Trzęsienie niszczy bez ostrzeżenia
O tym, gdzie wydarzy się kolejne, katastrofalne trzęsienie ziemi, kiedy do wstrząsów dojdzie w Polsce i dlaczego Japonia uległa tsunami, INTERIA.PL rozmawia z inżynierem sejsmologiem, profesorem nadzwyczajnym Politechniki Gdańskiej, Robertem Jankowskim.
INTERIA.PL: Rozmawiamy wkrótce po katastrofalnym trzęsieniu ziemi w Japonii, które wywołało potężną falę tsunami. Ostateczna liczba ofiar wciąż nie jest znana. Czy w czasie pana pobytu w tym kraju doświadczył pan trzęsienia ziemi?
Dr hab. inż. Robert Jankowski, prof. nadzw. PG: - Spędziłem w Japonii trzy lata. Na Uniwersytecie Tokijskim broniłem pracy doktorskiej z zakresu inżynierii sejsmicznej. Akurat wtedy, w 1995 roku, doszło do trzęsienia ziemi w Kobe. Nie było ono tak silne jak to ostatnie, z 11 marca, miało 6,9 stopnia w skali Richtera, niemniej jednak liczba ofiar była wówczas dość znaczna. Zginęło ponad sześć tysięcy osób. Do trzęsienia doszło wcześnie rano, około 5.45. Gdyby wstrząsy nastąpiły później, liczba ofiar byłaby prawdopodobnie znacznie wyższa.
Japończycy byliby w drodze do pracy.
- Dokładnie tak. Japonia była zresztą wtedy na to trzęsienie słabo przygotowana. Teren Kobe nie jest miejscem aż tak aktywnym sejsmicznie, jak na przykład rejon Tokio czy północna Japonia. Do trzęsień dochodzi tam znacznie rzadziej. W związku z tym Japończycy byli zaskoczeni faktem, że tak silne wstrząsy wystąpiły akurat tam. Nie byli na to przygotowani. W efekcie tak duża liczba ofiar i konstrukcji, które uległy uszkodzeniu, a nawet zniszczeniu.
Przez trzy lata zdążył pan poznać tamtejsze społeczeństwo. Gdy dziś obserwujemy jego reakcję na ten kataklizm, uderza opanowanie i organizacja. Jak zwykły Japończyk poradzi sobie z tym, co się stało 11 marca?
- Japonia jest krajem o bardzo dużej aktywności sejsmicznej. Zresztą zagrożeniem są dla niej nie tylko trzęsienia, ale także inne klęski żywiołowe, np. tajfuny czy powodzie. Częstotliwość ich występowania i nieuchronność sprawia, że Japończycy już się do tego przyzwyczaili. Zresztą nie mieli wyjścia, bo nie bardzo mają, gdzie uciec. Po prostu musieli się nauczyć żyć z taką świadomością i odpowiednio postępować. Są dobrze zorganizowani, wiedzą, jak się w danych sytuacjach zachować. Po tym trzęsieniu widać to doskonale. Zresztą można powiedzieć, że to jeden z najlepiej przygotowanych do radzenia sobie z takim kataklizmem narodów na świecie.
Jak się żyje w poczuciu nieustannego zagrożenia? Czy to odbija się na ich codziennych czynnościach?
- Po prostu trzeba się do tego przyzwyczaić. Każda rodzina ma w domu przygotowany plecak z rzeczami, które mogą się przydać podczas katastrofy - dokumenty, woda, prowiant, latarka. Wszystko, co potrzebne, by przeżyć.
- Zasada jest taka, że podczas trzęsienia ziemi się nie ucieka. Należy się schować pod stół lub inny mebel, który uchroni nas przed spadającymi rzeczami. Dopiero potem trzeba opuścić budynek, zabierając te przygotowane wcześniej, najpotrzebniejsze rzeczy.
- Japończycy mają co roku szkolenia, jak postępować w sytuacjach zagrożenia. Co więcej, gdy taki kataklizm się zdarza, a zdarza się stosunkowo często, to nawet jeśli kogoś w danym momencie nie dotyka bezpośrednio, to w mediach pojawia się odpowiedni przekaz. W ten sposób ludzie też się uczą.
- Przy okazji ostatniego trzęsienia dużo mówi się o tym, że wstrząsy są w Japonii zjawiskiem częstym. Wiele osób nie zdaje sobie jednak sprawy z tego, że potrafią być one bardzo tragiczne w skutkach. Gdy w 1923 roku w okręgu tokijskim doszło do trzęsienia o sile 7,9 stopnia w skali Richtera, zginęło ponad 142 tysiące ludzi. To jedno z trzęsień o największej liczbie ofiar w historii.
Mówił pan o organizacji życia Japończyków. A jak poczucie zagrożenia odbija się na ich psychice?
- Byłem bardzo zaskoczony, gdy doświadczyłem mojego pierwszego trzęsienia ziemi w Japonii - właściwie byłem jedyną osobą, które nie wiedziała, jak się ratować i była porządnie przerażona. Obok mnie wszyscy byli spokojni, opanowani. Ani śladu paniki. Warto podkreślić, że ciągłe zagrożenie nie wywołuje u Japończyków jakiegoś poczucia rezygnacji. Po prostu się przyzwyczaili i normalnie żyją.
Jak teraz będzie wyglądała sytuacja na terenach dotkniętych największymi zniszczeniami?
- Nie mam wątpliwości, że Japonia się podniesie. Na pewno uporządkują teren, na pewno zaczną od nowa. Będzie tak, ponieważ tak bywało zawsze. Nawet po tym trzęsieniu z 1923 roku.
Oglądając filmy i zdjęcia z 11 marca można podejrzewać, że gdyby nie tsunami, to zniszczenia byłyby stosunkowo niewielkie. Dlaczego?
- W Tokio, gdzie fala nie dotarła, faktycznie nie ma spektakularnych uszkodzeń. Wszystko dzięki wyśrubowanym normom sejsmicznych, które sprawiają, że konstrukcje, które powstają są bardzo odporne na wstrząsy sejsmiczne. Dziś możemy w zasadzie przyjąć, że każdą konstrukcję budowlaną jesteśmy w stanie tak zaprojektować, by przetrwała dowolne trzęsienie ziemi. Ograniczeniem jest jednak kalkulacja ekonomiczna, ponieważ takie budowanie jest znacznie droższe niż tradycyjne.
- Tsunami faktycznie spowodowało znacznie więcej zniszczeń i, przede wszystkim, ofiar śmiertelnych niż wstrząsy. Japonia ma wokół swoich granic wiele czujników, które powinny powiadamiać o zbliżaniu się fali. W tym przypadku ostrzeżenia były przekazywane. Prawdopodobnie część z nich nie dotarła bezpośrednio do ludzi, ale też wielu zdążyło się ewakuować. Gdyby taki kataklizm wydarzył się w innym miejscu na świecie, ofiar byłoby znacznie więcej.
Wystarczy porównać ze słabszym przecież trzęsieniem na Haiti z 2008 roku, gdzie zginęło około 220 tysięcy osób.
- Tak. Wygląda na to, że w Japonii bilans ofiar wyniesie kilka lub kilkanaście tysięcy zabitych. To oczywiście bardzo duża liczba, niemniej jednak nieporównywalnie mniejsza niż na Haiti. Przypomnijmy też trzęsienie z grudnia 2004 roku z epicentrum na Oceanie Indyjskim. Ogromna fala tsunami spowodowała wówczas śmierć około 230 tysięcy ludzi.
- W przypadku Japonii warto zwrócić uwagę jeszcze na jedną rzecz. Na amatorskich filmach widać, jak tsunami zabiera wiele domów. Ale pamiętajmy, że są to budowle drewniane. Drewno ma to do siebie, że jest materiałem o małej masie w stosunku do możliwości wytrzymałościowych. W związku z tym podczas trzęsienia ziemi nie pojawiają się duże tzw. siły bezwładności, które są najbardziej destrukcyjne. Właśnie ze względu na to wykonane z drewna konstrukcje są bardzo odporne na trzęsienie. Jednak nie mają mocnych fundamentów w ziemi, dlatego gdy przychodzi fala, taki dom jest po prostu podmywany.
- Tutaj widać poważny problem dla projektantów - nie zawsze da się tak zaprojektować budynek, by wytrzymał on wszystkie możliwe obciążenia. Konstrukcja może być na przykład przygotowana na trzęsienie, natomiast na inne zagrożenie już nie.
Jak się projektuje konstrukcje odporne na trzęsienie?
- Jest wiele technologii. Dużo zależy od tego, czy mówimy o domach jednorodzinnych czy budynkach wielokondygnacyjnych. Generalna zasada jest taka, żeby starać się uciekać przy projektowaniu od tzw. dominujących częstotliwości trzęsienia ziemi. Zgodnie z zasadami dynamiki, jeśli zgramy częstotliwości wymuszenia dynamicznego oraz częstotliwości drgań własnych konstrukcji, możemy doprowadzić do rezonansu i w związku z tym do dużego uszkodzenia. Więc konstruktorzy próbują od tych dominujących częstotliwości uciekać. Problem jednak polega na tym, że typowe obiekty budowlane mają dokładnie takie częstotliwości, jak częstotliwości dominujące przy wymuszeniu dynamicznym podczas trzęsienia ziemi.
- Próbujemy od tego uciekać na różne sposoby. Poprzez usztywnianie konstrukcji, nadanie im większych przekrojów, budowanie grubszych ścian. Z drugiej strony staramy się wydłużyć okres drgań własnych konstrukcji. Nie jest to takie proste, ale na filmach z tego ostatniego trzęsienia ziemi widać, jak wysokie budynki przesuwają się, drgają. To jest dobre dla samej konstrukcji budowlanej, ponieważ ma wtedy dłuższy okres drgań własnych, w związku z czym nie jest tak podatna na wymuszenie.
- Tych metod jest jeszcze wiele, choćby wibroizolacja. Konstruktorzy cały czas pracują też nad nowymi.
Wspomniał pan, że takie budowanie jest znacznie droższe. O ile?
- Koszty są wielokrotnie wyższe w zależności od stopnia zabezpieczeń sejsmicznych, jaki chcielibyśmy osiągnąć. Przy projektowaniu możemy oczywiście założyć, że pojawią się jakieś uszkodzenia, ale nie może dojść do katastrofy budowlanej, która zagroziłaby życiu ludzkiemu. Podobnie jest w przypadku takich spektakularnych konstrukcji budowlanych jak elektrownie atomowe. Podczas ostatniego trzęsienia w Japonii uległy one uszkodzeniom, ale dużo większą rolę odegrało tutaj tsunami niż same wstrząsy.
- Elektrownie jądrowe projektowane są zazwyczaj na dwa poziomy. Pierwszy, tzw. SL 1 (operating basis earthquake), umożliwia normalną pracę po trzęsieniu ziemi. Dochodzi wówczas do najwyżej drobnych pęknięć. Drugi, SL 2 (safe shutdown earthquake), to trzęsienie ziemi katastrofalne, które może spowodować konieczność wygaszenia reaktora jądrowego, ale z zachowaniem wszelkich środków bezpieczeństwa mających zapobiec skażeniu.
Czyli w Japonii mieliśmy do czynienia z SL2?
- Wydaje się, że to trzęsienie ziemi faktycznie miało wyższą skalę niż ten niższy poziom, SL 1.
- Mimo to widać, że Japończycy mają trochę problemów z opanowaniem sytuacji. Jednak główna przyczyna takiego stanu rzeczy to tsunami, które zniszczyło infrastrukturę potrzebną do chłodzenia reaktorów.
- Jeżeli chodzi o ten wyższy poziom to zakłada się, że elektrownie atomowe powinniśmy projektować na najsilniejsze trzęsienie możliwe na danym terenie nawet raz na 10 tysięcy lat.
W informacjach na temat trzęsienia w Japonii wielokrotnie pojawiały się dane, że mieszkańcy zostali ostrzeżeni 5-10 minut przed nadejściem tsunami. Nie ma natomiast mowy o ostrzeżeniach przed trzęsieniem. Czy w ogóle potrafimy uprzedzić wstrząsy?
- Na dzień dzisiejszy nie potrafimy przewidywać trzęsień ziemi. Najpierw są wstrząsy, potem czujniki rejestrują co i gdzie się stało, i dopiero wtedy wysyłają ostrzeżenie o tsunami. Tu akurat potrafimy przewidzieć, kiedy i w jakim miejscu fala uderzy.
- W moim mieszkaniu w Japonii kilkakrotnie przeżywałem trzęsienie ziemi oglądając telewizję. Sytuacja jest taka - czujemy wstrząsy, po kilku-kilkunastu sekundach program jest przerywany i prezenter informuje, gdzie doszło do trzęsienia, jaka była magnituda i czy jest zagrożenie tsunami.
Ale możliwości przewidzenia trzęsienia przed wystąpieniem wstrząsów nie ma?
- Na dzień dzisiejszy, nie.
Trwają prace nad opracowaniem takich metod?
- Tak, od wielu lat. Niektórzy naukowcy twierdzą na przykład, że możemy przewidywać trzęsienia obserwując zachowanie zwierząt, choć nie potrafią tego udowodnić. Mimo to, były przypadki trzęsień, które zostały przewidziane właśnie w taki sposób, tzn. zaobserwowano nietypowe zachowania zwierząt.
To znaczy jakie?
- Na przykład węże wychodziły w zimie na śnieg, konie w stajniach szalały, inne zwierzęta biegały w koło.
Na jak długo przed trzęsieniem do tego dochodziło?
- Na kilka dni przed. Tak przewidziano w 1975 roku trzęsienie w Chinach. Niemniej jednak, gdy w grę wchodzi ostrzeganie ludzi, naukowcy czekają na bardziej mierzalne metody. Jedną z nich jest np. zmiana poziomu wody w studniach. Przed trzęsieniem w Chinach ten efekt też wystąpił, dlatego podjęto kroki związane z ewakuacją mieszkańców.
- Po tym wydarzeniu wydawało się, że posunęliśmy się trochę do przodu. Ale proszę sobie wyobrazić, że raptem rok później doszło w Chinach do jednego z największych trzęsień ziemi w historii. Bez żadnego ostrzeżenia. Według oficjalnych danych zginęło wówczas 250 tysięcy ludzi, natomiast według nieoficjalnych - około 650 tys.
- Zatem w tej chwili nie jesteśmy w stanie przewidywać trzęsień ziemi. Mamy za mało danych.
Czy w przypadku Japonii były jakieś ostrzeżenia?
- Nie dotarły do mnie żadne informacje, które by o tym świadczyły. Wygląda na to, że Japończycy w ogóle nie spodziewali się tak silnego trzęsienia.
Jednak w tym kraju sytuacja jest trochę inna. Japończycy czują się bezpiecznie, ponieważ przeznaczają ogromne nakłady finansowe na budownictwo sejsmiczne. Skoro nie mogą przewidywać trzęsień, budują tak, by konstrukcje wytrzymywały wstrząsy.
Japonia jest jednym z krajów najlepiej przygotowanych na trzęsienia ziemi. Jednak na tsunami nie była przygotowana. Dlaczego?
- Problem z tsunami polega na tym, że nie potrafimy zbudować efektywnych zapór, które by taką masę wody zatrzymały. Próba skonstruowania takich urządzeń wokół Wysp Japońskich byłaby bardzo wątpliwa - tak pod względem technologicznym, jak i ekonomicznym.
- Z drugiej strony tsunami jest zjawiskiem stosunkowo rzadkim. Wiele trzęsień w ogóle go nie wzbudza, albo fale są tak małe, że nie powodują zniszczeń.
Czy jest ktoś lepiej przygotowany na trzęsienie ziemi od Japonii?
- W stopniu porównywalnym przygotowane są Stany Zjednoczone, a szczególnie Kalifornia, gdzie to zagrożenie też jest duże. Japonia jest po jednej stronie płyty tektonicznej znajdującej się na Pacyfiku, a USA po drugiej.
Właśnie. Dużo mówi się obecnie o tzw. "pierścieniu ognia". Czym on jest?
- Trzęsienia ziemi zdarzają się głównie dlatego, że skorupa naszej Ziemi podzielona jest na płyty tektoniczne, które przesuwają się względem siebie. Jedna płyta wchodzi po drugą, druga ściera się trzecią. W niektórych miejscach - tak jest właśnie w przypadku Wysp Japońskich - te płyty niemalże walczą ze sobą. Energia, która powstaje przy przemieszczaniu się płyt, akumuluje się i co jakiś czas jest uwalniana ze znacznie większą siłą, niż gdyby uchodziła systematycznie. To właśnie są trzęsienia ziemi.
- "Pierścień ognia", o którym mówimy przy okazji ostatniego trzęsienia, to właśnie obszar ścierania się najaktywniejszej płyty tektonicznej, leżącej pod Pacyfikiem, z innymi płytami, m.in. euroazjatycką, australijską i północnoamerykańską. Zagrożone tymi ruchami są nie tylko Japonia i USA, ale także np. Nowa Zelandia, Chile. To tereny największej aktywności sejsmicznej.
Ale trzęsienia ziemi występują też w Polsce, a przecież nie ścierają się u nas płyty tektoniczne.
- Tak, ponieważ naturalne trzęsienia ziemi występują również z innych powodów. Polska jest tu dobrym przykładem. W 2004 roku mieliśmy dwa trzęsienia ziemi - pierwsze w północno-wschodniej Polsce, drugie na Podhalu. Pierwsze związane było z efektem odprężenia Skandynawii po epoce lodowcowej, drugie natomiast było wynikiem wypiętrzania się Karpat.
- Gdy przejrzymy zapiski historyczne z terenu Polski z ostatniego tysiąclecia, zauważymy, że doszło w tym czasie do około 80 trzęsień, z których kilka było naprawdę tragicznych w skutkach. Najsilniejsze miało miejsce w 1443 roku. Długosz zapisał wtedy w swoich kronikach: "Wieże i gmachy waliły się na ziemię, rzeki występowały z łożysk, a ludzie, nagłym strachem zdjęci, od zmysłów i rozumu odchodzili". Relacja dość przerażająca. Ale były też inne - np. w 1662 roku, epicentrum w Tatrach. Opowieści są takie: "zginęło wielu ludzi w pobliskich wsiach i górach, gdyż była pełnia sezonu pasterskiego. Szczyt rozpadł się na części i runął z wielkim grzmotem w kierunku dolin".
- Ostatnie z dużych trzęsień, z magnitudą około 6, miało miejsce w 1786 roku. Od tego czasu te, które występowały miały maksymalnie 5 stopień. Np. trzęsienia z 2004 roku miały odpowiednio magnitudę 5,3 i 4,7.
Kiedy możemy się spodziewać kolejnego trzęsienia w Polsce?
- Trudno przewidzieć. W Polsce terenem znacznie zagrożonym trzęsieniami jest Podhale, gdzie wstrząsy o umiarkowanej sile występują co około 50 lat. Prawdopodobieństwo silnego trzęsienia możemy jedynie szacować na podstawie danych historycznych - zdarzały się one w Polsce co dwieście, dwieściekilkadziesiąt lat. Jednak to, którego możemy się spodziewać u nas, nie będzie miało takiej siły jak te, do których dochodzi w Japonii - szacujemy, że magnituda wyniesie około 5 stopni, maksymalnie 6.
Czy konstrukcje budowane obecnie na Podhalu uwzględniają to niebezpieczeństwo?
- W Polsce nie obowiązuje sejsmiczna norma budowlana, więc te wytyczne nie są stosowane. Jednak nasi górale zdają sobie sprawę z zagrożenia i są w tej kwestii skrupulatni. Korzystają z dość dobrej technologii, m.in. wykorzystują drewno. Te domy są zazwyczaj dobrze zaprojektowane i utrzymane. W przypadku trzęsień o takiej sile, jakiej można się u nas spodziewać, radzą sobie dość dobrze. Uszkodzenia, jeśli już powstają, są niewielkie.
Zagrożenie sejsmiczne może wpłynąć na nasze plany budowy elektrowni atomowej?
- Jak wspomniałem, elektrownie jądrowe są budowane na dwa poziomy. Ten wyższy poziom, SL 2, jest projektowany na trzęsienie, które może wydarzyć się nawet raz na 10 tysięcy lat. Wytyczne, którymi się kierujemy przy takich budowlach, mówią, że w każdym miejscu na ziemi zagrożenie sejsmiczne jest na tyle duże, że wszędzie może dojść do równie silnego trzęsienia. Dlatego nasza elektrownia też będzie musiała zostać zaprojektowana z uwzględnieniem tego poziomu. Co prawda, nie wiemy, kiedy i czy w ogóle do takiego trzęsienia u nas dojdzie, ale jego potencjalne konsekwencje są tak duże, że musimy być przygotowani.
Dwa dni po trzęsieniu wybuchł w Japonii wulkan Shinmoe-dake. Czy to ma jakiś związek?
- Tak, to są zjawiska połączone. Wszystkie tereny, gdzie istnieje zagrożenie trzęsieniami ziemi, są też zagrożone wybuchami wulkanów. Np. cała Japonia, czy południe Włoch.
"Pierścień ognia" obejmuje nie tylko Japonię. Czy jakieś jego rejony są bardziej zagrożone od innych?
- Zagrożenie jest trochę inne w zależności od miejsca. Największe występuje faktycznie na Wyspach Japońskich, gdzie dochodzi do kolizji aż trzech płyt tektonicznych. Mimo to najsilniejsze trzęsienia w ostatnich 140 latach wystąpiły w innych rejonach "pierścienia ognia". Największe, o jakim wiemy, wydarzyło się w Chile w 1960 roku. Szacujemy, że magnituda wyniosła wówczas 9,5 stopnia w skali Richtera. Kolejne pod względem siły to trzęsienie na Alasce. Miało 9,2 stopnia.
Czy wystąpienie tak silnego trzęsienia w Japonii zwiększyło zagrożenie gdzie indziej?
- Jeśli chodzi o możliwą reakcję łańcuchową to zdania naukowców są podzielone. Jedni uważają, że może dojść do kolejnych, większych trzęsień ziemi, inni z kolei podkreślają, że ta energia, która została wyzwolona spowodowała rozładowanie napięć w skorupie ziemskiej.
- Proszę zwrócić uwagę, że w przypadku ostatniego trzęsienia w Japonii były rejestrowane wstrząsy poprzedzające. Problem jednak polega na tym, że nigdy nie wiemy, czy ten zarejestrowany wstrząs to już jest ten właściwy i silniejszych nie będzie, czy też być może to dopiero preludium.
Media amerykańskie dużo pisały zwłaszcza o możliwym zagrożeniu Kalifornii. Podawano, że w ostatnim czasie doszło do trzęsień w trzech rogach "pierścienia ognia" - Nowej Zelandii, Chile i Japonii. Czy teraz kolej na czwarty róg, Kalifornię?
- Kalifornia faktycznie jest obszarem o bardzo dużej aktywności sejsmicznej. W tej chwili naukowcy szacują, że kolejne trzęsienie powinno wystąpić w San Francisco. Poprzednie zanotowano tam w 1906 roku i biorąc pod uwagę ich częstotliwość w historii już czas najwyższy na kolejne.
- Jeżeli natomiast chodzi o Los Angeles, to stosunkowo niedawno, bo w 1994 roku, doszło w jego pobliżu, w Northridge, do silnego trzęsienia. Wydaje się więc, że kolejne jeszcze przez jakiś czas oszczędzi to miasto.
Jednak trzęsienia ziemi zdarzają się w USA nie tylko w Kalifornii? Co z Nowym Jorkiem?
- Nowy Jork nie jest tak zagrożony sejsmicznie, jak miasta w Kalifornii, ale faktem jest, że do większych trzęsień dochodzi tam średnio raz na około 100 lat. I te 100 lat już upłynęło, więc w każdej chwili może nastąpić kolejne. Problem jednak w tym, że wprawdzie według przewidywań naukowców wstrząsy nie będą silne, jednak straty materialne i liczba ofiar mogą być duże, ponieważ miasto to nie jest przygotowane na trzęsienie.
Czy kryterium częstotliwości trzęsień ziemi w historii to dobre kryterium do ich przewidywania?
- Niestety to jedyne, jakie mamy.
Niektórzy naukowcy wskazują na rosnącą częstotliwość silnych trzęsień. W latach 80. było ich 1085, w 90. - 1592, w latach 2000-2009 - 1611, w 2010-11 - 247. Czy faktycznie obserwujemy taką prawidłowość?
- Trudno powiedzieć, ponieważ pod względem magnitudy badamy trzęsienia od zaledwie 140 lat. Nie mamy takich danych w stosunku do dalekiej przeszłości, dlatego ciężko jednoznacznie powiedzieć, czy te zjawiska się nasilają, czy nie. Okres 100 lat jest za krótki, by taki wniosek wysuwać.
Najsilniejsze zarejestrowane trzęsienie miało 9,5 stopnia w skali Richtera. Czy możliwe jest jeszcze silniejsze?
- Tak. Skala Richtera jest skalą otwartą, dlatego z dużym prawdopodobieństwem można przewidywać, że kiedyś będzie miało miejsce trzęsienie o jeszcze większej magnitudzie. Powinniśmy być na nie przygotowani, choć oczywiście nie wiemy ani gdzie, ani kiedy wystąpi.
Co by się musiało stać, żeby do niego doszło?
- Trudno mówić o jakichś konkretnych warunkach, które musiałyby zostać spełnione. Po prostu czas sprawi, że do tego trzęsienia dojdzie. Przesuwanie się płyt tektonicznych będzie trwało i to najprawdopodobniej właśnie to zjawisko będzie przyczyną tego największego trzęsienia.
Po trzęsieniu ziemi w miejsce katastrofy jadą naukowcy. Po co?
- Przede wszystkim po to, by badać skutki trzęsienia. Na ich podstawie proponuje się później nowe rozwiązania, które pozwolą ich w przyszłości uniknąć.
Wiadomo już, czego nauczy nas ostatnie trzęsienie w Japonii?
- Raczej nie spodziewamy się jakichś nowych efektów, jeśli chodzi o typowe budowle. Natomiast na pewno zostanie podniesiona sprawa budowy elektrowni atomowych. Z pewnością będzie gorąca debata na temat samego sposobu projektowania tych konstrukcji oraz ich usytuowania w miejscach zagrożonych sejsmicznie. Być może będzie to też impuls, by rozwijać inne technologie związane z energetyką.
Z Polski ktoś pojedzie?
- Trudno powiedzieć. Na dzień dzisiejszy jeszcze takiej decyzji nie ma.
Dziękuję za rozmowę.
Agnieszka Waś-Turecka