Dawca to kłopot
Środowisko medyczne chętnie powtarza, że zastój w transplantologii jest reakcją na oskarżenia ministra sprawiedliwości wobec aresztowanego prof. G. z Warszawy. I ogólnie złej atmosfery, jaka została wytworzona wokół lekarzy - pisze "Dziennik Polski".
- Tak źle nie było jeszcze nigdy. W styczniu wykonaliśmy dwa przeszczepy serca i od tamtej pory przyjęliśmy tylko jedno zgłoszenie narządu, z którego zresztą z przyczyn obiektywnych nie udało się skorzystać. Na intensywnej terapii leży młody człowiek, który zginie, jeśli nie znajdziemy dla niego serca. A na razie nie ma szans - mówi prof. Jerzy Sadowski, kierownik Kliniki Chirurgii Serca, Naczyń i Transplantologii Instytutu Kardiologii Collegium Medicum UJ.
Źle przysłużyło się również idei transplantacji nagłośnienie przez prasę sprawy przeszczepienie narządu od dawcy, u którego już po pobraniu stwierdzono chorobę nowotworową. - Zdarzyło się to pierwszy raz w Polsce, ale szum medialny związany z tą sprawą oraz opisywane przypadki korupcji w szpitalach klinicznych może odbić się negatywnie na rozwoju transplantologii w kraju - mówi prof. Wojciech Rowiński, krajowy konsultant ds. transplantologii.
- Wokół przeszczepów zrobiła się zła atmosfera. Lekarze w obawie przed podejrzeniami i zamieszaniem w jakąś niepotrzebną aferę wolą zapomnieć o transplantacjach - mówi prof. Sadowski. - Ja uważam, że słowa ministra podważyły zaufanie do lekarza, a na zaufaniu opiera się dobre leczenie. Nie wiem, czy i jak uda się to naprawić.
Polskie przepisy zezwalają na pobieranie organów od dawcy, u którego stwierdzi się śmierć mózgu. Tu nie może być pomyłki, wszystko regulują przepisy, a orzeczenie o śmierci mózgu wydaje anestezjolog i dwóch innych specjalistów. Dzisiaj podobno lekarze obawiają się oskarżeń, które mogą spaść na ich głowę. Czy boją się oskarżenia o eutanazję? O uśmiercenie kogoś, kto miał prawo żyć? Czy dlatego nie zgłaszają dawców, że nie chcę odpowiadać przed sądem?
Aż trudno uwierzyć, że lekarze, a więc ludzie, którzy najlepiej wiedzą, co może transplantacja, reagują w taki sposób. Nie zgłaszają dawcy "na wszelki wypadek", żeby uniknąć mniej lub bardziej wymyślonych kłopotów. Lekarz, który nie zgłasza dawcy, sprzeniewierza się swojemu zawodowi. I działa wbrew przysiędze Hipokratesa.
- W pewnym sensie tak jest. Lekarze z intensywnej terapii nie chcą zgłaszać potencjalnych dawców. To zawsze są dodatkowe kłopoty, niepotrzebna papierkowa robota, a przede wszystkim konieczność rozmowy z rodziną umierającego człowieka, co jest rzeczywiście bardzo przykrym i bardzo trudnym momentem - mówi prof. Sadowski. - Ale to nie znaczy, że mamy się godzić z sytuacją, w której - tak jak obecnie - nie mamy ani jednego zgłoszenia narządu. Profesor dodaje, że zła atmosfera wokół transplantacji widoczna jest również w postawie ludzi, niezwiązanych z medycyną. Wiele osób wycofuje zgodę na pobranie narządów po śmierci.
INTERIA.PL/PAP