Gruszczyk: Grzechem pilotów Tu-154M nonszalancja
Załoga na lot do Smoleńska została niewłaściwie dobrana. Ze stenogramów wynika, że kiedy przechodzą na język rosyjski, komunikację od nawigatora przejmuje kapitan. To niedopuszczalne - mówi w Przesłuchaniu w RMF FM były pilot 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego Stefan Gruszczyk.
Pułkownik zaznacza, że przepisy w lotnictwie pisane są krwią i wszelkie decyzje dotyczące lotu należało podjąć przed startem: Tu wszystko nonszalancko było zrobione.
Agnieszka Burzyńska: 70 dni po katastrofie tupolewa. Co wiemy na pewno? Coś wiemy?
Stefan Gruszczyk: - Wiemy.
Co?
- Załoga zrobiła jeden podstawowy błąd - przy tych warunkach nie miała prawa lądować w Smoleńsku.
A potrafi pan znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego lądowali?
- Według mojej oceny po prostu załoga zaryzykowała - zrobiła to, czego jej nie wolno było robić. Na tych 100 metrach podjęli decyzję, a podjął decyzję prawdopodobnie dowódca załogi, że będą szukali ziemi i będą próbowali wylądować.
Zaryzykowała? Dlaczego? Przecież nikt nie jest samobójcą?
- Nikt nie jest, ale są pewne sytuacje w tym zawodzie, a szczególnie w zawodzie tego dowódcy przy lotach z tak ważnymi osobami, że jest taki psychiczny nacisk na dowódcę.
Że trzeba?
- Nie powinno się tego mówić w ten sposób, jak ja to teraz powiem, że "bo musimy wylądować". Nie powinno do tego dojść.
Stenogramy sugerują całkowity spokój, prawie do końca włączony jest autopilot, załoga spokojnie odlicza wysokość do 20 metrów. Rozumie to pan?
- Rozumiem. To już robili to, czego nie powinni, jak mówiłem wcześniej. Pierwsza dla mnie rzecz, że wysokość odczytywali według radiowysokościomierza, czego im nie wolno było robić. W końcówce do lądowania nie posługuje się radiowysokościomierzem, tylko wysokościomierzem barometrycznym, który jest ustawiony na ciśnienie lotniska, które mieli podane. Z korespondencji wynika, że ustawili je również. Według tego wysokościomierza powinni podchodzić do lądowania.
Podchodzili też na autopilocie.
- A to już jest niedopuszczalne. Autopilot powinien być wyłączony na 100 metrach. Na tej wysokości powinni się zatrzymać.
Czyli absolutna wina załogi, pilota?
- Tak.
A potrafi pan znaleźć odpowiedź na to, co w kabinie pilotów robił generał Błasik?
- Dla mnie nie powinien się tam znajdować w ogóle. Ja bym zakończył na tym tę odpowiedź. Nie powinno go być w kabinie. Od wysokości 3 tysięcy metrów do lądowania nikt nie ma prawa przebywać oprócz załogi w kabinie. Nikt.
Nawet dowódca sił powietrznych?
- Nawet dowódca sił powietrznych.
Ze stenogramów wynika, że generał mówi do kogoś: "Mechanizacja skrzydeł służy do?" - tak jakby tłumaczył coś laikowi.
- To dla mnie jest - w ogóle przy tego typu pogodzie, przy naprężeniu w kabinie, żeby ktoś jeszcze mówił o takich rzeczach, komuś coś tłumaczył - po prostu śmieszne.
A dyrektor protokołu dyplomatycznego, którego głos również tam słychać, mógł być w kabinie? Pojawiają się takie głosy, że piloci muszą jakoś poinformować kancelarię czy to prezydenta, czy to premiera, że są kłopoty z planowym przylotem, więc obecność urzędnika nie powinna budzić zastrzeżeń. Tak jest?
- Nie. Od tego nie jest urzędnik. Od tego jest załoga kabinowa, czyli szefowa stewardess.
Pokładu?
- Tak. Pokładu. Oni mają łączność z nią, wzywają ją i mówią: "Proszę to przekazać głównemu pasażerowi", i koniec na tym.
A gdyby pan siedział za sterami tupolewa i szef protokołu oznajmiłby panu: "Prezydent nie podjął jeszcze decyzji", jakby pan to odczytał?
- Ja jestem w ogóle zdziwiony tym, że nie podjął decyzji prezydent.
No właśnie, czy może prezydent podejmować jakiekolwiek decyzje?
- Nie w powietrzu.
A kiedy?
- Na ziemi, w czasie przygotowania tego wylotu. Na pewno powinna być taka dyskusja. Pogody nie ma, bo zgłoszono na pewno prezydentowi, i podejmujemy decyzję, co robimy - czy opóźniamy wylot - nic by się nie stało, prawda? Sprawa następna, lecimy, nie pogody?
Wracamy?
- I tu teraz, gdzie? Czy nawet do Warszawy - bierzemy więcej paliwa, aby wrócić do Warszawy, albo lądujemy na którymś lotnisku zapasowym. Ale to musi załoga, dowódca pułku i główny pasażer musi wiedzieć przed wylotem.
To był główny grzech, brak planu B?
- Tak. Według mnie tak.
Czy te wizyty w kokpicie oznaczają, że piloci dali sobie wejść na głowę?
- Może nie na głowę, ale na pewno jakaś ta podległość wojskowa mogła mieć wpływ.
Czyli obecność generała Błasika?
- Tak. Jak już zaznaczałem, on w żadnym wypadku nie powinien się znajdować w kabinie.
Gdy latał pan w pułku, często przychodził ktoś ważny i mówił: "Ląduj!"?
- W czasie lotu nigdy. Natomiast przed lotem były dyskusje, były nawet straszenia.
Jakie straszenia?
- "No bo jak nie polecimy, to wiecie, jak tutaj służbowo sobie potem..." Tego typu się zdarzały rzeczy, ale - ja mówię - przed lotem. W czasie lotu nikt nie miał prawa ingerować w załogę. Takie sprawy to muszą być dopięte, a szczególnie z najważniejszą osobą w państwie, żeby... Tak to według mnie nonszalancko było zrobione, że...
Wszyscy tłumaczą, że nie było żadnej nonszalancji. Lotniska zapasowe były wskazane - Witebsk, Mińsk w razie czego.
- Ale co z tego? Co z tego, skoro nie była omówiona sytuacja, bo załoga, dowódca powinien na ziemi, siadając do tego... "Aha, nie ma pogody, robimy ten wariant, który był omówiony". I wszyscy wiedzą.
A tak szczerze, nigdy nie zdarzyło się panu zaryzykować? Tak z ręką na sercu.
- W lotnictwie już transportowym nigdy. Wszystkie przepisy w lotnictwie pisane są krwią i jeżeli lotnik to będzie miał przed oczyma, to nigdy nie zrobi jakiegoś głupstwa "a bo może spróbuję".
A jaka była rola kontrolera, który uparcie powtarzał "na ścieżce", czyli wszystko idzie dobrze? Czy piloci popełnili błąd, słuchając tych uspokajających informacji?
- To był radar, który ogólnie, nie szczegółowo, mówił, że i na kursie, i na ścieżce. Ale z błędami, bo to nie był radar precyzyjny.
Czyli nie powinni brać tego pod uwagę?
- W pewnym sensie tak, ale przecież oni mają przyrządy przed nosem.
Michał Fiszer mówi: "Gdy dochodzi do katastrofy, to zbiegają się takie okoliczności, że nikt nigdy by nie wpadł, że może dojść do zbiegu takich przypadków". Co tu się zbiegło? Czego nie można było przewidzieć?
- Jak się zniżali poniżej 100 metrów, to - według mnie - można było już wszystko przewidzieć. To, co ja wyczułem, że niezgranie tej załogi było; że załoga była niewłaściwie dobrana i - mówię - związane to było ze sprawą języka rosyjskiego...
Kapitan mówił po rosyjsku.
- Tak. To nawet jest, jak prześledzi się stenogram, to póki pracowali po angielsku, to pracował nawigator, a później jak przeszli na rosyjski, to już dowódca załogi.
Ale dowódca nie powinien tego robić?
- Nie powinien tego robić, bo od tego jest właśnie nawigator. Taki jest podział w załodze, takiej czteroosobowej, w jakiej oni byli. Bo to jest dodatkowe obciążenie. Proszę sobie wyobrazić, że zła pogoda, kapitan jest skupiony na podejściu do lądowania i jeszcze musi łączność prowadzić. To jest dodatkowe jakby rozproszenie tego, na co ja mam zwracać uwagę. Później to zejście i prawdopodobnie - jak mówię - szukanie tej ziemi nieszczęsnej.
Wszyscy szukali tej ziemi.
- Też się w ten sposób... Jak już tak sobie teoretycznie mówimy, to się tak nie szuka ziemi. Szuka jeden, a reszta według przyrządów ściśle leci.
Czy powinny zostać dźwiękowe zapisy rozmów z kabiny pilotów po ich odszumieniu?
- Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Nie wiem, czy pani...
Ale czy one mogą coś wnieść w ogóle?
- Mogą, w pewnych elementach mogą coś wnieść, bo tam, gdzie są jakieś niezrozumiałe odpowiedzi, dałyby może pełny wyraz do czegoś. Ja nawet podpowiem taki fakt, że załoga nie dostała zgody na lądowanie, tylko dostała te słynne - co ja rozszyfrowałem - "posadku dopołnitielno", czyli to nie jest zgoda na lądowanie. Potem jest coś niezrozumiałego, ktoś powiedział, a później jest "dziękuję". Komendy na lądowanie... Nie dziękuje się za taką komendę. A to słowo, co było przed tym... A może to właśnie jakieś słowo: "a co on powiedział?". Bo ja tak podejrzewam, że oni nie zrozumieli, co wieża im powiedziała.
Czyli jednym słowem, jednak ujawnienie tego mogłoby rozjaśnić sytuację. Czyli powinno być?
- Ale nie dla opinii publicznej. Tak mnie się wydaje.
Dla kogo w takim razie?
- Dla fachowców. Dla tych, którzy zrobią coś, żeby już nigdy się coś takiego - odpukać - nie powtórzyło. Ja już mówię w ogóle o katastrofie. Bo przecież wziąć pod uwagę: dwa lata wcześniej ta casa. Dla mnie, dla pilota, który latał, to wiem, że podobna przyczyna - w sensie pogodowym - i tej casy, i tego tupolewa: i tam nie mieli prawa lądować w tych warunkach, próbowali; i tu to samo. Dla mnie niezrozumiałe naprawdę.