Mariola Bałczewska buty kupiła za 38 zł. Założyła je tylko raz. - Gdy wróciłam do domu, nie miałam siły chodzić. Nogi mi napuchły, a stopy piekły niemiłosiernie. Nie czułam końcówek palców - opowiada. - Przepisane mi przez lekarza na pogotowiu leki nie skutkowały. Dermatolog stwierdził, że to jakaś alergia, ale niewiele pomógł. Dopiero podwójna dawka antybiotyku i maść zaaplikowana przez ordynatora jednego z łódzkich szpitali przyniosły ulgę. Ordynator powiedział, że jeśli to nie pomoże, to trafię na stół operacyjny - dodaje. - Buty wyglądały bardzo solidnie - wtrąca mąż pani Marioli. - Nie możemy ich nawet zareklamować, bo w tym sklepie nie ma kasy fiskalnej i sprzedaje się bez paragonu. Kierownik nie umie powiedzieć ani słowa po polsku. Nie wiem, jak to możliwe, że ktoś dopuścił do sprzedaży szkodliwe dla zdrowia obuwie. Próbowaliśmy zainteresować sprawą sanepid, ale tam nikt nie chciał nam pomóc - mówi. Dziennikarze pokazali zdjęcia poranionych stóp i feralnych butów kierownikowi chińskiego marketu. Ten przekonywał (w języku chińsko- migowym), że w jego sklepie nie ma takiego obuwia. Zmienił zdanie, gdy dziennikarze pokazali mu obuwie stojące na półce. Po interwencji gazety sprawą obiecała się zająć inspekcja handlowa. - Zbadamy buty, przeprowadzimy też odpowiednią kontrolę w sklepie. Sprawdzimy, czy był to odosobniony przypadek. Najpierw jednak musimy dowiedzieć się, co dokładnie stwierdzili lekarze, badający poszkodowaną klientkę - mówi dyrektor Wojewódzkiego Inspektoratu Inspekcji Handlowej w Łodzi Barbara Warzywoda. - Sklepy nie mają obowiązku przeprowadzania testu każdego produktu. Asortyment jednak musi być bezpieczny dla zdrowia. Buty nie mogą mieć np. zbyt dużo formaldehydów czy amin, które mogą szkodzić człowiekowi - wyjaśnia. Przed kupowaniem bez paragonu przestrzega prezes Miejskiego Klubu Federacji Konsumenta w Łodzi Helena Ruta. Bez niego bowiem nie ma podstaw do reklamacji - informuje "Express Ilustrowany".