Skulich: Ewakuacja jest dobrowolna, ale...
Musimy mieć świadomość, że mamy do czynienia z poważnym zagrożeniem. Jeśli ktoś zarządza sytuacją kryzysową, decyduje się na ogłoszenie ewakuacji, czyli apeluje do ludzi, by opuścili miejsca, to rzeczywiście należy brać to pod uwagę - mówił w Kontrwywiadzie RMF FM Janusz Skulich.
Konrad Piasecki: Generał Janusz Skulich, szef powodziowego sztabu kryzysowego Komendanta Głównego Straży Pożarnej, dzień dobry. Racibórz, Zabrze, Czechowice - gdzie w tej chwili sytuacja wygląda najgorzej z pańskiej perspektywy?
Janusz Skulich: - Koncentrujemy się na dwóch miejscach: jedno to jest dorzecze Odry, właśnie od ujścia Olzy poprzez przedmieścia Raciborza i teraz bardziej dalej: Kędzierzyn-Koźle, przedmieścia Opola. I drugi obszar to jest z kolei górna Wisła: zapora w Goczałkowicach, Oświęcim.
O których z tych miejsc myśli pan z większym niepokojem?
- Jedno i drugie jest istotne, bo tam deszcz pada w jednym i drugim miejscu z tą samą intensywnością. Cały wczorajszy dzień bój szedł właściwie o te dwie okolice.
To, z czym mamy dzisiaj do czynienia, czy to jest sytuacja, która grozi jakimś kataklizmem, jakąś katastrofą, czy jest w miarę opanowana.
- Od wczoraj ona jest dość stabilna, koledzy mówią dość uspokajająco o tym, że poziomy wody są niezłe, ale my musimy mieć świadomość tego, że my mamy z bardzo niebezpieczną sytuacją do czynienia. To są naprawdę już niewielkie zapasy zarówno w zbiornikach retencyjnych, jak i poziomów wód w rzekach, wysokości wałów. Podniesienie wody już o niewielkie wartości może doprowadzić do katastrofy.
Na razie cierpią wsie, małe miasteczka. Czy któreś z miast, większych polskich miast, będzie zagrożone powodzią?
- Cały czas są zagrożone powodzią. Wczoraj prezydent Raciborza zdecydował się na częściową ewakuację kilku dzielnic Raciborza, to on wie, co robi.
Chociaż zdaje się niewiele osób się chciało ewakuować, czyli ludzie cały czas nie mają poczucia, ze jest naprawdę groźnie.
- To jest w ogóle inny problem. Ta ewakuacja, możemy o niej porozmawiać, jak ona powinna wyglądać, jak wygląda, jakie okoliczności są z tym związane. Ale jeśli mamy świadomość tego, że woda idzie w wałach i do przelania wałów zostaje kilkadziesiąt centymetrów, to naprawdę niewielkie zjawisko podniesienia tego poziomu powoduje, że ta woda się przelewa i jest katastrofa taka jak w 97 roku.
Gdyby w tej chwili deszcz przestał padać, ta sytuacja byłaby bezpieczna?
- Tak. Ona by się ustabilizowała, wiedzielibyśmy, że nie grozi nam już nic więcej w sensie podnoszenia się wody. Trzeba by było zadbać o to, żeby przez te kilka dni, które są potrzebne na to, żeby woda zeszła z górnej części rzek na te nizinne, trzeba by było nadzorować wały, uszczelniać jeszcze to, co się uszkodziło.
Tyle, że zdaje się prognozy nie są najlepsze, jednak padać będzie, chociaż już nie tak intensywnie jak w ostatnich dniach.
- Tak, tutaj jesteśmy w ścisłym kontakcie z kolegami z Instytutu Meteorologii, z kolegami z Krajowego Zarządu Gospodarki Wodnej, którzy mówią nam, że będzie padało do piątku, ale intensywność tych opadów już może być mniejsza.
Są już plany kolejnych ewakuacji?
- W tej chwili nie ma takiej potrzeby, żeby dokonywać gwałtownej ewakuacji. My oczywiście przygotowujemy się na to. Myśmy w Częstochowie i Krakowie zbudowali w ciągu wczorajszego popołudnia straż pożarną potencjału województwa mazowieckiego czy śląskiego. Tam zostało ściągnięte ze Szczecina, Gdańska, z Olsztyna, mówię o województwach: łódzkiego, wielkopolskiego ponad 500 strażaków ze sprzętem, do pompowania, do ewakuacji ludzi...
Rozumiem, tworzycie taką nadzwyczajną jednostkę, która ma reagować na powódź?
- Tak, ona jest zlokalizowana w dwóch miejscach, 200 osób jest w Częstochowie, 300 jest w Krakowie.
Ale poradzicie sobie, czy będzie trzeba wezwać na pomoc wojsko?
- O tym porozmawiamy za dwa tygodnie. Ja jestem dobrej myśli. Koledzy dobrze prognozują pogody. One się sprawdzają w 90 procentach. To oznacza, że jeśli będzie taki stan, jak przewidują koledzy, nie powinno być pogorszenia tej sytuacji, czyli nie powinno dojść do sytuacji jak w 1997 roku.
Te porównania z 1997 rokiem jakoś zawsze nam w głowach powstają. Gdyby pan miał porównać tę sytuację dzisiejszą z 1997 rokiem. Jest dużo lepiej?
- Potencjalne zagrożenie jest bardzo duże. Woda idzie w wałach. Niewielkie zmiany wysokości mogą powodować przelanie wałów. Żeby sytuacja była taka jak w 1997 roku, musiałaby nastąpić jakaś katastrofa wałów na Odrze albo na Wiśle, albo te wały musiałyby zostać przelane górą.
A gdybyśmy przyjęli, że ta powódź 1997 roku miałaby w skali od jednego do dziesięciu - dziesięć punktów, to ta dzisiejsza powódź jest...?
- Myślę, że to jest siedem, osiem punktów.
Czyli poważnie?
- To jest bardzo poważne zagrożenie. Musimy mieć świadomość, że mamy do czynienia z poważnym zagrożeniem. Powtórzmy, że jeśli ktoś zarządza sytuacją kryzysową, decyduje się na ogłoszenie ewakuacji, czyli apeluje do ludzi, by opuścili miejsca, to rzeczywiście należy brać to pod uwagę.
Ludzie nie chcą się ewakuować, bo uważają, że sytuacja nie jest groźna, czy w naturalny sposób uważają, że domu, mieszkania trzeba pilnować. Nie wiadomo, co się będzie działo...
- Cały czas mówimy o ewakuacji tzw. dobrowolnej. Ewakuacji przymusowej nie zarządza się w takich okolicznościach. Aby tak zrobić należy wprowadzić kwalifikowane stany: stan klęski żywiołowej, stan wyjątkowy itd. To nie jest równoznaczny problem. Z jednej strony ludzie działają we własnym interesie, ewakuując się, są bezpieczniejsi. Z drugiej jednak strony, pozostaje dalej problem zabezpieczenia całego mienia, które zostawiają. Dla nas to jest również problem. My nie zarządzamy ewakuacji na wyrost. Zdajemy sobie sprawę, że dla nas takim samym problemem jest zabezpieczenie tego, co zostało pozostawione.
Ale jak pan mówi, obecna sytuacja w skali dziesięciopunktowej wygląda na siedem, osiem i nie ma tego stanu. Może należy go wprowadzić? Ma pan takie poczucie, że należałoby wprowadzić stan klęski żywiołowej, by trochę podgrzać sytuację wprowadzeniem stanu?
- Od podgrzewania sytuacji pan jest niedoścignionym ideałem.
Dobrze, źle się wyraziłem. Podgrzać sytuację to znaczy uświadomić ludziom, że jednak ta sytuacja jest bardziej poważna niż sobie myślą w tej chwili.
- Tak, ja sobie myślę, że powinniśmy wykorzystać wszystkie środki m.in. to z którego teraz korzystamy, do tego, żeby ludziom uświadomić, że sytuacja jest poważna i żeby być w ciągłym kontakcie i słuchać wszystkiego, co się dookoła dzieje. Bo o ile dzisiaj przechodziła nad ranem fala przez Racibórz, ona pewnie jeszcze przez kilka godzin będzie tam na wysokim poziomie i obniży się, to nie znaczy, że zagrożenie ustąpiło. Jeśli będą dalej opady, największy wpływ mają te po stronie czeskiej, to znowu przyjdzie to zagrożenie i trzeba nadsłuchiwać co się dzieje.