Ręce, które biorą
Pobieranie opłat od "prywatnych" pacjentów za zabiegi wykonywane w państwowych szpitalach oraz wystawianie "lewych" zaświadczeń chroniących przed odpowiedzialnością karną lub pobytem w więzieniu - to najczęstsze zarzuty stawiane lekarzom, pisze "Dziennik Polski".
Chociaż z badań opinii społecznej wynika, że służba zdrowia jest najbardziej skorumpowaną sferą naszego życia (58 proc. ankietowanych przez CBOS w ub.r. przyznało się do wręczenia łapówki lekarzowi), liczba ujawnionych przypadków nie jest duża. Z ubiegłorocznych policyjnych statystyk wynika, że wśród 3066 podejrzanych o korupcję, zaledwie 69 to lekarze.
W Małopolsce były trzy takie przypadki. Najgłośniejsza sprawa dotyczyła prof. Rudolfa K., byłego ordynatora oddziału endokrynologii Kliniki Ginekologicznej UJ i równocześnie właściciela prywatnej kliniki ginekologicznej. Z ustaleń policji i prokuratury wynika, że pacjentki, które zgłaszały się do jego prywatnej kliniki były kierowane na badania i zabiegi do szpitala publicznego. Za leczenie płaciły jednak prywatnej klinice. Skierowanie na badanie miało kosztować 50 zł, zabieg już od 2 do 2,5 tys. zł.
Pod koniec listopada ub.r. udokumentowano aż 16 takich sytuacji i wówczas zatrzymano emerytowanego profesora. Pełnił wiele zaszczytnych funkcji. Był m.in. członkiem Królewskiego Towarzystwa Lekarskiego w Londynie i doktorem honoris causa wielu uczelni.
Kodeks karny za uzależnienie wykonania czynności służbowej od otrzymania korzyści majątkowej, jej obietnicy lub jej żądania przewiduje karę do 10 lat pozbawienia wolności. Dużo, ale pokusa dorobienia do pensji wśród niektórych lekarzy jest znacznie większa - zaznacza "DP".
INTERIA.PL/PAP