Tak było również tysiąc lat temu. Problem więc nie jest nowy. A wszystko to za przyczyną jednego akapitu Apokalipsy św. Jana: "Potem ujrzałem anioła, zstępującego z nieba, który miał klucz od Czeluści i wielki łańcuch w ręce. I pochwycił Smoka, Węża starodawnego, którym jest diabeł i szatan i związał go na tysiąc lat. I wtrącił go do Czeluści, i zamknął i pieczęć na nim położył, by już nie zwodził narodów, aż tysiąc lat się dopełni. (...) A gdy skończy się tysiąc lat, z więzienia swego szatan zostanie zwolniony. I wyjdzie, aby omamić narody z czterech narożników ziemi, Goga i Magoga, by ich zgromadzić na bój, a liczba ich jak piasek morski". Średniowieczni komentatorzy byli zgodni co do tego, że jest to zapowiedź końca świata, który nastąpi wtedy, gdy ostatni z monarchów (a może ostatni z papieży) kończącego się tysiąclecia "dowiedziawszy się po znakach, że jest on już bliski, a szatan został uwolniony" przybędzie do Jerozolimy i wstąpi na Golgotę, aby złożyć Bogu w ofierze insygnia swojej władzy. A potem nastąpi czas szatana, a ludzie będą "wobec siebie jako wilki drapieżne". Następnie Armageddon, wielka bitwa, oddzieli dobrych od złych. I to będzie czas Sądu Ostatecznego. Ale kiedy ma to nastąpić, tego dokładnie komentatorzy nie wiedzieli. W tysiąc lat od czego? Narodzin Jezusa, Jego śmierci, Wcielenia, a może Odkupienia? Trzeba więc wypatrywać znaków na niebie i na ziemi: komet, dziwnie świecących nieznanych gwiazd, potworów, epidemii zarazy, głodu, pożaru, powodzi i innych klęsk żywiołowych, złości i nieprawości wśród ludzi, bezbożności, nieumiarkowana i fałszywych proroków. Tyle Apokalipsa św. Jana i jej średniowieczni komentatorzy. A co na to tzw. zwykli ludzie? Okrągłe daty, przełomy wieków i tysiącleci sprzyjają katastroficznym nastrojom. Już tysiąc lat temu, kiedy ludzkość Europy wchodziła w drugie tysiąclecie chrześcijaństwa, ludzie obawiali się końca świata i Armageddonu. Dzisiaj jesteśmy niewolnikami czasu - ciągle nam go brakuje, spieszymy się, gdzieś pędzimy, tyle spraw mamy jeszcze do załatwienia. Pięćdziesiąt pokoleń temu życie toczyło się powoli. Rytm życia dostosowany był do pór dnia i roku i toczył się zgodnie z rytmem natury. Nic nie działo się szybko. Na przełomie pierwszego i drugiego tysiąclecia nasi przodkowie żyli inaczej niż my, ale tak samo cierpieli, kochali, bali się i miotały nimi pragnienia, namiętności i lęki. Na całym świecie żyło ok. 250 milionów ludzi, w Europie 70 milionów, a w Polsce - porośniętej gęstymi puszczami - zaledwie 1 milion. Na lądzie panowało niezwyciężone Cesarstwo Rzymskie, a na morzach okrutni Wikingowie. Życie było ciężkie i niebezpieczne. Arabscy kupcy zapuszczali się jednak w nieznane północne rejony po bursztyn, futra i miód, przywożąc w zamian jedwab, broń i egzotyczne przyprawy - gdyż już w tamtych czasach chęć zysku była silniejsza niż strach przed niebezpieczeństwem. Kupcy ci byli także pierwszymi kronikarzami obyczajów panujących w krainach, które odwiedzali.