Kwitnie handel maturami
Uznawane za jeden z hitów nowej matury prezentacje z polskiego okazują się kompletną pomyłką, po tym jak w internecie zakwitł prawdziwy rynek plagiatów. Reporterzy "Dziennika" bez trudu umówili się na zakup fałszywki.
Prezentacja pierwszy raz weszła do programu matur w 2005 roku. Od tego czasu każdy uczeń przygotowuje pracę na dowolnie wybrany temat, po czym ma 15 minut, by omówić ją przed komisją. Teoretycznie wszystko powinien przygotować sam.
Na jednym z portali dziennikarze gazety złożyli zamówienie. Zaproponowali jeden z występujących w sieci tematów: "Literatura faktu jako zjawisko kulturowe XX wieku". Pierwsza na zamówienie odpowiedziała... polonistka z jednego z radomskich ogólniaków. - Od czterech lat pracuję z klasami maturalnymi. Pomagam też pisać prezentacje. Możecie mi zaufać - przekonywała. Za "trudny temat" żądała aż 250 złotych.
Wśród tegorocznych maturzystów handel prezentacjami jest powszechnie znany. Natomiast w Centralnej Komisji Egzaminacyjnej poinformowano reporterów "Dziennika", że na razie problemu nie ma i plagiaty to nie więcej niż 4 procent prezentacji. Z Ministerstwa Edukacji "Dziennik" nie uzyskał żadnej odpowiedzi.
Policja przyznała, że choć formalnie za podobny plagiat grozi do 3 lat więzienia, to prawo jest w tym przypadku bezsilne. - Osobie, która napisała taką pracę, należy udowodnić, że już w chwili pisania miała zamiar wykorzystania jej przez inną osobę - powiedział "Dziennikowi" Zbigniew Urbański z Komendy Głównej Policji. Natychmiast dodał, że to "praktycznie niemożliwe".
INTERIA.PL/PAP