Cezary Gmyz w rozmowie z portalem Niezalezna.pl stwierdził, że podtrzymuje tezy swojego artykułu. "Fakty opisane przeze mnie potwierdziły cztery niezależne źródła. Publikację tekstu poprzedziło spotkanie redaktora naczelnego mojej gazety z prokuratorem generalnym Andrzejem Seremetem" - mówił Gmyz - "Po rozmowie ze mną redakcja 'Rzeczpospolitej' usunęła ze swego oświadczenia słowa 'pomyliliśmy się' i uważam to za satysfakcjonujące". Gmyz twierdzi, że materiał przez niego zebrany "pokazuje, że wysoce prawdopodobne jest, iż wykryte substancje to trotyl i nitrogliceryna. Wbrew temu, co twierdzi prokuratura, użyte przez nią urządzenie nie służy bowiem do wykrywania pestycydów czy kosmetyków, lecz materiałów wybuchowych". "A jednak nie można wykluczyć materiałów wybuchowych" - ten artykuł nadal można przeczytać na stronach "Rzeczpospolitej", choć już bez słów o "pomyłce". Prokuratura wojskowa, która - pisze "Rzeczpospolita": "zapewnia, że nie wykryła na wraku rządowego tupolewa w Smoleńsku śladów trotylu i nitrogliceryny", nie może - według gazety - "wykluczyć obecności materiałów wybuchowych na pokładzie z uwagi na obecność zjonizowanych składników. Analogicznych do tych, które występują w materiałach wysokoenergetycznych, w tym materiałach wybuchowych". "Rzeczpospolita" przyznaje jednak, że "nie można jednoznacznie stwierdzić obecności trotylu i nitrogliceryny". "To mogły być te składniki - można przeczytać w artykule - ale nie musiały". "Okazuje się- czytamy - że aby ostatecznie przekonać się, czy obecne były tam materiały wybuchowe, potrzeba aż pół roku badań laboratoryjnych. Dopiero wtedy, czyli ponad trzy lata po katastrofie, mamy dowiedzieć się, czy doszło do eksplozji, czy nie". ZS