagrywania jak teraz. George, Malcolm i Angus zdecydowali, że ta płyta będzie rock'n'rollowo-bluesowa, no i przede wszystkim świeża.
Bo przecież nie możecie ulepszyć rock'n'rolla w wydaniu Chucka Berry'ego.
BJ: Pewnie że tak, bo on był początkiem i końcem tej muzyki. Wszystko co możemy zrobić, to iść w jego ślady, gorliwie go naśladować. To tyle. On odkrył, czym jest rock'n'roll, oczywiście byli też inni, ale on jest ojcem tej muzyki. George, który jest świetny, jeśli chodzi o stronę techniczną, nie chciał przesadzić z techniką. Powiedział wprost: "Jeśli coś będzie dobre, tak zostanie". I tak się stało. Kiedy podczas nagrania dźwiękowiec mówił, że za mało słychać cymbały, George pytał: "No i co z tego?". Kiedy usłyszałem ten czysty rock'n'roll, zakochałem się w nim. Chciałem, żeby właśnie taka była płyta. I dzięki Georgowi tak się stało. Udało mu się uchwycić ten smaczek. Kiedy zacząłem pracę nad tą płytą powiedział do mnie: "Brian, chcę żebyś robił to, co ci się podoba. Ale nie eksperymentuj. Śpiewaj, jak chcesz śpiewać, ale niekoniecznie tak, jak Brian Johnson powinien śpiewać na płytach AC/DC, czyli wysoko i ostro. Po prostu śpiewaj z serca, śpiewaj rock'n'rolla".