Największy pożar w Europie Środkowej. Do walki skierowano ogromne siły
26 samolotów, ponad 1000 samochodów pożarniczych, 10 tysięcy osób - takie siły zaangażowano do walki z największym pożarem w Europie Środkowej po II wojnie światowej. Dramat rozegrał się 31 lat temu, w lasach na pograniczu dzisiejszych województw śląskiego i opolskiego. W walce z ogniem zginęło dwóch strażaków. W "Historii w Interii" odwiedzamy miejsce, gdzie doszło do tragedii.
Wszystko wydarzyło między 26 a 30 sierpnia. Temperatury przekraczały 30 stopni Celsjusza, powietrze było suche. Podobnie jak las, w którym wystarczyła iskra, by rozpoczęła się pożoga. I rzeczywiście, pożar najprawdopodobniej spowodowała iskra spod kół hamującego pociągu.
Ogień rozprzestrzeniał się błyskawicznie. Szybko okazało się, że dla nadleśnictw Rudy Raciborskie, Rudzieniec i Kędzierzyn, pożar będzie mieć charakter klęski ekologicznej. Straty przyrodnicze to jedno, ale dynamika z jaką powiększał się zasięg ognia, zaskoczyła nawet strażaków.
Śmierć strażaków w walce z ogniem
Andrzej Kaczyna był dowódcą sekcji Państwowej Straży Pożarnej i jako jeden z pierwszych dotarł na miejsce pożaru. Znalazł się na południe od wsi Solarnia, w dzisiejszym powiecie kędzierzyńsko-kozielskim. Na leśnej drodze strażacy chcieli zatrzymać ogień.
Szalejący pożar odciął mu drogę ucieczki. Niespełna 38-letni strażak zginął w kabinie wozu gaśniczego. Kaczyna został pośmiertnie awansowany do stopnia młodszego kapitana.
Kilkadziesiąt metrów dalej rozegrał się kolejny dramat. Gasić las próbował strażak ochotnik - druh Andrzej Malinowski. Płomienie zablokowały mu możliwość odwrotu wśród drzew. Miał niecałe 33 lata.
Obecnie tam, gdzie zginęli strażacy znajdują się ich symboliczne groby. W pobliżu znajduje się też krzyż ustawiony przez strażaków z OSP w Kuźni Raciborskiej. Obok są też tablice upamiętniające poległych.
Natomiast 150 metrów dalej w głąb lasu, zobaczymy wysoką wieżę obserwacyjną, która dziś pozwala sprawnie zauważyć pożar. W sierpniu 1992 roku spłonęło około 9000 hektarów lasu. Ta ekologiczna tragedia była przyczyną nie tylko zmian w systemie wykrywania pożarów i prowadzenia akcji gaśniczych, ale też zarządzania gospodarką leśną.
Trzecia, pośrednia ofiara pożaru
By walczyć z tak ogromną skalą zniszczeń, państwo skierowało do walki z ogniem olbrzymie siły. Przede wszystkim należało powstrzymać czoło pożaru, do czego wykorzystano aż 26 samolotów M-18 Dromader, mogących zrzucać wodę.
Strażaków wspierały też dedykowane pociągi. Wodę dostarczano w 50 cysternach kolejowych. Kluczowe było też wsparcie ciężkiego sprzętu, w tym pługów, spychaczy i czołgów inżynieryjnych. Główne siły stanowiło ponad 1000 samochodów strażackich, z których 15 spłonęło. Rozgrzany popiół pogorzeliska zniszczył też 70 kilometrów węży strażackich. Ogień udało się opanować po czterech dniach, ale dogaszanie wszystkich punktów pożaru trwało do 12 września.
Strażacy pracowali w skrajnie trudnych warunkach, wynikających ze zmęczenia i nieustannej walki z ogniem. Niestety, 1 września doszło do kolejnej śmierci. W rejonie Kuźni Raciborskiej zginęła młoda matka.
23-letnia Gabriela Dirska prowadziła wózek, w którym znajdowało się jej dziecko. Wtedy pędzący do akcji gaśniczej wóz strażacki wpadł w poślizg i śmiertelnie przygniótł kobietę. Na chwilę przed wypadkiem, zdążyła jednak odepchnąć wózek. Niemowlę doznało niewielkich obrażeń.
W sumie w akcji gaśniczej brało udział około 10 tysięcy osób - wylicza na swojej stronie OSP Raciąż. Dwa tysiące zostało lekko rannych, a 50 poszkodowanych trafiło do szpitali.
Jak wyglądała akcja gaśnicza można zobaczyć na filmie autorstwa Henryka Szymury, który został udostępniony przez Związek Ochotniczych Straży Pożarnych:
***
Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!