Śmierć bin Ladena niczego nie zmieni...
... przynajmniej w Afganistanie. W błędzie są ci, którym wydaje się, że zejście ze sceny najbardziej poszukiwanego terrorysty świata musi oznaczać rychłe wycofanie zachodnich wojsk z tego kraju.
Gdy w 2001 roku zaczynała się amerykańska operacja w Afganistanie, jej nadrzędnym celem była likwidacja baz i grup terrorystycznych, występujących pod szyldem Al-Kaidy. Talibom dostało się niejako przy okazji - Amerykanie wsparli walczące z nimi afgańskie ugrupowania nie z zamiłowania dla pokoju czy praw obywatelskich; pomogli zniszczyć reżim mułły Omara, gdyż ten udzielał schronienia kierowanym przez bin Ladena islamskim terrorystom.
Zasadniczy cel operacji został już dawno osiągnięty - Al-Kaidę zdziesiątkowano, nie tylko zresztą w Afganistanie, ale i na całym świecie. Realnie, jako siła bojowa, przestała się liczyć. Zabicie Osamy bin Laden jest efektownym dopełnieniem tego procesu.
Nie oznacza jednak końca afgańskiej wojny, gdyż w międzyczasie - także na skutek zaniedbań Zachodu - doszło w tym kraju do restytucji ruchu talibów oraz wzmożenia działalności zbrojnych grup przestępczych.
Bojownicy i przestępcy
Walczących z żołnierzami Zachodu bojowników nie ubywa. Zmienia się tylko ich motywacja. Retoryka świętej wojny, choć nadal bardzo ważna, coraz bardziej ustępuje miejsca chęci walki z obcymi.
Postrzegając rzecz w kategoriach europejskich, spora część afgańskiego ruchu oporu ma charakter narodowowyzwoleńczy (to tylko uproszczenie; mam świadomość skomplikowanej struktury etnicznej tego kraju oraz odmiennych uwarunkowań kulturowych).
Śmierć bin Ladena niczego tu więc nie zmieni.
Co więcej, o czym pisałem już na swoim blogu - zmorą Afganistanu jest nie tylko wojna partyzancka, ale i narkotyki. I nie chodzi tylko o to, że za pieniądze zdobyte na uprawie opium talibowie finansują swoją działalność. Bo partyzancką taktykę stosują również "zwyczajne" grupy przestępcze, ochraniające uprawy i/lub transporty narkotyków.
Ich obecność ma wpływ na to, że od kilku lat intensywność działań bojowych w Afganistanie stale się zwiększa. Co widać po rosnących z roku na rok stratach sił koalicji.
To rodzaj zadośćuczynienia
Trudno z dostępnych statystyk wyodrębnić dane mówiące o działalności przestępców. Wiadomo, że i oni patrolują drogi, podkładają "ajdiki", ostrzeliwują konwoje.
Czasem atakują "prewencyjnie", gdy szykuje się przerzut (na przykład, by zniechęcić koalicjantów, w tym Polaków, do stawiania check-pointów), czasem z zemsty, choćby za utracony skład amunicji.
Bywa, że do kontaktu dochodzi przez przypadek.
Dla grup motywowanych do walki w ten sposób, śmierć najsłynniejszego terrorysty też nie ma większego znaczenia. Ba, może się wręcz im przysłużyć (podobnie zresztą jak talibom) - do rekrutacji naiwniaków, dla których bin Laden mógł być na przykład symbolem oporu wobec obcych.
Porzućmy zatem naiwne wyobrażenia, że jego śmierć zasadniczo zmieni sytuację w Afganistanie. Zabicie bin Ladena ma wymiar przede wszystkim symboliczny. Jest rodzajem zadośćuczynienia dla rodzin ofiar ataków Al-Kaidy.
Tylko tyle i aż tyle.
Marcin Ogdowski