Do wieczerzy potrzebują kilku stołów
Obiady w wielkich kotłach, pranie robione w czterech pralkach jednocześnie, sterty naleśników, stosy kanapek na śniadanie. Tak było kiedyś. Dziś - zasiadanie do wieczerzy wigilijnej co najmniej przy kilku stołach. I wesela organizowane na co najmniej dwieście osób. Jakie są zalety dużej rodziny, a jakie związane z tym trudności? Jak w tym roku spędzą święta Bożego Narodzenia opowiadają państwo Szeferowie i ich dzieci, członkowie jednej z największych rodzin w powiecie piotrkowskim.
Gwar, hałas i wielka radość
Państwo Szeferowie bez problemu zgadzają się na rozmowę o tym, jak żyje się w dużej rodzinie. Idealnym czasem na spotkanie i rozmowę są urodziny ich wnuczki Karoliny. Zaledwie kilka dni przed świętami Bożego Narodzenia przy wielkim stole spotyka się cała rodzina. Prawie cała, brakuje tylko dwoje z rodzeństwa. Dziś już w pełnym składzie zasiądą przy wigilijnym stole. A raczej kilku stołach...
Kiedy przyjeżdżam do domu Haliny, mamy młodej jubilatki, goście już są. Z daleka słychać śmiechy i głośne rozmowy. Z pierwszego piętra dużego domu schodzą członkowie rodziny, by się ze mną przywitać. Halina, Aneta, Janek, Krzysiek... Już straciłam rachubę. Boję się, że nie zapamiętam wszystkich imion.
W domu panuje pozytywny hałas. Każdy robi to, na co ma ochotę. Karolina parzy herbatę, a już za chwilę widzę ją z sześciomiesięcznym Adrianem na ręku. Krzysztof siedzi na bujanym fotelu, a za chwilę już jest w innym miejscu, Aneta z córką Natalią ustawia dodatkowe krzesła i wszyscy mówią jednocześnie.
Siadamy przy stole i zaczynamy rozmawiać. Co jakiś czas ktoś wybucha głośnym śmiechem, innym razem zaprzecza lub potwierdza słowa któregoś z rodzeństwa. Jest bardzo wesoło i sympatycznie. Staram się zacząć rozmowę od rzeczy podstawowej. Od przedstawienia rodziny.
- To są nasi rodzice: Janina i Edward. Rodzice mają dziesięcioro dzieci. Jam mam na imię Halina i jestem najstarsza z rodzeństwa. Potem jest Jacek, Krzysiek, Ania, Aneta, Dorota, Janek, Ewelina, Ewa i Karolina. Z moimi rodzicami mieszka jeszcze nasza osiemdziesięcioletnia babcia, mama naszej mamy. Każde z nas ma już swoich partnerów, większość już żyje w związkach małżeńskich i ma dzieci. Najstarsza jest moja córka Karolina. Właśnie na jej urodzinach się dziś spotykamy. Później jest Oskar i Natalka - dzieci siostry, Norbert i Daria, których dzisiaj nie ma z nami, oraz siedmiomiesięczne bliźnięta - Julka i Adrian - mówi Halina, najstarsza z rodzeństwa.
Jedna z sióstr w czasie prezentacji rodziny zajada się roladą z bitą śmietaną. Twierdzi, że sama ją upiekła i przyznaje, że to udany wypiek. I właśnie tak jest w rodzinie Szeferów. Swobodnie, miło, sympatycznie, dowcipnie i gwarno. Halina pyta mnie, czy nie mam wrażenia, że tu jakoś głośno i jest zamieszanie? Jako posiadaczka jednej siostry, przebijając się przez pozostałych uczestników spotkania, odpowiadam, że mnie to nie przeszkadza. Bo nie przeszkadza, wręcz przeciwnie. Ciekawi, jak to jest żyć w tak licznej rodzinie.
Święta zawsze u rodziców
Na pozór państwo Szeferowie święta spędzają jak wiele innych rodzin. Na pozór, bo tak naprawdę wiele osób mogłoby im pozazdrościć wyjątkowej atmosfery.
- U nas wigilia zaczyna się o 18. W ten dzień wszyscy spotykamy się u rodziców. Taką mamy tradycję - opowiada Halina.
- Tradycja tradycją, po prostu rodzice mają największy dom i tylko tam się wszyscy mieścimy - żartuje Aneta i wszyscy wybuchają śmiechem.
- Na wigilii zasiada około trzydziestu osób. Żeby przygotować wieczerzę na tyle osób, musimy razem działać, musimy połączyć siły. Każdy przygotowuje coś innego. Ktoś lepi pierogi, ktoś inny przyrządza śledzie na różne sposoby, jeszcze inny gotuje kompot z suszu, bo pamiętajmy, że są to duże ilości. Kiedyś, jak byliśmy młodsi, to wszystko przygotowywała nasza babcia - mówi Halina.
- Prawie jak w każdej rodzinie, gdzie są dzieci, to one ubierają choinkę. Tak samo jest u nas - wszystkie zbierają się i wieszają dekoracje. Efekt jest taki, że drzewko ubrane jest tylko do połowy, bo dzieciaki wyżej nie sięgają - mówi Aneta.
- Nasz tata zawsze przynosi sianko i wkłada pod obrus. Nigdy o tym nie zapomina - mówi Halina.
- Obdarowujemy się prezentami, każda rodzina przygotowuje niespodzianki dla tych najbliższych i każdy jest zadowolony. Oczywiście pierwsi prezentem zostają obdarowywani rodzice - mówi Halina.
- Zdarza się, że ci niegrzeczni dostają rózgi. Sam kiedyś znalazłem pod choinką taki prezent - mówi Krzysztof.
- Ja też taki dostałam - mówi Ewa, wybucha śmiechem, ale nie chce się przyznać, z jakiego powodu.
Kulig, sanie i dużo śniegu
Pod wpływem pytań o tegoroczne święta rodzeństwo przypomina sobie, jak to było, kiedy byli dziećmi. Jak wyglądała zima, święta i dzień powszedni.
- Jak my byliśmy mali, to zimy były bardziej srogie, było zawsze dużo śniegu. Wtedy nasz tata zaprzęgał konie, wyciągał sanie i organizował nam fantastyczny kulig. Potem siadaliśmy przy wielkim stole i sami robiliśmy ozdoby - mówi Halina.
- O tak, pamiętam takie łańcuchy z papieru. I na nitki nawlekałyśmy różne ozdoby - mówi Aneta.
- Ja zachowałam takie wspomnienie świąteczne, jak zjadałam cukierki - sople z choinki i zawijałam puste papierki tak, by wyglądały jak te z zawartością - wspomina Ewa.
- Myślę, że wszyscy wspominamy też, jak wtedy smakowały słodycze, pomarańcze i inne świąteczne rarytasy, których wtedy nie było na co dzień. Teraz dzieci są przyzwyczajone do tego - mówi Halina.
- Pamiętam, jak byliśmy dziećmi i mama wysyłała nas do sklepu, byśmy stali w kolejce. "Za komuny" wiadomo, jak było. Cała rodzina stała w kolejce po cukier. Nie lubiano nas wtedy. Mówili, że Szefery wszystko wykupią - mówi Krzysztof.
- Dziś liczna rodzina jest fenomenem i rzadkością. Nie każdy może sobie pozwolić na taką. Kiedyś było inaczej, czasem nie byliśmy odbierani pozytywnie - mówi Halina.
- Mnie nawet kiedyś nauczycielka w szkole zapytała, czy moja mama zamierza otworzyć przedszkole. To było przykre - mówi Aneta.
- Mnie na szczęście nie spotykały takie przykrości, ale wiem, że kiedyś stereotyp licznej rodziny nie był pozytywny - mówi Halina.
- Nie daliśmy sobie nigdy "w kaszę dmuchać" - dodaje Krzysztof.
Dużo wydatków i duży szacunek
Kiedy pytam panią Janinę o wady i zalety licznej rodziny, cicho odpowiada, że zawsze w związku z tym było dużo wydatków.
- Finansowo trzeba się było bardzo starać, by dzieci miały wszystko, czego potrzebowały. Dobrze, że pomagała mi moja mama. Oj, to jest kobieta bardzo operatywna. Kiedyś zdarzyło się, że część osób do kościoła jechała autem, a ona chciała piechotą. Okazało się, że na miejscu była pierwsza. Ale jest też sporo zalet dużej rodziny. Jest wesoło, radośnie i jakoś dzieci zawsze łatwiej się wychowywało. Trudniej jednak pod innym względem. Kiedyś nie było pralek automatycznych. Mieliśmy cztery "Franie" i kiedy robiłam pranie, to w tych czterech jednocześnie. Mieliśmy w domu wielkie garnki, by zmieściło się dużo jedzenia - mówi pani Janina.
- Tak, tak, pamiętam te wielkie kotły- żartuje ktoś zza stołu.
- A ja sterty naleśników i kanapek, które do szkoły szykowała nam babcia. To były całe fury - mówi mama małej Julki i Adriana.
- W ogóle nawet teraz każda z naszych rodzin musi mieć w posiadaniu taki garnek, jak zaprasza całą rodzinę na obiad - mówi Halina.
- Uważam, że dużo więcej jest zalet dużej rodziny niż wad. Wadą, tak jak powiedziała mama, na pewno jest duża ilość wydatków. Ale za to duża rodzina, taka jak nasza, szanuje się, bo jest tego nauczona. Żyjemy w zgodzie. Zawsze możemy liczyć na wzajemną pomoc. Myślę, że w takich rodzinach jest większa więź między rodzeństwem. Nasi rodzice są bardzo zaradni i nigdy nie dali nam odczuć, że na coś nas nie stać. Jeździliśmy na wycieczki szkolne tak jak inne dzieci. Stworzyli nam fajny dom. Również w sensie dosłownym, bo nigdy się nie gnieździliśmy. Prawie każdy miał swój pokój - mówi Halina.
- Fajnie było. Starsi pomagali w opiece nad tymi młodszymi - mówi Krzysztof.
- Zawsze staraliśmy się z mężem, żeby dzieci nasze były schludne, ładnie ubrane i czyste. Żeby niczego im nie brakowało - mówi pani Janina.
- Trzeba było być odpowiedzialnym. Czasem nie spałem, bo pracowałem, żeby dzieci miały, ale nie żałuję. Teraz jestem szczęśliwy, kiedy patrzę, jak rosną wnuczki, jak dzieci są szczęśliwe. Jakoś się układa. Trzeba się z tego cieszyć. Nigdy nie narzekałem i nie odczuwałem większych trudności. Najważniejsze, żeby zdrowie było. Tego bym najbardziej chciał, by wszyscy byli zdrowi. Cieszę się, że mam tak liczna rodzinę. Sam pochodzę z takiego domu. Miałem dziewięcioro rodzeństwa - mówi pan Edward.
Dlatego już nikogo nie dziwi, że jeśli u Szeferów odbywa się wesele, to zaproszonych jest co najmniej dwustu weselników.
Tegoroczne święta rodzina Szeferów będzie spędzać tradycyjnie. W domu rodziców, przy choince. Włączą kolędy, posłuchają, pogadają.
- Na pewno, jak co roku, nasze dzieci będą wymyślać przedstawienia, tworząc dialogi na poczekaniu. Pójdziemy na pasterkę. Następnego dnia zaczniemy "wędrówkę" po rodzinie, będziemy odwiedzać się nawzajem. Znów trzeba będzie łączyć stoły, bo przy jednym się nie zmieścimy - mówi Aneta.
Ewa Tarnowska