Piraci, ale nie z Karaibów
Uzbrojeni po zęby bezwzględni zabójcy. Kradną, gwałcą i porywają bez skrupułów. Tak wygląda najkrótsza charakterystyka współczesnych piratów.
Kapitan Jack Sparrow z pewnością by tego nie pochwalił. Kiedy spragnieni mocnych wrażeń sięgamy po pierwszą lub drugą część "Piratów z Karaibów", ich współcześni odpowiednicy ładują karabiny i szykują się do ataku, w wyniku którego handlowcy stracą miliony dolarów, a załoga pechowego statku może postradać życie.
Niepowetowane straty
Jak pisze miesięcznik "Forbes", dzisiejsi piraci nie mają nic wspólnego z "tymi barwnymi wagabundami", o których pisał Joseph Conrad. To wyrachowani terroryści, dla których liczy się tylko kolejny łup. Na skutek ich działalności firmy transportowe tracą rocznie 15 mld dolarów.
Według cytowanego na łamach "Forbesa" specjalisty od prawa morskiego, Michaela McDaniela, ta liczba i tak jest zaniżona. - Tylko ok. 10 proc. przypadków piractwa jest raportowanych - mówi. W rzeczywistości suma strat samego przewozu transportów jest prawdopodobnie zbliżona do 50 mld dolarów i stale rośnie.
Związki pomiędzy piratami, złodziejami ładunków oraz terrorystami rzucają nowe światło na ten problem. Dla firmy, która straciła towar, nie jest ważne, czy stało się to w porcie, na morzu, w drodze do portu czy też w trakcie przeładunku - czytamy w "Forbesie". Piractwo okazuje się być kolejną odmianą kradzieży. Ale niestety coraz częściej łączy się z nią znacznie poważniejsze przestępstwo - zabójstwo.
W 1985 roku piraci zaatakowali na egipskich wodach terytorialnych statek "Achille Lauro". Palestyńscy napastnicy wyrzucili za burtę niepełnosprawnego mężczyznę, zabijając go. W październiku 2005 roku ofiarą morskich rabusiów padł statek wycieczkowy "Seabourn Spirit". Bandyci ostrzelali pokład z broni maszynowej, raniąc członka załogi. Piraci nie gardzą również porwaniami. W ubiegłym tygodniu u wybrzeży Nigerii uprowadzili dwóch Ukraińców i dwóch Norwegów ze statku "Northern Comrade".
Największym problemem w walce z tym procederem jest mała liczba zgłaszanych incydentów. Dzieje się tak dlatego, że władze portów nie są skore do rozmów na ten temat, bo nie chcą mieć złej prasy, a firmy transportowe niechętnie przyznają się do tego, że przewożone przez nie towary mogą zostać skradzione. W samych tylko okolicach Los Angeles dzienne straty wywołane działalnością piratów sięgają 2 mln dolarów.
Walka z wiatrakami?
Władze państw, na których wodach terytorialnych najczęściej dochodzi do napadów, robią, co mogą, by odstraszyć piratów. Często zdarza się, że bandyckie łodzie są atakowane przez statki ochrony wybrzeża. Do takiej sytuacji doszło 18 marca, kiedy amerykański niszczyciel ostrzelał grupę piratów na Ocenie Indyjskim zabijając jednego, a raniąc pięciu z nich.
Mimo takich operacji trudno jest schwytać rabusiów. Używają oni szybkich i zwrotnych łodzi. Poza karabinami maszynowymi dysponują przenośnymi wyrzutniami rakietowymi, których bez oporów używają. Poza tym na miejsca swoich ataków wybierają najczęściej cieśniny, które dają im łatwy dostęp do portów i zapewniają wiele możliwości szybkiej ucieczki i ukrycia się. Często posługują się fortelem, by zwabić swoje ofiary w pułapkę.
To właśnie Ocean Indyjski znalazł się na czele akwenów, których wody piraci najbardziej sobie upodobali. W pierwszym kwartale br. u wybrzeży Somalii doszło do pięciu incydentów z ich udziałem. W samej Indonezji w tym samym czasie odnotowano aż 19 napadów. Do najbardziej niebezpiecznych należą, poza wybrzeżami Somalii, wody wokół Nigerii, Singapuru, Bangladeszu i Zatoka Gwinejska.
Przedstawiciele morskiego przemysłu transportowego nie lubią, gdy przypomina się im o krwawych incydentach wywołanych przez współczesnych piratów. Niemniej jednak raporty Międzynarodowego Urzędu Morskiego z siedzibą w Londynie wyraźnie wskazują, że jeśli milczenie nie zostanie przerwane, sytuacja może znacznie się pogorszyć.