Standardy poszły w odstawkę
Według Rady Etyki Mediów artykuł oskarżający Zbigniewa Herberta o współpracę z SB, przeczy standardom dziennikarstwa śledczego.
W środowym wydaniu tygodnika "Wprost" napisano, że poeta był cennym informatorem PRL-owskiej służby bezpieczeństwa i informował SB przede wszystkim o środowisku polskiej emigracji w zachodniej Europie.
- Autor powołuje się na nieokreślone dokumenty IPN, ignorując oficjalne stanowisko historyka IPN, dr Małgorzaty Ptasińskiej-Wójcik, która jednoznacznie stwierdziła na łamach "Zeszytów Historycznych", iż poeta nie współpracował ze służbami specjalnymi PRL. Pomija również znane od kilku lat ustalenia w tej sprawie - czytamy w oświadczeniu REM.
- Pochopne, słabo uargumentowane, sensacyjne oskarżanie ludzi obdarzanych autorytetem moralnym przez społeczeństwo, do których należy Zbigniew Herbert, szkodzi koniecznemu odsłanianiu prawdy historycznej i kompromituje niezbędny do tego proces lustracji. Wywołuje u odbiorców wrażenie, że większość znaczących w życiu publicznym PRL osób, była uwikłana we współpracę z systemem. Takie przeświadczenie może prowadzić do wniosku, iż rozliczanie ze skutków współpracy nie ma sensu - napisano w oświadczeniu.
Wdowa po poecie zapowiedziała w publicznym radiu, że sprawa tej publikacji znajdzie się w sądzie. Katarzyna Herbert podkreśliła, że Instytut Pamięci Narodowej przyznał jej mężowi status pokrzywdzonego.
Redaktor naczelny "Wprost" Piotr Gabryel powiedział, że jeśli będzie pozew przeciwko tygodnikowi, wówczas redakcja "odniesie się do całej sprawy". Według niego "krytykujący nie chcą zauważyć, że Jakub Urbański nie napisał w swoim tekście, że Zbigniew Herbert był tajnym współpracownikiem SB. Takie sformułowania tam nie padają, a są przypisywane temu tekstowi".
Sam Urbański uważa, że ostra krytyka artykułu spowodowana jest faktem, że "burzy on mit ikony polskiej literatury". - Ja wyraźnie napisałem, że Herbert nie był agentem - był źródłem informacji. Do czego SB wykorzystywała te informacje i na ile one były jej przydatne - tego ani ja, ani historycy IPN-u nie rozstrzygną - powiedział Urbański.
- Doniesienia o tajnej współpracy Zbigniewa Herberta z SB są nieprawdopodobne i zupełnie niemożliwe - uważa literaturoznawca i przyjaciel pisarza, prof. Jacek Trznadel. - To nie był typ człowieka, który zniżyłby się do tego poziomu - powiedział.
Zdaniem prof. Trznadla, Herbert był wzywany przez SB na rozmowy, ale "nigdy by nie powiedział rzeczy, która była tajna i do uszu SB nie powinna była trafić".
- Jeżeli Herbert podczas tych rozmów coś mógł powiedzieć, to na pewno nie były to żadne cenne informacje. Jeżeli np. powiedział, że zna kogoś, to wszyscy o tym wiedzieli, nie była to tajemnica - podkreślił.
Prof. Trznadel zwrócił też uwagę, że motywacją dla rzekomej współpracy Herberta z SB nie mogło być zdobycie paszportu - jak sugeruje "Wprost". - Dla Herberta jedyną cenną rzeczą była jego własna postawa moralna i to, co pisał, a nie paszport - zaakcentował Trznadel.
- To nie jest tak, jak myślą dzisiaj młodzi ludzie, i jaką się tworzy opinię, że jak ktoś miał paszport i wyjeżdżał za granicę, to musiał za to dać jakąś daninę np. współpracować z SB - podkreślił. Zdaniem Trznadla, Herbert "miał naturę zadziorną, nie miał postawy uchylania się, postawy lękowej, nie chciał się nikomu przypodobać".
Prof. Trznadel uważa też, że w Polsce "zaczęła się pewna epoka, jeżeli chodzi o tzw. problem lustracji". W jego opinii "ze świadomą chęcią albo podświadomie ulega się pewnej tendencji, żeby pokazać, że właściwie wszyscy byli w jakichś kontaktach ze służbą". - To fałszywy dym z fałszywego źródła - uznał Trznadel.
- To jest manipulacja, nie można w żaden sposób mówić, że Zbigniew Herbert był tajnym współpracownikiem, to jest kłamstwo - tak skomentowała z kolei doniesienia tygodnika "Wprost" historyk IPN Małgorzata Ptasińska-Wójcik. Wyraziła ona zdziwienie, że "sprawa ta teraz wyszła" i przypomniała, że akta SB dotyczące poety zostały opublikowane w ubiegłym roku.
- Herbert nie donosił, nie był tajnym współpracownikiem - to jest nadinterpretacja i manipulacja tymi dokumentami - powiedziała w środę dr Ptasińska-Wójcik.
Z dr Ptasińską rozmawiał Bogdan Zalewski z RMF FM. Posłuchaj:
- Były to spotkania, ale z punktu widzenia bezpieki one nic nie wnosiły, funkcjonariusze bezpieki byli rozczarowani rozmowami z Herbertem, który mówił o sprawach wydawniczych, o kontaktach, z kim się spotykał - to były sprawy naprawdę bardzo ogólne i nic nie wnoszące do sprawy - podkreśliła. - Herbert nie powiedział nic nowego, posługiwał się wiedzą powszechnie znaną i dostępną - dodała.
Także inny historyk z IPN Grzegorz Majchrzak twierdzi, że dzisiejsza publikacja "Wprost", to tylko "poszukiwanie sensacji".
- Z akt IPN wynika, że informacje, jakie SB miała uzyskiwać od Herberta, były dla niej nieprzydatne - oświadczył historyk. Podkreślił, że w aktach SB na temat Herberta nie ma "jego własnych słów", ale tylko relacje esbeków, "pisane przez nich, by jak najlepiej wypaść w oczach przełożonych".
Majchrzak zwrócił uwagę, że Herbert nie dopełnił jednego z podstawowych warunków współpracy z SB, jakim była jej tajność - bo opowiadał znajomym o rozmowach z SB. Podkreślił, że był on wprawdzie typowany na agenta, ale sama SB z tego zrezygnowała.
Ptasińska-Wójcik wraz z Grzegorzem Majchrzakiem napisała wstęp do ubiegłorocznego numeru "Zeszytów Historycznych" (nr 153), w którym ukazały się materiały z "operacyjnego rozpracowywania" Herberta przez SB w latach 1967-70.
Według "Wprost", kontakty Herberta z PRL-owską bezpieką trwały od 1967 do 1970 r. Jak zastrzega autor artykułu, poeta nigdy nie podpisał zobowiązania do współpracy, ale podczas spotkań z oficerami SB obszernie opowiadał o swoich kolegach z Radia Wolna Europa i paryskiej "Kultury".
Jak napisał tygodnik, z dokumentów IPN jednoznacznie wynika, że Herbert miał świadomość, iż przekazane przez niego informacje posłużą do rozpracowania środowisk polskiej emigracji. "Dla SB był niezwykle cennym źródłem, bo przed Herbertem otwierały się drzwi każdego polskiego domu we Francji czy Niemczech. Znał wszystkie ważne osoby, które pozostawały poza krajem. Spotykał się z nimi i dużo rozmawiał, a potem swoją wiedzą dzielił się z funkcjonariuszami peerelowskich tajnych służb. Zawsze odmawiał przyjęcia pieniędzy. Robił to dlatego, żeby mieć paszport i możliwość poruszania się po Europie" - utrzymuje "Wprost".
INTERIA/RMF