Stefan prawdę ci powie, w pewnym sensie
"Trzeba się było ubezpieczyć" - powiedział kiedyś ofiarom klęski żywiołowej Włodzimierz Cimoszewicz i złamało to jego karierę. Premier Tusk nie jest taki głupi, żeby powtórzyć jego błąd. W ogóle się nie wypowiada, od spuszczania nabranych ludzi na drzewo ma pomagierów, takich jak chodzący doktorat z psychiatrii, Stefan Niesiołowski.
Jak czytam, "szalony Stefan" pouczył był publicznie ludzi nabranych przez pana Plichtę vel Stefańskiego, że skoro uwierzyli w "gwarantowane lokaty" na kilkanaście procent, to sami są sobie winni. Oczywiście, śladem Stefana ruszyła natychmiast cała sfora prorządowych propagandystów: wystrzegając się mocnych sformułowań a la Cimoszewicz, na wszelkie sposoby sugerują jednak, że winni są oszukani ciułacze, ich naiwność, zaślepienie chciwością i pazerność na "gwarantowane" odsetki.
W ten sposób do piramidy kłamstw, jaką jest całe nasze życie publiczne, dokłada się kolejne. Ludzie nie padliby ofiarą oszustwa, gdyby organa państwowe wywiązały się ze swych elementarnych obowiązków.
Przypomnijmy krótko, co udało się w ciągu kilku dni ustalić dziennikarzom.
Po pierwsze, że pan Plichta vel Stefański ma na koncie pięć wyroków sądowych za różnego rodzaju oszustwa. Cztery z nich to wyroki więzienia w zawieszeniu. Teoretycznie obowiązuje zasada, że jeśli ktoś ma wyrok "w zawiasach" i popełnia kolejne przestępstwo, to drugi dostaje już bez zawieszenia. Co więcej, odwiesza się także poprzedni i zarządza wykonanie obu kar łącznie. Jak widać, obowiązuje nie zawsze.
Po drugie, prawo stanowi wyraźnie, że osoba skazana prawomocnie za przestępstwa finansowe nie może przez co najmniej pięć lat pełnić żadnych funkcji w zarządzie zajmujących się finansami instytucji. Ponieważ w momencie rejestracji spółki Amber Gold wnoszący o to założyciel i zarazem prezes miał już cztery takie wyroki, spółka została w ogóle zarejestrowana bezprawnie, tylko dzięki niewiarygodnemu niedbalstwu sądu.
Po trzecie, prawo stanowi wyraźnie, że przyjmowanie lokat i w ogóle wszelkiego rodzaju depozytów finansowych od ludności jest działalnością zastrzeżoną dla banków. Przez kilka lat spółka Amber Gold demonstracyjnie łamała to prawo i szeroko ten fakt ogłaszała za pomocą kosztownych reklam, i nic.
To znaczy - po czwarte - gorzej niż żeby nic. Komisja Nadzoru Finansowego już w początkach roku 2009 złożyła w tej sprawie formalne doniesienie do prokuratury. Prokuratura powołała biegłego, by sprawę ocenił, czy "gwarantowana lokata w złoto" rzeczywiście jest lokatą, choć sprawa wydaje się oczywista nawet dla dziecka. Biegły, zgodnie z przepisami, miał na wydanie tej opinii cztery miesiące. Nie wydał jej do dziś. Prokuratura go nie ponaglała ani nie wzięła na jego miejsce innego biegłego, KNF nie ponaglała prokuratury.
Wystarczy? Jeszcze kilka lat temu byłbym pewny, że za tak niewiarygodną niemrawością i pobłażliwością sądów, prokuratur i innych organów państwa musi stać jakiś potężny patron, że pan Plichta-Stefański musi być przyjacielem potężnych przyjaciół, zapewniających grandziarzowi bezkarność, nawet gdyby miał jeszcze kolejnych piętnaście wyroków w zawieszeniu i darł z "frajerów" kasę jeszcze bardziej bezczelnie. Nadal uważam to za wielce prawdopodobne - mocną przesłanką jest fakt, że oszust wcale nie próbuje nigdzie uciekać, kupił sobie pałacyk i bryluje w telewizjach. Czyli, jeśli nie jest beznadziejnie głupi (a nie patrzy na takowego) - nadal ufa w moc swoich patronów.
Ale rozkład państwa polskiego pod rządami Tuska zaszedł już tak daleko, że całkiem możliwe staje się, iż tak bezkarne przewały może robić nawet jakiś tam drobny, prowincjonalny cinkciarzyna. Że po dwóch dekadach "niezaprzeczalnych sukcesów" III RP wróciliśmy do chaosu pierwszych miesięcy jej istnienia, gdy w ogólnym zamieszaniu możliwe były "biznesy" w rodzaju "Bezpiecznej Kasy Oszczędności" czy "El-Gazu". Innymi słowy, że bezkarność Plichty-Stefańskiego nie wynika, jak to było w czasach Rywinlandu, z niemocy i bałaganu sterowanego, ale z kompletnego rozkładu instytucji państwowych, od lat rządzonych przez krańcowo niekompetentnych kolesiów i traktowanych wyłącznie jako rezerwuar synekur dla kolesiów tychże kolesiów i kolesiów kolesiów kolesiów.
Pod rządami beztroskiego trampkarza, zajętego wyłącznie utrzymywaniem się na szczycie tej piramidy kolesiów i zabieganiem o awans do organów unijnych, rozkład ten zaczyna wyzierać ze wszystkiego, czegokolwiek się tknąć. Pociągi jeżdżą na "sygnał zastępczy", ministerstwa nie są w stanie napisać prostego projektu ustawy, by móc wydać przyznane i czekające bezużytecznie fundusze, państwo nie płaci pieniędzy wykonawcom z takim trudem urodzonych inwestycji, ci z kolei podwykonawcom, a zdobywca złotego medalu olimpijskiego ma na karku postępowanie dyscyplinarne za to, że nie poddał się treningowi wymyślonemu dla niego przez związek (o co zakład, że pewnie miał na tym trenowaniu go zarobić jakiś koleś kolesia?) tylko trenował sam, za swoje prywatne pieniądze.
Tydzień temu myślałem, że taki numer, jak zapieprzenie przez jakichś prostych złomiarzy miedzianych rynien ze strzeżonej całodobowo i monitorowanej rezydencji prezydenta Komorowskiego, trudno będzie przebić. Nie czekaliśmy nawet tygodnia, a prasa (oczywiście tylko ta "pisowska") doniosła, że z sejfu Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego ktoś zajumał 2 miliony "funduszu operacyjnego" w gotówce. Przyszedł "kontrol", zajrzał do tajnej kasy, a tam zamiast banknotów kupki pociętych gazet, nie wiadomo od jak dawna. Pewnie ktoś się zakradł, gdy wszyscy podwładni jegomościa znanego jako "Ryk Bonda" jechali aresztować groźnego przestępcę, robiącego sobie w internecie jaja z naszego Borata z Belwederu.
Można się do woli szczypać w różne części ciała, ale to nie jest sen. To się dzieje naprawdę. Czym żyją wpływowe media, kiedy pod rządami Towarzysza euro-Szmaciaka i jego cwaniaczków Polska gnije i rozkłada się na naszych oczach? Oburzeniem na "buczących", szczuciem na Kaczyńskiego, Macierewicza i Rydzyka oraz straszeniem "talibami", którzy "nienawidzą" dzieci z próbówki. A, i jeszcze obroną syna Tuska Juniora vel Józefa Bąka przed "polowaniem". No i oczywiście wpajaniem naiwnym, że jest dobrze, zielona wyspa kwitnie, a świat nas szanuje. Bussines as usual.
I ogłupiony przez nie do szczętu statystyczny Polak ani piśnie, bo przez ostatnie lata dał sobie wpoić przekonanie, że byleby jakoś prządł, państwo w zasadzie nie jest mu potrzebne. Nierządem stoi od zawsze, i jakoś wciąż stoi, więc nie ma się co przejmować. Dokładnie takim samym przekonaniem żyła polska szlachta u schyłku wieku XVIII. Bardzo możliwe, że tak jak i wtedy, zaczniemy się budzić, kiedy już będzie przegwizdane i za późno na cokolwiek.
Z przykrością trzeba więc rzec, że "szalony Stefan" ma trochę racji. Polacy sami sobie winni. Nie dlatego, że uwierzyli, iż jeżeli "bank" działa zupełnie oficjalnie, reklamuje się, sponsoruje film Wałęsie i jest publicznie chwalony przez przedstawicieli władzy za "innowacyjność", to można mu ufać jak, nie przymierzając, biuru podróży. Polacy sami sobie winni dlatego, że wciąż nie robią nic, by wreszcie wsadzić wspominanego Stefana w kaftan bezpieczeństwa, a jego patrona do celi, w której powinien siedzieć już od dobrych paru lat.
Rafał Ziemkiewicz