Wielicki: Chłopakom nie można niczego zarzucić. Byli w dobrej formie
- Hajzer i Kaczkan to bardzo doświadczeni ludzie. Nie można im niczego zarzucić - mówi w rozmowie z RMF FM himalaista Krzysztof Wielicki. - Załamanie pogody dorwało ich wysoko i zdecydowali się nie atakować. Rozsądnie, słusznie zaczęli się wycofywać, tylko ten manewr jest tragiczny - podkreśla.
Anna Kropaczek, RMF FM: Kiedy można się spodziewać powrotu do bazy Marcina Kaczkana?
Krzysztof Wielicki, członek programu Polski Himalaizm Zimowy 2010-2015: - Jutro. Jeśli zdecydowali się schodzić dzisiaj do obozu pierwszego, to jutro przez południem będą w bazie. Jeśli nie zdecydowali się dzisiaj schodzić, to będą schodzić jutro rano i wtedy będą w bazie po południu.
Wtedy będzie miał pan możliwość skontaktowania się z nimi?
- Tak. Jak Marcin będzie w bazie, to wtedy spróbujemy się połączyć przez radio innych wypraw.
Co może oznaczać obecnie to milczenie?
- Milczenie raczej potwierdza pierwszą wiadomość, którą otrzymaliśmy. Czekaliśmy na jakąś wiadomość, która by nie potwierdziła tej pierwszej wiadomości ( że Artur Hajzer nie żyje - przyp. red.). Nie ma takiej wiadomości i obawiam się, że ta pierwsza jest w stu procentach prawdziwa.
Proszę opisać warunki, jakie panowały?
- Nie znam dokładnie warunków. Było załamanie pogody, a w naszym slangu to oznacza opad śniegu, mgłę, zero widoczności, wiatr. To powoduje, że trzeba uciekać w dół. Podobno się poprawia pogoda. Wydaje mi się, że oni mieli okno pogodowe, które się kończyło i chcieli w tym końcu okna pogodowego wyjść, dlatego był ten atak szczytowy. Mieli jeszcze szansę. Widocznie prognoza była taka, że nie wiadomo było, czy niepogoda zacznie się popołudniu, czy później. Załamanie pogody dorwało ich wysoko i zdecydowali się nie atakować. Rozsądnie, słusznie zaczęli się wycofywać, tylko ten manewr jest tragiczny.
Chłopakom nie można niczego zarzucić. To bardzo doświadczeni ludzie. I Marcin, i Artur mają za sobą kilkadziesiąt różnych wypraw i trudnych sytuacji. Raczej bym nie mówił o tym, że ich zastała jakaś burza i wyczerpani wracali. Wracali w dobrej formie, tak jak się to robi - zjazd po linach, które się założyło, bo coś tam nie wyszło, bo pogoda się załamała. Te liny powinny im gwarantować bezpieczeństwo zejścia do obozu drugiego, gdzie już byli bezpieczni. Tam jest namiot medyczny wyprawy włoskiej. Dojście do obozu drugiego gwarantowało bezpieczeństwo, tylko coś wydarzyło się podczas zjazdów.