Większość przekroczyła pięćdziesiątkę. Księża odprawiają gros kandydatów. Tłumaczą, że stan duchowny to nie sposób na złotą jesień życia. Czasem jednak duchowni robią wyjątki. Ks. Piotr Sosnowski, wykładowca w dwóch łódzkich seminariach duchownych i koordynator ośrodka powołaniowego w Czerwińsku (woj. mazowieckie), uśmiecha się i mówi: "Salezjańskie sito nie przepuści żadnego diamentu, choćby nie bił już od niego blask pierwszej młodości". W poprzednich latach do drzwi nowicjatu pukali zaawansowani wiekiem panowie, którym nie udało się znaleźć towarzyszki życia. Ostatnio dołączyli do nich wdowcy, wśród których jest dwóch łodzian po pięćdziesiątce. Obaj uparli się, by wstąpić w stan duchowny, bo prawo kanoniczne nie zabrania tego owdowiałym - zauważa gazeta. Jakie motywy nimi kierowały? Jeden z zainteresowanych kapłaństwem, dobiegający 60 lat łodzianin, argumentował w liście do ojców salezjanów: "Mam dwoje dzieci, które skończyły studia i usamodzielniły się. Żonę pochowałem. Chciałbym teraz zrealizować moje marzenie z młodych lat i zostać księdzem. Jestem bardzo religijnym człowiekiem". - Choć mówi się, że powołanie nie zna granic czasowych, zdecydowaną większość takich zaawansowanych wiekiem kandydatów odsyłamy. Nie można zostać księdzem na otarcie łez po śmierci bliskiej osoby, albo dlatego, że nie ma się innego pomysłu na życie. Taka motywacja nie wystarcza - tłumaczy ks. Piotr Sosnowski. Niektórzy kandydaci na księży byli tak przywiązani do myśli, że zaczną spowiadać i odprawiać nabożeństwa, że nie docierały do nich żadne argumenty. Ks. Sosnowski - jak twierdzi - znalazł skuteczny sposób, by sprowadzić na ziemię uduchowionych wdowców i starych kawalerów. Po kolei proponował im tzw. próbę poprawczą (salezjanie prowadzą ośrodki dla trudnej młodzieży). - Jeden z takich zapaleńców tak się przestraszył, że w ogóle tam nie dojechał - uśmiecha się z pobłażaniem ksiądz. Ojcowie paulini z Częstochowy też obserwują rosnące zainteresowanie wstąpieniem na duchową drogę przez starszych panów. Zapobiegawczo napisali na swojej stronie internetowej, że do zakonu przyjmują mężczyzn od 18. do 30. roku życia. Nic to nie dało. - Niemal co tydzień wydzwaniają dużo starsi mężczyźni, by umówić się na spotkanie - usłyszał "DŁ" w paulińskim referacie powołań. Czasem duchowni robią wyjątki, ale zanim przyjmą do nowicjatu zaawansowanego wiekiem kandydata, dogłębnie sprawdzają, czy rzeczywiście ma powołanie. - Ze mną wyświęcany był współbrat, który skończył 57 lat. Do kościoła przyjechały na uroczystość jego dzieci i wnuki - wspomina ks. Sosnowski. Ks. Rafał Zarzycki, prorektor Wyższego Seminarium Duchownego oo. Franciszkanów w Łodzi, potwierdza, że dojrzali mężczyźni palą się, aby zostać księżmi. Do seminarium udaje się wstąpić tylko nielicznym, którzy zdołali przekonać przełożonych, że naprawdę usłyszeli głos Boga. We franciszkańskim seminarium w Łodzi kończy właśnie naukę 50-latek. Inny mężczyzna z tego zgromadzenia, który wkroczył w dojrzały wiek, ale nie znalazł żony, rzucił dla stanu duchownego dobrą pracę w bełchatowskim banku. Do krakowskiej prowincji Braci Mniejszych Kapucynów zgłasza się rocznie aż 6 - 7 dobiegających 50 lat kandydatów; żaden nie znalazł towarzyszki życia. Zjawisko nasila się - stwierdza ojciec Waldemar Korba, minister krakowskiej prowincji Braci Mniejszych Kapucynów. - Mężczyźni, którzy nie ułożyli sobie życia osobistego, często wpadają w dewocyjną pobożność, ale to nie to samo, co powołanie. Stan duchowny nie może być ucieczką od życia i jego problemów. Nie jesteśmy domem pogodnej starości. Więc takim panom dziękujemy - mówi "Dziennikowi Łódzkiemu".