Wiedzą, kto zabił Meredith i porwał Madeleine
Media lubią wydawać wyroki. Nawet jeśli twierdzą, że nie stoją po żadnej ze stron, bombardują nas informacjami, które prowadzą do określonych wniosków. Nigdy nie dają nam jednak pełnego obrazu sytuacji - nigdy nie jesteśmy idealnie poinformowani. Nie mamy zatem prawa do kategorycznych stwierdzeń: Pan jest winny.
Zapominamy o tym jednak wyjątkowo często. Zwłaszcza, gdy słyszymy o kolejnych aferach korupcyjnych, przestępstwach, morderstwach...
Europejską opinię publiczną zelektryzowały w ostatnim czasie dwie sprawy: brutalnego morderstwa brytyjskiej studentki Meredith Kercher w Perugii i zaginięcia małej Madeleine McCann w portugalskim kurorcie. Jak twierdzi komentator "The Times", Magnus Linklater, obie te sprawy, a dokładnie sposób ich rozgrywania przez media, jest modelowym przykładem tego, czego dziennikarze NIE powinni w takich sytuacjach robić.
Im więcej, tym lepiej
Włoscy dziennikarze nie próżnują. Do soboty wiedzieliśmy już, że amerykańska studentka Amanda Knox, współlokatorka Meredith, zmieniła swoje zeznania na temat morderstwa koleżanki trzy razy; że spędza czas w więzieniu pisząc kolejne wersje nocnych wydarzeń z pierwszego na drugiego listopada; że ma reputację dziewczyny chętnie sięgającej po alkohol z bogatym życiem seksualnym; że do zdjęcia na swojej stronie internetowej pozowała z bronią...
W niedzielę zaserwowano nam wywiad z podejrzanym w sprawie morderstwa Meredith Raffaelem Sollecito, chłopakiem Knox. Włoch przedstawił w nim swoją własną wersję wydarzeń, łącznie z wyznaniem, że pali trawkę i ma pokaźną kolekcję noży.
W poniedziałek natomiast wyciekł do mediów raport sporządzony przez prowadzących śledztwo policjantów. Dzięki temu poznaliśmy dokładnie cały dotychczas zgromadzony materiał dowodowy. Media z lubością cytowały fragment dokumentu opisujący miejsce zbrodni, w momencie gdy pojawili się tam funkcjonariusze: "Scena, która ukazała się po otwarciu drzwi mroziła krew w żyłach... W pokoju panował bałagan, ślady krwi były wszędzie, na podłodze, na ścianach, a spod kołdry wystawała stopa". Raport był tak dokładny, że zawierał nawet numer telefonu, który znaleziono w ogródku obok domu Meredith. Media nie zapomniały o tym wspomnieć.
To właśnie włoski styl uprawiania publicznej sprawiedliwości: bez żadnych zahamowań, pełna jawność, fakty i spekulacje dowolnie łączone, brak słów "rzekomy", "domniemany". To jedna skrajność.
Milczenie jest złotem
Na drugim biegunie plasuje się często krytykowany system portugalski, który zdążyliśmy poznać przy okazji sprawy zaginięcia małej Madeleine. Oficjalnie nie ujawniono żadnych szczegółów, a osobom uznanym za podejrzane prawnie zakazano publicznych wypowiedzi.
W Portugalii tak zwany kodeks tajności doprowadził do celowej manipulacji dowodami. Ukrywając się za wytycznymi prawa policjanci uchylali rąbka tajemnicy jedynie wybranym dziennikarzom, pozwalając by cień padł na rodziców Madeleine. Bez żadnych niepodważalnych dowodów stali się oni podejrzanymi w sprawie. Portugalscy policjanci broniąc się mówili jedynie, że wskazując "podejrzanych", odpowiadają na zarzuty brytyjskich mediów, że źle poprowadzili śledztwo. Rzucają niejako państwa McCann publiczności na pożarcie, by odwrócić od siebie uwagę.
Uczciwy proces - pobożne życzenie
Jednakże w obydwu sprawach zabrakło warunków koniecznych do przeprowadzenia uczciwego procesu: bezstronnego policyjnego śledztwa i zaprezentowania nowych dowodów w sądzie. W tym momencie praktycznie nie możliwym jest, by któreś z trojga aresztowanych w Perugii miało uczciwy proces. Co więcej bezstronna analiza dowodów również jest już niemożliwa. Kiedy każde nowe odkrycie trafia natychmiast do mediów, a każda nowa teoria jest publicznie dyskutowana po kilkadziesiąt razy, oczekiwania wobec śledztwa rosną tak samo szybko jak naciski na funkcjonariuszy.
Mimo że obowiązkiem sędziego jest w sposob niezależny ocenić dostarczone przez prokuraturę i obronę dowody, to nie wykonalnym jest by pozostał on całkowicie odporny na atmosferę otaczającą prowadzoną przez niego sprawę. Kierowanie procesem podczas konferencji prasowej to nie najlepszy środek do zapewnienia, by "sprawiedliwości stało się za dość" - ale to właśnie to czego jesteśmy obecnie świadkami.
Złoty środek Wielkiej Brytanii?
Był taki czas kiedy wydawało się, że w Wielkiej Brytanii udało się uniknąć obydwu tych skrajności. Zasady prawa ostro trzymały w ryzach każdą próbę przedwczesnego uchylenia choćby najmniejszego dowodu, który mógłby w przyszłości wpłynąć na osąd sędziego.
Najlepiej podsumował to jeden ze szkockich sędziów: - W publicznym interesie jest, by czynnościom prowadzącym do wykrycia i ukarania przestępców nie towarzyszył szeroki rozgłos. Wszelkie publiczne dywagacje na temat możliwych wersji przestępstwa i potencjalnych sprawców powinny kończyć się dokładnie w momencie aresztowania podejrzanych i postawienia im zarzutów.
I tak się dowiedzą
W dzisiejszym świecie - świecie nieustannego wyścigu szczurów - trudno jednak poskromić media. Dziennikarze pracują w erze internetu, w której prawdy, półprawdy i insynuacje egzystują na takich samych prawach i są w każdym czasie i miejscu ogólnodostępne. Jeśli nawet prasa w Wielkiej Brytanii nie pisze o niektórych aspektach sprawy Meredith czy Madeleine (ponieważ taki zakaz nakłada na nią tamtejsze prawo), Brytyjczycy zawsze mogą uciec się do zagranicznych portali internetowych, których już te prawa nie obowiązują. A kiedy czytelnicy są w stanie drogą elektroniczną samodzielnie zapełnić dziury, o których nie mogą wspomnieć rodzime media, ich praca staje pod znakiem zapytania.
Ostatnie przypadki w Wielkiej Brytanii: m.in. podejrzenie gwałtu wobec kilku piłkarzy w jednym z londyńskich hoteli w 2003 roku, kiedy prasa rozpisywała się w drastycznych szczegółach przestępstwa jeszcze przed rozpoczęciem procesu (z którego musiano później zrezygnować), czy sprawa "dusiciela z Suffolk", kiedy informacje potwierdzające winę potencjalnego podejrzanego pojawiły się w mediach już po jego aresztowaniu, świadczą o tym, że granice tego co dozwolone bywają naciągane. Świadoma tego zaczyna być już brytyjska policja, która coraz rzadziej pozwala, by istotne informacje wyciekały do mediów. Od odpowiedzialności nie uciekną też gazety, które pozwolą sobie na publikację materiału umożliwiającego później obronie udowodnienie, że jej klient nie może liczyć na sprawiedliwy proces.
Jesteśmy nienasyceni
Oczywistym jest jednak, że wszyscy, jak jeden mąż, z zapartym tchem oczekujemy na najświeższe plotki, a w przypadku morderstwa jesteśmy wprost nienasyceni. Staliśmy się tak uzależnieni od natychmiast przekazywanej informacji i nieustannego dostępu do ostatnich rewelacji, że zaczęliśmy postrzegać to jako nasze prawo.
Jednak w większości spraw o morderstwo oprócz tej winnej strony nierzadko natykamy się też na niewinnych podejrzanych. Prawo jest po to, by ukarać tę pierwszą, a oczyścić tę drugą. Wszystko inne schodzi na dalszy plan.
Na podstawie "The Times"
A.W.