Turnus prezydencki
Światowi przywódcy pakują walizki. Toskania wyszła z mody, dziś w dobrym tonie jest wypoczynek w zamkniętych rezydencjach zaprzyjaźnionych miliarderów. Najlepiej na ich koszt.
Szczyt G8 był ostatnim wydarzeniem mijającego sezonu. Z włoskiej L'Aquili światowi przywódcy rozjechali się na zasłużone wakacje po najpracowitszym od dawna roku w polityce. Do końca sierpnia nie wydarzy się w niej nic zaplanowanego - nie będzie ważnych wizyt w Białym Domu, posiedzeń Parlamentu Europejskiego ani szczytów Unii. Będą za to zdjęcia polityków w kąpielówkach i z dziećmi, doniesienia o romantycznych eskapadach z żonami i mężami oraz rzekomo przypadkowych spotkaniach ze zwykłymi ludźmi. Bo dziś politykę uprawia się także na wakacjach, a sam wybór miejsca wypoczynku urasta do politycznej deklaracji.
Prezydenci i premierzy znikają średnio na dwa do trzech tygodni. Nikt z obecnie rządzących nie pobije George'a Busha juniora, który na wypoczynek poświęcał średnio trzy miesiące każdego roku swojej prezydentury, a w pierwsze wakacje odpoczywał ciągiem 28 dni. Jego skłonność do długich urlopów nie rzucała się jednak tak bardzo w oczy - podczas pracy w Białym Domu był równie mało widoczny co na wakacjach, które spędzał zawsze na swoim ranczo w Teksasie, szalejąc z piłą łańcuchową po krzakach. Barack Obama nie ma domu letniskowego, nic więc dziwnego, że przed rozpoczynającym się właśnie prezydenckim urlopem rozgorzała debata o tym, dokąd zabierze żonę i dwie córki. Stanęło na ekskluzywnej Martha's Vineyard, zacisznej wyspie u wybrzeży Massachusetts, popularnej wśród luminarzy liberalnych elit, z gwiazdami Hollywood i Billem Clintonem na czele. Na Marcie można spacerować, opalać się i żeglować, ale przede wszystkim liczyć na namiastkę prywatności w tłumie celebrytów.
Polityka