- Była to decyzja zbyt pośpieszna w sytuacji, gdy poza presją z zewnątrz, z zagranicy, i środowisk euroentuzjastycznych w Polsce, nic tak naprawdę nie zmuszało pana prezydenta do podpisywania tego dokumentu. Zwłaszcza, że pojawiły się też liczne głosy obywatelskie, które były przeciwko traktatowi i które starały się przekonać parlamentarzystów do potrzeby zabezpieczenia polskiego interesu narodowego - argumentuje pani profesor. Według niej, Lech Kaczyński powinien był najpierw wyegzekwować od premiera Tuska obiecane przez niego rozwiązania dotyczące określenia kompetencji prezydenta w zajmowaniu stanowiska w sprawach unijnych. A sam język traktatu jest niezwykle ogólnikowy i ideologiczny. - Jest tam mowa o jakimś pokoju, sprawiedliwości - to są hasła, którymi szermowali komuniści - uważa prof. Krystyna Pawłowicz. Zobacz również: Lech Kaczyński podpisał. Zostały tylko Czechy