Przed wypadkiem CASA zboczyła z kursu
Wrak rozbitego transportowca CASA nie leży dokładnie na wprost pasa startowego, ale ponad 300 metrów na lewo od tzw. osi lotniska - dowiedział się "Dziennik".
Według pilotów i ekspertów, oznacza to, że samolot kilkanaście sekund przed planowanym lądowaniem wykonywał jeszcze manewry na małej wysokości.
Mapa pokazująca miejsce katastrofy została sporządzona na potrzeby Urzędu Gminy w Mirosławcu. Na jej terenie leży wojskowe lotnisko. - Oznaczyliśmy to miejsce na podstawie słów strażaków, którzy tam byli w dniu tragedii - opowiada jeden z urzędników gminy. - Mogę panu oczywiście wytłumaczyć, gdzie dokładnie leżał wrak, ale mapa pokazuje to bardzo dokładnie. Nie ma najmniejszych wątpliwości, gdzie upadła CASA - dodaje gazecie jeden z cywilów, który tydzień temu próbował ratować ofiary katastrofy.
O to, czy mapa pokazuje prawdziwe miejsce upadku maszyny, "Dziennik" zapytał jednego ze śledczych z prokuratury badającej tragedię. - Nie potwierdzam. Nie zaprzeczam. To informacje śledztwa, które są objęte tajemnicą. Na tym etapie nic nie mogę powiedzieć - mówi ppłk Waldemara Praszczyka z wojskowej prokuratury w Poznaniu prowadzącej śledztwo w sprawie katastrofy CASY.
Według mapy, do której dotarł "Dziennik", CASA upadła około kilometra od początku pasa, na tory kolejowe, ale nie w tzw. osi pasa, czyli linii biegnącej przez jego środek oraz dwie radiolatarnie naprowadzające, jedną położoną bliżej lotniska, drugą dalej. Wrak leży około 320 metrów na lewo od tej linii. Co to oznacza? Że pilot samolotu, aby wylądować w Mirosławcu, musiał wykonać co najmniej jeszcze jeden manewr korygujący lot - skręt czy jak to mówią lotnicy, dochylić, dogiąć się do pasa.
- Coś się musiało zdarzyć, że CASA nie doleciała do pasa startowego, i to wyjaśnia komisja. Pod uwagę brany jest każdy szczegół. Również to, w którym miejscu rozbił się samolot - mówi "Dziennikowi" płk Wiesław Grzegorzewski, rzecznik prasowy Sił Powietrznych. "Ale sprawny samolot jest w stanie, mówiąc żargonem lotniczym, +dogiąć+ się do pasa".
Według Grzegorza Hołdanowicza, eksperta lotniczego, samo miejsce upadku samolotu pozwala wykluczyć hipotezę, że CASA, podchodząc wzdłuż osi pasa startowego, za wcześnie dotknęła ziemi. Jeśli nawet podchodziła prawidłowo, coś ją z tego toru wytrąciło. - Było to wydarzenie na tyle nagłe, że piloci nie poinformowali o niczym wieży kontrolnej, i miało takie skutki, że samolot zmienił kurs, uderzając w ziemię 300 metrów od właściwego toru podejścia - mówi Hołdanowicz.
Czy w takim razie przyczyną tragedii mogłaby być nagła, nieoczekiwana i poważna awaria lub oblodzenie? Zwłaszcza jeśli doszło do niej w trakcie skrętu, kiedy samolot traci wysokość?
- Piloci wojskowi to najwyższej klasy specjaliści. W ich przypadku pomyłka, tzw. błąd człowieka, jest wysoce nieprawdopodobny - tłumaczy Andrew Brookes, ekspert International Institute of Strategic Studies w Londynie.
- Znacznie bardziej prawdopodobna jest awaria techniczna samolotu, coś, co w krytycznej fazie lotu sprawia, że tracimy kontrolę nad maszyną. W sytuacji, gdy wciąż nie są znane okoliczności wypadku, wielkim błędem byłoby przerzucanie winy na pilotów - dodaje Brookes.
Podkreśla, że co więcej, w tym przypadku w grę nie wchodzą czynniki, które zwykle odgrywają wielką rolę w katastrofach spowodowanych "błędem człowieka". Tu była polska załoga lądująca na polskim obiekcie, więc nie mogło być nieporozumień językowych. Piloci zapewne znali i swoją maszynę, i jej wyposażenie, a także lotnisko i jego okolice. Brookes uważa, że bardziej prawdopodobna więc wydaje się awaria techniczna samolotu.
Tymczasem nie chodzi tu o maszynę, która ma pięćdziesiąt czy sześćdziesiąt lat. CASA C-295 to wypróbowany, wysokiej jakości sprzęt, któremu piloci ufają. - Ale jednak i takiemu może się przydarzyć awaria: wystarczy, że podczas lądowania w krytycznej chwili zawiedzie jeden z silników albo wskaźnik wysokości - zaznacza Brookes w rozmowie z "Dziennikiem".
INTERIA.PL/PAP