Autobus z lotniska jedzie przez wieczorny, pusty dziwnie Kijów. Przedmieścia są gigantyczne, ciągną się i wloką, bloki za blokami, zabudowane po sowiecku balkony po horyzont. Jest noc, i Kijów za oknem wygląda nieźle. W końcu stolica: neony, szyldy knajp, już nie tak bardzo pretensjonalnych i kiczowatych jak dziesięć lat temu. Co jakiś czas miga witryna przeszklonej siłowni, w których kująca się stołeczna klasa średnia wyrabia sobie bicepsy i kondychę. Tylko maniery kierowców się nie zmieniły: z pasa na pas zjeżdża się bez kierunkowskazu, a przejechanie przez przejście dla pieszych polega na tym, że kierowca mierzy się z pieszym wzrokiem, i pierwszeństwo ma ten, kto go pierwszy nie spuści. Nawet w okolicach dworca nie bardzo czuć rewolucję. Przejście podziemne pod peronami zaprojektowane w dawnych, radzieckich czasach, obecnie - w kapitalizmie - zabudowane jest plastykowymi budo-pawilonami handlowymi. Gdyby zmienić cyrylicę na łacinkę, wyglądałoby to jak w Polsce. Mają tu swój salon telefoniczny Wołodia i Bohdan. Nie popierają protestów. Do Unii to by może nawet chcieli wejść, ale marudzą, że "naród nie dorósł", że "mentalność nie ta". Zagubieni japońscy turyści chodzą przejściem podziemnym i robią foty komórkami. Wyglądają jak przybysze z obcej planety. Noszą włochate, futrzane spodnie z krokiem w kolanach. Wołodia i Bohdan patrzą na siebie, wybuchają śmiechem, wyskakują z salonu i swoimi komórkami robią foty Japończykom. Dopiero przy wejściu do metra zaczynają się pojawiać opatuleni flagami ludzie z Majdanu. To kijowscy "normalsi": klasa średnia, studenci. Jakaś para czyta gazetę, w niej: schemat nocnego ataku Berkuta na protestujących. Kobieta obok nich ma wpięte w klapę unijne gwiazdki. Jest cicho. Nikt nic nie mówi. Nikt niczego nie komentuje. Gdyby nie te gwiazdki w jednej czy drugiej klapie, nic by nie wskazywało na to, że cokolwiek się dzieje. Dopiero przy wyjeżdżaniu niekończącymi się ruchomymi schodami na stację Chreszczatyk, już przy samym wyjeździe, słychać pohukiwanie: - Sława Ukrainie! I odzew: - Bohaterom chwała! Gdy tylko wychodzę na powierzchnię, jakiś koleś z czapką owiniętą żółto-czerwoną flagą wręcza mi ulotkę: - Nie dajcie się podpuścić prowokatorom! - woła. * W hostelu sporo rewolucjonistów. Poważne miny i rozdawanie żółto-niebieskich opasek w kolorach flagi Ukrainy i UE. Krąży plotka, że dziś w nocy ma zaatakować Berkut, choć nie wiadomo konkretnie, kogo i gdzie. Chłopaki siedzą w "common roomie" i gapią się w telewizor. Politycy drą się na siebie w studio. Sasza przyjechał z Chmielnickiego i zaraz idzie na Majdan, tylko debatę do końca obejrzy. Ma rodzinę w Polsce, w Pile. Mówi, że go już cholera bierze na ten swój kraj. W Polsce, mówi, jest normalnie, a na Ukrainie - wieczny bardak. I żadnej zmiany, mówi, nie ma się co spodziewać, bo wszystkim "na górze" się tak naprawdę opłaca, żeby było tak, jak jest. Ale, mówi, jeśli się już coś zaczęło dziać, to trzeba się przyłączyć. Poddawać się też nie ma sensu - mówi. * Po pysznym, nadzianym forsą Chreszczatyku chodzą grupki krzyczące "sława Ukrainie" do innych grupek, a te inne grupki odpowiadają: "bohaterom sława". Dima przyjechał z Dniepropietrowska, gdzie generalnie się w tym duchu raczej nie krzyczy, ale teraz Dima przyłącza się do chóru. Jak wszyscy to wszyscy. Ukraiński zna średnio. To znaczy, jak twierdzi, rozumie, ale mówi o tyle o ile. Ale krzyczy i bierze w ten sposób udział w, jak to ujmują politologowie, krzepnięciu narodu wokół wspólnych haseł i symboli spowodowanym trwaniem we wspólnej rzeczywistości państwowej. - Na wschodzie - mówi Dima - też mamy dosyć tych bandziorów. Unia Europejska jest w porządku - twierdzi. Był w Rosji, mówi, i widział brud, bajzel i milicjantów-chamów. Był w Niemczech na wymianie i widział coś dokładnie odwrotnego. Niby do Rosji nic nie ma, zresztą w sumie sam z rosyjskiej rodziny, ale co to - wkurza się - za bratni kraj ta Rosja, jak ich straszy, że ich zimą wszystkich powymraża. Powoli, nie spiesząc się, przez Chreszczatyk przejeżdża kolumna samochodów. Trąbią jak diabły, wielkie flagi przy dachach. * Uśmiechając się cieplutko, idzie przez Chreszczatyk dwóch kapłanów: greckokatolicki Benedykt i prawosławny - Wołodymyr. Są lekko wcięci, czego nie ukrywają, i dobrze im na duszy. Bardzo mocno popierają protesty. Do Europy trzeba Ukrainie - zgodnie twierdzą. - Że greckokatolicki kapłan tak twierdzi - mówię - to się nie dziwię. Ale prawosławny? Przecież prawosławie do Unii się nie garnie. -To patriarchat moskiewski się nie garnie! - grzmi Wołodymyr.- Oni chcą, żeby Ukraina szła wspólnie z Rosją, żeby była jej kolonią! A ja chcę, żeby Ukraina była osobna, europejska, cywilizowana! - Ja też! - dodaje Benedykt. Przez chwilę gładzą brody dłońmi w identycznych, białych, polarowych rękawiczkach. - U nas, w Polsce - zagajam - część duchowieństwa mówi, że Unia to zło, bo propaguje rozdział religii od państwa... - No tak - nieco zawiesza się w entuzjazmie Wołodymyr. - Że prawa gejów i tak dalej. Ale to nic - zapał mu wraca. - Są ustawy świeckie, są prawa religijne. Każdy ma prawo wybrać, którą drogą chce iść. To jest uczciwe i tak powinno być! - podnosi palec. Do naszej grupki, jak na zawołanie jakiegoś mocno natchnionego reżysera, podbiegają nastolatki z kredami w dłoniach i na asfalcie wokół księżych stóp wypisują proeuropejskie hasła. I że Lwów, z którego przyjechały, jest "the best". * Im bliżej Majdanu, tym więcej ruchliwych kolesiów z chustkami na twarzach i w rowerowych kaskach na głowach. - Berkut lubi walić w łeb - tłumaczy jeden z nich, gdy pytam o kask. Budynek Rady Miejskiej jest okupowany przez protestujących. Wisi na nim plakat Janukowycza przebranego za klauna. Działacze Swobody, ubrani dość groteskowo, bo w kombinezony narciarskie narodowej reprezentacji Ukrainy (są -2 stopnie), strzegą wejścia. Jakaś dziewczyna zbiera niedopałki rzucone na schody. - W Europie to jest zakazane! - krzyczy. - Nie rzucać na ziemię! Napis sprayem na ścianie głosi: "główny sztab rewolucji". W środku, w okupowanym budynku, faktycznie mieści się coś w rodzaju sztabu. Zorganizowano tam noclegownię i jadalnię dla protestujących. Ludzie śpią w korytarzach, jeden obok drugiego. W wielkiej sali, w której odbywają się posiedzenia rady miejskiej, stoją szwedzkie stoły z kanapkami i napojami, z pokrojoną kiełbasą i słoniną. Są punkty medyczne. "Pielęgniarze" i "pielęgniarki" noszą na podkoszulkach krzyże z czerwonej taśmy klejącej. Panuje atmosfera oczekiwania na atak Berkuta. Niektórzy noszą na przedramionach ochraniacze: jedni kupione w sklepach sportowych, inni - przywiązane do rąk kawałki blachy, jeszcze inni - grube kawały tektury. Co drugi przykleił sobie do ubrania naklejkę: "Nie jesteśmy tu dla pieniędzy". Spacerujący po Chreszczatyku kupują kawę w zorganizowanych doraźnie ulicznych kafeteryjkach: to ekspresy do kawy w bagażnikach pick-upów. Jeden z pick-upów ma polską rejestrację. Nie licuje to widocznie z charakterem rewolucji, więc rejestracja jest zaklejona tekturą. Przed ulicznymi budkami sprzedającymi blinczyki z ziemniakami, grzybami czy kurczakiem - mały tłumek. Jakiś koleś, niosący czarno-czerwoną banderowską flagę, zapuścił sobie kozackie wąsy. Ruchliwi kolesie w kaskach rowerowych wyskakują zza budki, kupują herbatę, i znikają znowu, przeskakując przez barierki. - Dziś będzie atak Berkuta - mówi Misza ze Lwowa, z partii Swoboda. Kupuje blinczyka z kurczakiem. - Zaatakują naszą okupowaną radę miejską. Na pewno będzie bijatyka. Wpadaj - zaprasza. Dziewczyna obok, z szerokim, uroczym i bardzo niewinnym uśmiechem prezentuje hasło: "Janukowycz, idź do ch**a". * Trąbiąc i hucząc przejeżdża kolumna aut. Tych samych, co wcześniej. * Na samym Majdanie kręcą się ludzie grupkami. Wyloty ulic zamykane są barykadami. Na barykadach - okryci kocami ludzie. Ustawiono, jak w nowojorskich gettach, beczki, w których pali się ogień. Protestujący grzeją przy nich dłonie. Naraz zza jednej z barykad wybucha ryk klaksonów i głośny rwetes. Wszyscy rzucają się na barykadę. Włazimy po chybotliwych deskach, po fragmentach wielkiej, miejskiej choinki, zdemontowanych przez ludzi z Majdanu (władze, usprawiedliwiając atak Berkuta na protestujących, mówiły, że demonstranci nie pozwalają im przygotować się do świąt i ustawić na Majdanie choinki. Choinkę postawiono, demonstrujący rozebrali ją, a szkielet obwiesili antyrządowymi hasłami). Prym wśród ludzi na barykadzie wiedzie młody, brodaty kapłan. Pierwszy biegnie na górę, zobaczyć, kto to trąbi, czy aby nie dresiarze najęci przez zwolenników władz. Ale nie, to tylko te same samochody z flagami, co wcześniej. - Nasi, nasi - wzdycha z ulgą barykada. Inna barykada dopiero powstaje. Ktoś przywiózł drewniane palety, z których ustawia się mur. Na murze konstruktorzy. Słychać stukot wbijanych gwoździ. Z hurkotem demonstranci ciągną kolejne palety. W środku - coś w rodzaju wioski Asterixa istniejącej w samym środku wrogiego świata. Gra na gitarach, flagi, dyskusje, ogień w beczkach. Namioty UDAR-u i Swobody. Punkt z ciuchami dla tych, którym jest za zimno. Jakiś facet zagrzebuje się w nich po czubek nosa i próbuje zasnąć. * Dookoła, jak gdyby nigdy nic, pootwierane całodobowe knajpy. Kawiarnie, restauracja z sushi. Co jakiś czas wpadają ludzie otuleni flagami - na kawę albo na piwo. Dyskutują. O prowokatorach, o których sporo się tu mówi, o Berkucie, o którym mówi się jeszcze więcej. Wszyscy zgadzają się, że tylko czekać, jak uderzy. Atmosfera flirtu, kolesie z Iwano-Frankiwska podrywają panny ze Lwowa, panny ze Lwowa na flirt nie mają jednak ochoty i patrzą tylko, jak tu się urwać. Za oknem, na wielkim ekranie nad Majdanem - transmisja z Majdanu. Ludzie mogą popatrzeć na siebie w realu, a później, od razu - na to, jak wyglądają w telewizji.