Zagadka baru dyskoteki Riviera
Jest druga w nocy, 11 lipca 1989 roku. Dworzec PKS w Krynicy Morskiej. Młodzi ludzie wracający z dyskoteki zauważają tracącego przytomność mężczyznę. Zawiadamiają telefonicznie pogotowie. Ratunek jest spóźniony.
Denat nie ma dokumentów. Dwa dni później media podają informację, że jest nim ksiądz Sylwester Zych. Nazajutrz pukam do drzwi gabinetu szefa elbląskiej prokuratury.
- Czego wy szukacie?! Sensacji?!
Prokuratur Rejonowy nie potrafi albo nie chce ukryć irytacji: "Przecież wszystko jest jasne! Ksiądz zapił się na śmierć! Gdybym ja się zapił, to nie wzbudziłoby zainteresowania mediów!"
Powitanie w tonacji fortissimo stawiało mnie w roli intruza, której nie zamierzałem przyjąć w żadnym razie: "Nie będę polemizował z domniemaniami na temat reakcji mediów dotyczącej hipotetycznej śmierci pana prokuratora, z powodu, jak pan mówi, zapicia się. Sytuacja jest nieco inna. Pan prokurator żyje - i dobrze - a idzie o wyjaśnienie okoliczności zgonu księdza Zycha. Postaci bardziej od pana prokuratora znanej, żeby nie powiedzieć, osoby publicznej. Chciałbym wiedzieć, skąd pan prokurator zna wynik śledztwa w sprawie śmierci księdza, skoro na dobrą sprawę ono jeszcze się nie rozpoczęło".
Prokurator zdumiał się na takie dictum, ale nie tracił rezonu: "Są świadkowie, którzy widzieli księdza spożywającego kilka godzin przed śmiercią alkohol. I to w dużych ilościach".
- Kim są ci świadkowie? - spytałem zaciekawiony. - W jaki sposób prokuratura natrafiła na ich ślad?
- W sposób operacyjny. Ze względu na dobro śledztwa, więcej powiedzieć nie mogę. Obowiązuje mnie tajemnica śledztwa.
Prokuratorskie dobro śledztwa traci nimb tajemniczości szybko i w okolicznościach niecodziennych. Staraniem telewizji kierowanej przez Jerzego Urbana.
Sobota, 15 lipca 1989 roku. W najlepszym czasie antenowym emisja pseudoreportażu Witolda Gołębiowskiego z trojgiem pracowników tancbudy Riviera w Krynicy Morskiej. Joanna Ulanowska, Dariusz Orciuch i Grzegorz Kwaśniak nadzwyczaj zgodnie "zeznają" przed kamerami, jakoby poili księdza Zycha alkoholem jakieś dwie, trzy godziny przed zgonem. Poili, bo w towarzystwie tajemniczego jegomościa miał wypić mniej więcej litr 40-procentowej wódki.
Interesujące są okoliczności powstania wspomnianego programu telewizyjnego. Zastosowano całkiem nowatorską praktykę śledczą, nieznaną kryminologii. Oto naoczni świadkowie ostatnich minut życia denata, składają zeznania najpierw przed kamerami telewizji publicznej, zamiast przed prokuratorem. Na polecenie SB, nie prokuratury, świadków zawrócono z drogi na pierwsze przesłuchanie.
Personel lokalu opowiada przed kamerą o pojawieniu się księdza w dyskotece jakieś dwie godziny przed północą, 10 lipca. Towarzyszy mu postawny mężczyzna. Obaj są na rauszu. Zasiadają przy barze. Zamawiają fikołka za fikołkiem. Jeden drink, to 100 gram alkoholu plus 200 gram pepsi-coli.
Personel zapewnia przed kamerą, że obaj klienci wypili w sumie po dziesięć fikołków. Oznacza to 3 litry płynu, z czego 1 litr, to ów alkohol na głowę. Obaj goście piją bez umiaru, wręcz wyczynowo, ale zachowują się poprawnie. Żaden nie spada z barowego stołka. No i najważniejsze - płacą po każdej kolejce.
Goście dopytywali kilkakrotnie o możliwość wypożyczenia jachtu morskiego. W przypadku Zycha wydaje się to irracjonalne. W trakcie kilkudniowego urlopu przypływał codziennie stateczkiem z Fromborka do krynickiego portu, obok przystani Yacht Clubu. Jachty cumują po jednej i drugiej stronie pomostu pełniącego funkcję nabrzeża i trudno je przeoczyć.
By wypożyczyć jacht, niezbędne są patenty. Zych ich nie posiadał. Co więcej, nie umiał pływać. Wątek jachtowy jawi się jakimś niewytłumaczalnym absurdem. Domniemany ksiądz Zych dopytywał się o łódź z determinacją nasuwającą myśl o chęci utrwalenia się w pamięci barmana z Riviery.
Nikt z personelu nie znał ani nie widział wcześniej księdza. W barze miał występować w stroju cywilnym. Czyżby pomiędzy fikołkami chwalił się kapłaństwem?
- Nic podobnego! - zaprzecza barman Kwaśniak podczas pierwszej rozmowy w lipcu 1989 roku.
Zachowuje się swobodnie, żeby nie powiedzieć nonszalancko, z dużą pewnością siebie. Pokazuję mu fotograficzną odbitkę twarzy księdza Zycha. Czarno-białą, niezbyt dobrej jakości.
- Zna pan tę twarz?
- To jest gość, któremu podawałem drinki... Pytał o jacht... To jest ta sama osoba, którą widziałem na filmie wideo z sekcji zwłok księdza.
- Jest pan pewien?
- Nie mam żadnych wątpliwości.
Oświetlenie przy kontuarze barowym jest marne. Ale barmanowi to nie przeszkadza. Bez wahania potwierdza tożsamość konsumenta, patrząc niezbyt uważnie na zdjęcie. Można powiedzieć - zerka tylko.
Riviera jest lokalem stricte młodzieżowym. Feralnej nocy bawi się na dyskotece kilkadziesiąt osób. Już po omawianym programie telewizyjnym, prokurator demonstruje licznym uczestnikom zabawy fotografie i portrety pamięciowe obydwu uczestników alkoholowej libacji przy barze. I nikt, ani jedna osoba nie przypomina sobie ich ponad dwugodzinnej obecności w lokalu!
- W Rivierze nie było żadnych starszych facetów. W lokalu bawiła się sama młodzież - powtarzają prokuratorowi.
Audycję Gołębiowskiego wyemitowano w telewizji, jak na ironię, w przeddzień pogrzebu księdza Zycha. Komuś wyraźnie zależało, żeby zdyskredytować postać zmarłego kapłana. Komu? Pewne jest jedynie to, że materiał zamówił Urban. Dlaczego dobro śledztwa straciło priorytet na rzecz publicznego występu świadków w telewizji?
- Niestety... W programie znalazły się wiadomości uwłaczające godności zmarłego oraz wręcz nieścisłe - mówi biskup Zbigniew Kraszewski w czasie pogrzebu. - Na przykład świadkowie występujący jako naoczni zeznali, że znaleźli zimne już zwłoki księdza Sylwestra o godzinie drugiej piętnaście... Inni świadkowie natomiast zeznawali, że o godzinie drugiej w nocy ksiądz Sylwester przebywał zdrowy i cały w barze. Jedno albo drugie jest więc nieprawdą...
- Nie dziwi śmierć kapłana. Ale dziwi, że umierają tak niektórzy kapłani - mówi ks. Konstanty Kordowski, z rocznika seminaryjnego Zmarłego.
Wojciech Ziembiński, weteran opozycji antykomunistycznej, woła w dramatycznym przemówieniu:
"Tu, nad grobem trzeciego w tym roku zamordowanego kapłana, powinna stanąć ta "elita", która dzisiaj w budynku na Wiejskiej pertraktuje, który z komunistów, który z popleczników Moskwy ma zostać prezydentem!
Po księdzu prałacie Stefanie Niedzielaku, po księdzu Stanisławie Suchowolcu z Białegostoku, ksiądz Sylwester Zych, jako trzeci powiększa grono męczenników, kapłanów polskich... Zadajemy pytanie renegatom narodu polskiego: Cóżeśmy my, szczep Piastowski, wam, sługom obcego mocarstwa takiego uczynili, że mordujecie naszych kapłanów?
Prokuratura w pierwszej fazie śledztwa okazuje się bardzo przywiązana do zeznań personelu Riviery. Lektura akt skłania do przypuszczenia, że śledztwo będzie szło w kierunku potwierdzenia hipotezy, wedle której ksiądz przed śmiercią miał nadużyć alkoholu. Natomiast jakby nieco mniejszą estymą prokuratorów cieszyli się inni świadkowie. Prokuratorzy wyraźnie bagatelizowali okoliczność, że z co najmniej pół setki nocnych gości dyskoteki nikt nie potwierdził obecności w lokalu księdza ani jego rzekomego kompana.
Jeśli przyjąć wersję personelu, to z podziwem trzeba odnieść się do faktu, że po wypiciu bez zakąski po litrze wódki żaden z konsumentów nie spadł z barowego stołka. Rekordowa popijawa nie przeszkodziła im w bezszelestnym opuszczeniu lokalu, a w każdym razie zniknięciu w sposób tak dyskretny, że całkowicie niezauważalny nie tylko dla rozbawionej młodzieży dyskoteki, lecz również dla personelu, sprawiającego wrażenie spostrzegawczego.
Pielęgniarka z pogotowia zapamiętała ubiór mężczyzny ratowanego na dworcu autobusowym. Aplikowała mu zastrzyk, tzw. wstrząsowy. - Przedtem podwinęłam mu długi rękaw flanelowej koszuli - mówiła Elżbieta Kobieska.
Ksiądz Zych w swoim urlopowym ekwipunku nie miał nie tylko flanelowej koszuli, ale żadnej innej z długimi rękawami. Z braniewskiej plebanii, gdzie spędzał urlop, wyszedł po raz ostatni ubrany w koszulę z krótkim rękawem. W tę samą, jaką miał na sobie dwa dni później. W prosektorium, przed sekcją zwłok.
Co się więc stało? Czy nie zaszło aby nieporozumienie? Czyżby nieboszczyk przebrał się po śmierci? - można zapytać ironicznie. Ale można także zadać pytanie bardziej merytoryczne: Skoro nieboszczyk po swojej śmierci nie przebrał się sam, to może ktoś go przebrał? A jeśli ktoś, to kto?
Jednym z podstawowych błędów śledztwa w sprawie zgonu księdza Zycha jest brak dokumentacji fotograficznej na miejscu znalezienia zwłok. Ciało denata na dworcu PKS oglądali milicjanci, ale nie zrobili zdjęć. To kardynalny błąd.
Wspomniana reanimacja odbywała się w zasadzie pro forma. Ekipa pogotowia stwierdziła bowiem u ratowanego: "brak oddechu, ciepłotę ciała nie taką, jak u żywego człowieka, źrenice nie reagujące na światło, brak akcji serca, powłoki skórne zasinione".
Dr Katarzyna Frysztak nie miała wątpliwości: "Już wtedy stwierdziłam, że mam do czynienia z nieboszczykiem".
Tamtej nocy temperatura w Krynicy oscylowała wokół 28 stopni Celsjusza. Jak wytłumaczyć więc fakt, że ciało na dworcu PKS było zimne pół godziny po zniknięciu rzekomego księdza z Riviery? Jak człowiek mający umrzeć w przeciągu niecałej półgodziny wskutek porażenia centralnego układu nerwowego przeszedł około 350 metrów po stromej skarpie?
Lekarka nie zauważyła na twarzy ani na głowie reanimowanego żadnych otarć czy innych śladów wskazujących na jakąś nieprzyjemną przygodę tuż przed śmiercią.
- Stosowałam aparat Ambu do wentylacji płuc, więc moja twarz znajdowała się w odległości około 20 centymetrów od jego twarzy, na której nie widziałam jakichkolwiek śladów obrażeń.
Ksiądz w prosektorium miał tymczasem liczne obrażenia twarzy.
Pierwszą sekcję zwłok wykonano jeszcze na anonimowym denacie, 26 godzin po zgonie. Doświadczony lekarz przeprowadzający sekcję nie zauważył, że sekcjonowany ma złamane cztery żebra. W protokole posekcyjnym brak wagi ciała denata. Nie ma również ustalonej przyczyny zgonu.
Mankamenty te wyeliminowano dopiero dzięki drugiej, tak zwanej poprawkowej sekcji zwłok przeprowadzonej 24 lipca w Zakładzie Medycyny Sądowej Akademii Medycznej w Gdańsku.
Na ciele zmarłego - prócz złamanych żeber - zidentyfikowano 54 inne obrażenia, jak pręgi z tyłu głowy, które według powołanych przez prokuraturę biegłych lekarzy medycyny sądowej, mogły być zadane pałką. Czy ksiądz Zych te wszystkie rany i obrażenia mógł zadać sobie sam? A jeśli nie zadał ich sobie sam, to kto to uczynił?
Cztery lata po opisywanych wydarzeniach napisałem książkę pt. "Tajemnica śmierci księdza Zycha". Nieco później chęć spotkania ze mną wyraził barman z krynickiej Riviery, główna postać omawianego wyżej materiału telewizyjnego.
- Nie mogę dłużej żyć z wyrzutami sumienia - anonsował się telefonicznie.
Zbigniew Branach