Pogotowie śmierci
Mieszkaniec Tłustorębów pod Niemodlinem umarł, gdy na pogotowiu w Niemodlinie nikt nie udzielił mu pomocy. Pracownicy pogotowia uznali mężczyznę za pijanego.
Pan Tomasz Gortowski , wnuk zmarłego, opowiedział "Nowej Trybunie Opolskiej", jak doszło do tragedii.
"Około trzeciej w nocy dziadek zaczął krzyczeć z bólu. Wsadziłem dziadka do samochodu i zawiozłem na pogotowie do Niemodlina". Gortowski wyciągnął chorego z samochodu i przyprowadził do siedziby pogotowia. Mówi, że dyżurowało tam trzech mężczyzn, ale żaden z nich nie przedstawił się jako lekarz.
"Położyli dziadka na leżance" - opowiada. "Nie zmierzyli mu tętna ani ciśnienia. Czułem się tam jak w rzeźni, nikt się dziadkiem nie interesował. Jeden z tych mężczyzn ciągle powtarzał, że dziadek jest pijany, choć to nie było prawdą. Dziadek miał już sine usta i język, kiedy ci mężczyźni zdecydowali, że mam go sam zawieźć do Opola, do Wojewódzkiego Centrum Medycznego".
To były ostatnie minuty życia 71-letniego Zdzisława Ch. "Pędziłem do Opola, kątem oka zerkając w lusterko" - opowiada Gortowski. "Jechaliśmy do Opola, dziadek jeszcze kilka minut krzyczał z bólu, a potem nagle zrobiło się cicho..." Lekarz dyżurny w Opolu wyszedł do samochodu i stwierdził zgon Zdzisława Ch. Powiadomiona o sprawie policja zakazała przenoszenia zwłok z samochodu do szpitala. Pan Tomasz kolejne trzy godziny spędził przy samochodzie ze zmarłym dziadkiem, bo - jak mu wyjaśnili policjanci - trzeba było poczekać na prokuratora.
Sprawą zmarłego Zdzisława Ch. zajmuje się już opolska policja. "Prowadzimy w tej sprawie czynności na zlecenie prokuratury rejonowej" - mówi Stanisław Szorc z Komendy Miejskiej Policji w Opolu. "Prokurator nakazał przeprowadzenie sekcji zwłok, aby ustalić przyczynę zgonu".
Tomasz Gortowski mówi, że po raz pierwszy zetknął się z tak jaskrawą znieczulicą ludzi odpowiedzialnych za ratowanie życia. "Ci panowie nie kiwnęli palcem, żeby sprawdzić, co dolega dziadkowi. Oni wyglądali na złych, że ktoś im przerwał sen".