Dziwny świat dziwnych dyktatorów
Jeden z "wielkich tego świata" utrzymuje, że porwało go UFO. Inny tak bardzo kocha kino, że kazał służbom specjalnym porwać ulubionego zagranicznego reżysera. Jeszcze innemu dwór boi się zwrócić uwagę, że przez większość czasu "dziwnie mlaska". Jakkolwiek groteskowe by to było, bywa też potworne i tragiczne, bo ci wszyscy ludzie rządzą innymi ludźmi.
Kałmucja, Kirsan Ilumżynow
Ilumżynow jest prezydentem Kałmucji - jedynego kraju buddyjskiego w Europie, położonego nad Morzem Kaspijskim, autonomicznej republiki pozostającej w składzie Federacji Rosyjskiej. Jako jedyna głowa państwa na świecie został uprowadzony przez UFO. I to podczas pełnienia sprawowania funkcji...
Kosmici uprowadzili Ilumżynowa w roku 1997, w czwartym roku jego kadencji, można więc to uprowadzenie od biedy zaklasyfikować jako wizytę dyplomatyczną - wymuszoną, bo wymuszoną, ale zawsze. Przebywał wtedy akurat w Moskwie. Służbowo. Na statek kosmiczny wyciągnięto go wprost z pokoju, w którym zatrzymał się na noc.
Zadziwionym dziennikarzom "Guardiana", którzy odwiedzili go w jego biurze w stolicy Kałmucji - Eliście, opowiedział swobodnie i naturalnie, jak to razem z kosmitami "polecieli na jakąś gwiazdę".
"Ubrali mnie w kombinezon kosmiczny, opowiedzieli wiele rzeczy i uprowadzili. Chcieli mi udowodnić, że UFO istnieje" - prosto wyjaśniał pan prezydent Ilumżynow motywy kosmitów. Innej ekipie dziennikarskiej, której wydłużone miny możemy obserwować na tym filmie
udało się opanować szok i wydusić z siebie pytanie o to, jak też kosmici wyglądali. "To tacy sami ludzie, jak my" - odpowiedział cierpliwie kałmucki prezydent.
Międzygalaktyczne wojaże prezydenta wzbudziły niepokój w samej Moskwie. Andriej Lebiediew, jeden z rosyjskich parlamentarzystów z LDPR Żyrynowskiego, zwrócił się do prezydenta Miedwiediewa z uprzejmą prośbą o zbadanie, czy Ilumżynow nie wygadał przypadkiem kosmitom jakiejś tajemnicy państwowej.
Poprosił Miedwiediewa o zmuszenie prezydenta Kałmucji, by ten stanął przed całą Dumą, pod dwugłowym orłem Federacji, i z detalami opowiedział, co też widział i co robił na statku kosmicznym. I czy cała ta wyprawa aby na pewno była tylko niewinną przejażdżką..."Niech powie, czy rozmawiał z kosmitami na temat pełnienia przez siebie czynności urzędowych?" - domagał się parlamentarzysta Lebiediew.
Ale UFO to tylko przygoda w życiu prezydenta Kirsana Ilumżynowa. Jego główną pasją są szachy. Czemu szachy są tak wyjątkowe? Bo pochodzą z kosmosu. Taką ma prezydent hipotezę. A skąd ta hipoteza? "Wszędzie, na całym świecie, reguły szachów są takie same. W Japonii, w Katarze..." - Ilumżynow wyciąga na światło dzienne pewną, ale z jakiegoś podejrzanego powodu przeoczoną przez wszystkich prawdę. "Więc może...".
Szachy mają zapewnić świetlaną przyszłość całej Kałmucji. Ilumżynow, który sam rozgrywa partie z takimi światowymi gigantami, jak np. Karpow, nie tylko wprowadził je do kałmuckich szkół jako przedmiot obowiązkowy, nie tyko wystarał się o funkcję szefa Międzynarodowej Federacji Szachowej (FIDE), którą pełni od 1995 roku (funkcja ta to podobno wyrazy wdzięczności za wyciągnięcie FIDE z finansowej bryndzy), ale także zdecydował się przekształcić Elistę, stolicę kraju, w szachową stolicę świata.
W 1998 roku wybudowano pod Elistą światowe centrum szachowe. Na zapylonym euroazjatyckim stepie, w samym środku buddyjskiej, kałmuckiej pustki. Miasto jest jednak tyle okazałe, co puste.
Leży na przedmieściach Elisty. Z jednej strony stolicy szachów mamy depresyjne, postsowieckie, betonowe blokowiska, z drugiej - step jak okiem sięgnąć. Oszklone centrum szachowe okala "wioska olimpijska", przypominająca nieco niedobudowane kalifornijskie przedmieścia. Powstało tu centrum konferencyjne, planowana jest budowa centrum biznesowego, centrum sportów wodnych i centrum narciarskiego. Biorąc pod uwagę fakt, że Kałmucja jest płaska jak deska, trzeba będzie się trochę napocić nad stworzeniem stoku, ale nie takie rzeczy robiono . Mają tutaj stanąć także galerie handlowe i opera.
Elista liczy 104 tysiące mieszkańców, cała Kałmucja - około 300 tysięcy. Republika jest biedna jak mysz kościelna, więc centrum przez większość czasu stało puste, ale w końcu udało się tu zorganizować trzy światowe imprezy szachowe: w 1998, 2004 i 2006 roku.
Miasto szachów ma swój hymn:
Żeby było weselej, w Eliście stoi pomnik Ostapa Bendera, literackiego cwaniaka i oszusta z "12 Krzeseł" Ilfa i Pietrowa, który zadomowił się na dobre w rosyjskiej popkulturze. Jednym z przekrętów Bendera było wmówienie poczciwym, miłującym szachy mieszkańcom nadwołżańskich Wasiuków, że jako światowej klasy szachowy mistrz uczyni ich miasto szachową stolicą świata.
"Malutkie lotnisko w Eliście, gdzie lądują rozklekotane samoloty z Moskwy z miejscowymi handlarzami, ma wielki napis przed wejściem: 'International Airport'. Podobnie jest z Miastem Szachów, wybudowanym na pustyni specjalnie na potrzeby mistrzostw świata w szachach. To była fanaberia prezydenta, który chciał w swoim kraju poczuć powiew Zachodu. Republika jest biedna, ale prezydent buduje ogromny pałac, który tętnił życiem raptem przez tydzień" - mówił w wywiadzie zamieszczonym na stronie wydawnictwa "Czarne" Daniel Kalder, który w książce "Zagubiony kosmonauta" pisał m.in. o Eliście i Ilumżynowie.
Iliumżynow ma jeszcze jedną słabość: lubi robić sobie zdjęcia ze znanymi ludźmi. Wszystko jedno, czy to Chuck Norris (który wisi mu flaszkę whisky), Kadafi, Baba Wanga czy Dalajlama. Opowiada, że grał w szachy z Henrym Kissingerem i Saddamem Husajnem. Kałmuckie pobocza stepowych dróg, ulice Elisty i krajowych wioseczek zdobią billboardy reklamujące pana prezydenta: na koniu i bez konia, z Putinem i bez Putina, z Dalajlamą i bez Dalajlamy.
Prezydent Kirsan Ilumżynow mierzy jeszcze wyżej. Ostatnio, zbulwersowany awanturą o meczet niedaleko Ground Zero na Manhattanie, zaproponował budowę w tamtym miejscu Światowego Centrum Szachowego, które oprócz wielkiego szachowego stadionu, na którym rozgrywane byłyby międzykontynentalne partyjki, pomieściłoby także świątynie chrześcijańskie, muzułmańskie i buddyjskie. Miał też pomysł na podobną inwestycję w Dubaju. Póki co - nie wyszło, ale Ilumżynow jest jeszcze młody, i - póki co - przy kasie.
W samych szachach jest zresztą jakaś mistyczna zagadka. Bo niby co: 64 pola szachowe i 64 kodony w DNA to przypadek? Tylko naiwniak by w to uwierzył. Ilumżynow uważa, że w szachach zaklęty jest jakiś kod, przy którym kod da Vinci to małe piwo.
Szkoda tylko, że w CV Ilumżynowa, zamieszczonym na oficjalnej stronie Kałmucji, nie ma wzmianki o UFO. Wy byście sobie nie wpisali w życiorys spotkania z cywilizacją pozaziemską?
A może wszyscy daliśmy się zrobić w balona? Może Ilmużynow używa historii o UFO jako całkiem cwanego chwytu marketingowego? Kto w końcu nie napisze o prezydencie, którego porwało UFO?
W każdym razie w 2011 roku ma się ukazać książka Iliumżynowa, w której opisuje on swoje porwanie. Pozostaje czekać.
*****
To tyle, jeśli chodzi o oblicze Iliumżynowa jako w miarę sympatycznego lokalnego władyki z sympatycznymi obsesjami. Jest on często oskarżany o łamanie praw człowieka, ponieważ jego dialog z opozycją polega zwykle na tym, że opozycja wychodzi na ulice tylko po to, by oberwać pałami. Wg organizacji broniących praw człowieka, źle się dzieje w państwie kałmuckim.
Na dodatek wiele cudów-niewidów kałmuckiej stolicy powstało za pieniądze Iliumżynowa, ale - na co zwraca uwagę opozycja - ma on przykrą dla budżetu skłonność do mieszania własnych środków z publicznymi.
P.S. Jeśli chodzi o "wtyki" UFO na wysokich szczeblach władzy, wspomnieć należy jeszcze o Miyuki Hatoyamie, żonie japońskiego premiera Yukio Hatoyamy. Pani Miyuki również chętnie opowiada o swoich przeżyciach na "zielonej planecie Wenus".
Nie zapominajmy też o teorii, wg której większość polityków na ziemi to pochodzące z kosmosu człekokształtne jaszczury.
Ziemowit Szczerek
Na następnej stronie: Ramzan Kadyrow, Czeczenia
Ramzan Kadyrow, Czeczenia
Jeden z dziennikarzy "The Independent" zanotował podczas wywiadu z prezydentem Czeczenii, że "król Ramzan" przechadza się po swoim gabinecie, jakby miał cały świat u stóp. Wydaje przy tym charakterystyczne odgłosy, jakby mlaśnięcia. Jednak żaden z jego współpracowników nie ośmiela się zwrócić mu uwagi. Trudno się dziwić.
Z Ramzanem Kadyrowem się nie zadziera. Zwłaszcza wtedy, kiedy jest się blisko niego. Kiedy jest się daleko, też lepiej tego nie robić, bo od Kadyrowa nigdy nie można być wystarczająco daleko.
Prezydent Czeczenii, choć z wykształcenia prawnik, idealnie wpasowuje się w obraz kaukaskiego watażki: potężnie zbudowany (jest zapalonym bokserem), z kwadratową szczęką, tabunem ochroniarzy i pozłacaną bronią za pasem. Warto dodać, że wśród tzw. zwierząt domowych ma on lwa i tygrysa, a kiedy w 2005 roku dagestańska policja aresztowała jego siostrę, zebrał grupę 150 uzbrojonych "kolegów" i najechał posterunek. Sterroryzował funkcjonariuszy,uwolnił kobietę i - według słów burmistrza miasta - "odjechał strzelając w powietrze z radości".
Ramzan rozpoczął "karierę" dość młodo, pod okiem ojca Achmeda. W pierwszej wojnie czeczeńskiej Kadyrowowie walczyli przeciwko Rosjanom. W drugiej zmienili front i od tej pory stali się ulubieńcami Moskwy. Młody Ramzan został szefem wspieranej przez FSB czeczeńskiej milicji, a ojciec stanął na czele administracji państwowej.
Kilka lat potem Achmed objął urząd prezydenta. Kiedy w 2004 roku zginął w zamachu, jego syn ustawił się w kolejce do najwyższego urzędu. Tuż po śmierci ojca wystąpił zresztą w telewizji u boku samego Władimira Putina - to nie wymagało komentarza. Wiadomo było, kto i przez kogo jest popierany.
Na stanowisko musiał jednak czekać aż do ukończenia 30 lat - do 2007 roku. Od tego czasu sprawuje w Czeczenii niepodzielną władzę. I jak na razie nie ma na horyzoncie nikogo, kto mógłby choć spróbować mu ją odebrać.
Tymczasem kilka powodów, by to zrobić, z pewnością by się znalazło. Ot, choćby sprawa dość ogólnikowo zwana "łamaniem praw człowieka". Chodzi m.in. o wysuwane już przez rosyjską dziennikarkę Annę Politkowską (z której morderstwem Kadyrow bywa zresztą wiązany) podejrzenia, że w piwnicy swojej rezydencji w Tsentoroi urządził katownię.
Reporterka twierdziła, że osobiście rozmawiała z kilkoma osobami, które były tam torturowane. Oskarżenia te potwierdzają organizacje pozarządowe, według których Kadyrow osobiście nadzorował brutalne sesje, m.in. odrywania ofiarom pasów skóry z pleców.
Oddana Kadyrowowi milicja nieustannie wyłapuje ludzi, którzy - oficjalnie - mogą zagrozić spokojowi na Kaukazie, nieoficjalnie natomiast - władzy Ramzana. A macki z Groznego sięgają bardzo daleko. Świadczy o tym choćby wspomniana już sprawa Anny Politkowskiej (którą zamordowano nota bene w dzień urodzin Putina) czy ostatnia informacja z wiedeńskiego sądu, który chce przesłuchać czeczeńskiego prezydenta w związku z zabójstwem dysydenta, Umara Israiłowa. Swego czasu oddech z Groznego czuł na swoich plecach nawet Garri Kasparow, który pozwolił sobie nazwać Kadyrowa "bandytą".
Na czołówki zachodnich serwisów informacyjnych Ramzan trafia jednak nie tylko przy okazji kolejnych morderstw i zaginięć. Wiele kontrowersji wzbudza także wprowadzenie przez niego w Czeczenii niektórych przepisów szariatu. Ramzan przekonuje, że jest oddanym muzułmaninem. W 2005 roku wyznaczył sobie nawet zadanie wybudowania w Groznym największego meczetu w Europie. W 2008 roku budynek faktycznie oddano do użytku - największy może i nie jest, ale i tak robi wrażenie.
Obraz prawdziwego muzułmanina nadwątlił jednak umieszczony w internecie filmik, przedstawiający kilku mężczyzn w saunie razem z dwiema prostytutkami. To nic, że jeden z nich - dziwnym trafem przypominający z wyglądu i barwy głosu Ramzana - próbował rozpiąć biustonosz jednej z kobiet. Kadyrow nagranie wyśmiał i nazwał "prowokacją".
Sprawy kobiet ogólnie nie są zresztą mocną stroną prezydenta. Podziela on dość wygodny pogląd, że kobieta najlepiej sprawdza się... w domu. Dlatego otwarcie opowiada się za poligamią, a w 2009 roku usankcjonował zabójstwa honorowe. Prezydent popiera też wszelkiego rodzaju akcje mające zmusić Czeczenki do noszenia tradycyjnego, muzułmańskiego stroju. Kobiety, które się do tego nie stosują, są atakowane na ulicach Groznego - oblewane farbą, bite, szykanowane. Ramzan nie widzi w tym nic złego.
"Nawet, gdyby działo się to za moim przyzwoleniem, nie byłbym zawstydzony" - mówił. I dalej: "Okazało się, że dziewczęta, do których strzelano farbą, wcześniej były kilkakrotnie ostrzegane. Po czymś takim dziewczyna powinna po prostu zniknąć z powierzchni ziemi, zamknąć się w domu na klucz i nie wychodzić, bo ściągnęła na siebie tę karę swoim nagannym zachowaniem".
Barwnej postaci Kadyrowa nie mogło też zabraknąć w opublikowanych niedawno przez Wikileaks tajnych dokumentach amerykańskich dyplomatów. Jeden z nich opisuje wystawne przyjęcie weselne syna dagestańskiego magnata paliwowego.
Byłaby to impreza, jakich na Kaukazie wiele - cygańskie tancerki i wódka, dużo wódki - gdyby nie gość honorowy, czyli "król Ramzan". Prezydent Czeczenii przybył w stroju dość niezobowiązującym - w dżinsach i T-shircie. Na przyjęcie wkroczył w otoczeniu tłumu ochroniarzy z pozłacaną bronią automatyczną za pasem. Jak na prawdziwego przywódcę przystało, państwu młodym podarował prezent, którego szybko nie zapomną - 5-kilogramową sztabę złota.
Agnieszka Waś-Turecka
Na następnej stronie: Dziwny świat władców Azji Środkowej
Dziwny świat władców Azji Środkowej: Turkmenia, Uzbekistan, Kazachstan
Gurbanguły Berdymuhammedow
W porównaniu ze swoim poprzednikiem, Turkmenbaszą, Gurbanguli Berdimuhamedow albo, jak się to często zapisuje, transkrybując rosyjską wersję imienia i nazwiska: Gurbanguły Berdymuhammedow, to polityk wręcz nudny.
Berdimuhamedow objął władzę po śmierci Turkmenbaszy - Sapamyrata Nyyazowa (albo, jak się to często zapisuje, transkrybując... itd., Sapamurata Nijazowa, który wprowadził kult własnej osoby, bo jak tu nie czcić własnej osoby, jeśli ta osoba napisała takie dzieło, jak "Ruhnama", które to dzieło jest przewodnikiem przez wszystkie dziedziny życia.
Naród turkmeński pod wodzą Turkmenbaszy miał zatem wytłumaczone, jak żyć, a jeśli ktoś nie chciał żyć tak, jak miał żyć, wtedy mógł w ogóle przestać żyć.
Turkmenbasza przemianowywał miasta, miesiące i dni tygodnia, bardzo lubił, kiedy stawiano mu gigantyczne pomniki, słowo "chleb" zastąpił imieniem swojej matki, a usłużni historycy wyprowadzili mu pochodzenie prościuteńko od Aleksandra Wielkiego.
Przestrzeń postsowiecka musi mieć wielkie szczęście do potomków wielkich mężów, bowiem opisywany wcześniej Iliumżynow, kosmiczny wędrowiec, pochodzić ma od Czyngis-chana. Turkmenbasza zakazał noszenia bród, używania radia w samochodzie, kina, opery, baletu i złotych zębów. Prezenterki w telewizji nie mogły się malować. I to o nim i o jego dziwnym państwie powinniśmy tak naprawdę pisać w tej części artykułu.
Berdimuhamedow nie jest taki. Berdimuhamedow jest inny, choć z twarzy tak podobny do Turkmenbaszy, że w Turkmenii do tej pory krąży plotka, że jest jego nieślubnym synem. Co jednak z tego, że Turkmenbasza już nie żyje, skoro państwo, które stworzył, pozostało.
W amerykańskich depeszach dyplomatycznych, które ujawnił WikiLeaks, Berdimuhamedow określany jest jako "dobry aktor", a poza tym człowiek próżny, mściwy, grymaśny, kłamliwy i niezbyt lotny, raczej o mentalności dyrektora niewielkiego zakładu niż głowy państwa. Ma fioła na punkcie czystości i perfekcjonizmu, wymagając od każdego wokół tego samego podejścia: jeszcze jako szef kliniki dentystycznej wymagał od współpracowników, by nie pojawiali się w pracy bez spodni zaprasowanych w kant.
Nie przepada za bystrzejszymi od siebie. Jak wielu panów w średnim wieku, interesuje się historią i ma na tematy historyczne mocne opinie. Prywatnie uważa na przykład, że "prawdziwi Turkmeni" pochodzą jedynie z prowincji Ahal, i to tylko z pewnego jej regionu. Reszta narodu to "nieprawdziwi Turkmeni".
Berdymuhammedow pozycjonuje się w świadomości narodowej jako wielki reformator: prezenterki znowu mogą się malować, żołnierze nie muszą już przysięgać na imię Turkmenbaszy, dni tygodnia i miesiąca znowu noszą stare, dobre nazwy, cyrk, opera i balet znów mogą działać i - być może - nie zapeszajmy - w stolicy, Aszchabadzie - wybudowane zostanie kino. Znów działa akademia nauk, którą zamknął Turkmenbasza.
Prezydent nie pali się jednak do wypuszczania z więzień opozycjonistów i do demokratyzacji kraju. Co więcej, okazuje się, że również ma on swoje małe obsesje. Przykład? Choćby taka drobnostka: w gazetach tylko prezydenta wymieniać można z imienia i nazwiska, pozostali muszą zadowolić się inicjałem imienia.
"Ruhnama" nadal obowiązuje (można ją poczytać pod tym linkiem, i to w wielu językach, w tym w polskim),
i nadal trzeba ją znać na wyrywki, by dostać się na studia. Prezydent Gurbanguły szuka bowiem własnej ideologii. Jest nią "Wielkie Odrodzenie Turkmenistanu", autorska kontynuacja "Wielkiego Wieku Turkmenów", który zainicjował Nijazow. Berdymuhammedow każe się nazywać "Wielkim Reformatorem" i "Ojcem-Założycielem i Przywódcą Wielkiego Odrodzenia". Taka tytulatura zaimponowałaby nawet Kim Dzong Ilowi.
Odrodzenie nie ma wiele wspólnego z rozkwitem wolnej myśli: rząd rozpowszechnił dostęp do internetu, który za Turkmenbaszy był dostępny wyłącznie dla wyższych urzędników, ale kontroluje ten dostęp: kafejek internetowych jest, po pierwsze, niewiele, a po drugie - są one państwowe i każdy, kto do nich wchodzi, musi zostawiać swój numer dowodu. Korespondencja elektroniczna jest sprawdzana, a wiele stron - blokowanych, bo przecież obywatel mógłby obejrzeć taką oto turkmeńską wersję "Asterixa", stworzoną przez przebywających za granicą opozycjonistów:
Ograniczony jest dostęp do zagranicznej prasy. Dziennikarze dzielą się na posłusznych i nie pracujących w zawodzie. Anteny satelitarne w Aszchabadzie Berdymuhammedow nakazał zdjąć, bo szpecą przestrzeń miejską: nie był to póki co oficjalny zakaz, ale służby miejskie posłusznie zaczęły anteny demontować.
Nikt też nie zatrzymuje w Turkmenistania organizacji międzynarodowych: jako ostatni wycofali się "Lekarze bez granic", choć w istotny sposób przyczyniali się do walki z gruźlicą, która w kraju post-Turkmenbaszy jest poważnym problemem.
Wymieniono podręczniki szkolne, ale w tych wymienianych podręcznikach wymieniono głównie zdjęcia Turkmenbaszy na zdjęcia Berdymuhammedowa.
Nursułtan Nazarbajew
Prezydent Nursułtan Nazarbajew rządzi Kazachstanem już od lat i wszystko wskazuje na to, że jeszcze porządzi. Przykazał bowiem kazachskim naukowcom, by porządnie przyłożyli się do kwestii znalezienia eliksiru nieśmiertelności.
Pod koniec kwietnia stukną Nazarbajewowi dwie dekady na najwyższym stołku w Kazachstanie, ale prezydent Nursułtan chce więcej. I, jak król z bajki, chce sięgać tam, gdzie wzrok i nauka ludzka póki co nie sięgają. Siedemdziesięcioletni Nazarbajew nie zamierza spędzać wieczności jako starszy pan: domaga się, by naukowcy z Astany wymyślili także sposób na odmłodzenie organizmu.
Islam Karimow
Jeśli chodzi o Islama Karimowa, prezydenta Uzbekistanu, jest on całkowicie klasycznym dyktatorem: prześladuje opozycję, przydusza media i stosuje tortury.
W książce "Murder in Samarkand" ("Morderstwo w Samarkandzie") były ambasador Wielkiej Brytanii w Uzbekistaniek, Craig Murray, który nie pozostawił na Karimowie suchej nitki, wspominał m.in. o "gotowaniu ludzi na śmierć" - i nie jest to żadna przenośnia.
Karimow jednak ma córkę, Gulnarę. Gulnara Karimowa bryluje na salonach Taszkientu i Moskwy, próbuje też zaistnieć na Zachodzie. Projektuje ubrania, tańczy, śpiewa pod scenicznym pseudonimem "Googoosha" (w młodości Guguszą nazywał Gulnarę ojciec), jako absolwentka Harvardu i doktor politologii szefuje założonemu przez siebie politologicznemu think tankowi, kręci poważne interesy i - przede wszystkim - reprezentuje kraj swojego ojca przy ONZ, a także, z rozpędu, w Hiszpanii. W świadomości społecznej próbuje pozycjonować się jako działaczka charytatywna, specjalistka od sprawiania radości i prostowania życia tym, którzy tego potrzebują.
Jeden z teledysków "Googooshy"
W ujawnionych przez WikiLeaks depeszach dyplomatycznych, w których Uzbekistan przedstawiony jest jako "koszmarny świat korupcji, przestępczości zorganizowanej, przymusowej pracy na polach bawełnianych i tortur", znalazło się także miejsce dla "Googooshy". Dyplomaci wspominają, jak Pierwsza Córka niszczy konkurentów w sposób mający niewiele wspólnego z zasadami uczciwej konkurencji: na konkurentów wywierany jest państwowy nacisk, a niektórzy kończą nawet w więzieniu.
Gugusza ma mieć także bliskie stosunki z mafią - z jednym z jej ważniejszych lokalnych szefów miała porozumieć się co do wpływów na rynku. Nowo uchwalane prawo krajowe dziwnie sprzyja też przedsięwzięciom biznesowym, które podejmuje Gugusza.
Tak to jest, gdy - parafrazując piosenkę Cole Portera - "My state belongs to daddy"... W każdym razie - jak donosi WikiLeaks - Gulnara jest "najbardziej znienawidzoną osobą w kraju", a Sting, któremu kiedyś przytrafiło się koncertować na zaproszenie Gulnary, został odsądzony od czci i wiary: on, obrońca uciśnionych i lasów tropikalnych grający dla okrutnej córki dyktatora?
Ale uwaga: na horyzoncie pojawia się właśnie młodsza córka Karimowa - Lola, która zaczyna myśleć o tym, jak się miło ustawić korzystając z pozycji szanownego papy.
Lola instaluje się powoli w uzbeckim światku. Póki co jest przedstawicielką Uzbekistanu w UNESCO i zajmuje się promocją sportu: szefuje Azjatyckiej Unii Gimnastycznej, więc nie stanowi specjalnej konkurencji dla siostry, tym bardziej, że parę lat temu koncentrowała się raczej na bywaniu w nocnych klubach i przesadzaniu z alkoholem.
Kto jednak wie, czy za jakiś czas drogi kronprincesek się nie skrzyżują, i czy nie dojdzie do ostatecznego starcia między Guguszą a Lolą.
Ziemowit Szczerek