"DGP" ustalił, że ani wojskowi prokuratorzy, ani Komisja Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego (KBWL LP), ani specjaliści z Instytutu Technicznego Wojsk Lotniczych w Warszawie nie wiedzą, o której godzinie 10 kwietnia doszło do katastrofy samolotu m.in. z prezydentem Lechem Kaczyńskim na pokładzie. Jak ustaliła gazeta w źródłach zbliżonych do polsko-rosyjskiej komisji badającej przyczyny katastrofy, godzina 8.56 (10.56 czasu rosyjskiego) nie jest prawdziwa. "To moment, w którym zawyły syreny alarmowe na lotnisku Siewiernyj, ale moim zdaniem samolot rozbił się nawet dziesięć minut wcześniej" - opowiada "DGP" ekspert pracujący przy badaniu zapisu trzeciej czarnej skrzynki. Odczyt tych danych, nierejestrujących głosu, a jedynie podwyższone parametry techniczne lotu, odbywa się w Instytucie Technicznym Wojsk Lotniczych w Warszawie z udziałem strony rosyjskiej. Ich analiza pozwoli stwierdzić, w którym momencie doszło do niecodziennych zachowań w funkcjonowaniu podzespołów Tu-154M. Chodzi głównie o podejście do lądowania lub nagłe opuszczenie klap. To może dać odpowiedź na pytanie, kiedy dokładnie doszło do katastrofy. Jak czytamy w "Dzienniku Gazecie Prawnej", informacje eksperta to niejedyny trop wskazujący na to, że Tu-154M rozbił się znacznie wcześniej, niż myśleliśmy. Innym dowodem jest relacja korespondenta Polsatu News Wiktora Batera, który pierwszy poinformował o katastrofie. - Dostałem telefon o wypadku o godzinie 8.49 - mówi "DGP" dziennikarz, który był wówczas w Katyniu. Jest jeszcze jedna poszlaka wskazująca na wcześniejszą godzinę tragedii. - Według informacji, jakie dotarły do komisji badającej przyczyny katastrofy, ok. godz. 8.39 samolot zerwał linię energetyczną przed lotniskiem - twierdzi rozmówca "DGP". Więcej na ten temat - w dzisiejszym "Dzienniku Gazecie Prawnej".