Anna Dymna: Pomoc w permanentnym kryzysie
Ja swoją wspaniałą fundacyjką i nawet wspaniałymi pracownikami nie zapełnię tej czarnej dziury i nie pomogę wszystkim. Nie uruchomię systemu. To trzeba wszystko lepiej zorganizować w państwie - mówi w Kontrwywiadzie RMF FM Anna Dymna, aktora i założycielka fundacji "Mimo wszystko".
Konrad Piasecki: Czy nazwa pani fundacji dziś, w czasach kryzysu, w czasach zaciskania pasa, w czasach narzekań, nie zyskuje dodatkowego znaczenia? Czy dziś nie jest tak, że mimo wszystko ludziom trudno się pomaga?
Anna Dymna: Ja nie widzę żadnej różnicy, dlatego że to co my robimy, to jest pomoc w permanentnym kryzysie. U nas są takie przestrzenie życia, gdzie cały czas jest kryzys, gdzie ludzie są pozostawieni sami sobie, swojej samotności, swojemu cierpieniu i potrzebują pomocy. Ja widzę oczywiście, że coraz więcej ludzi zgłasza się o pomoc. To jest przerażające i to pytanie, które ktoś mi kiedyś zadał: "Jak Ty sobie poradzisz?". Ja mówię, że się zajmuję ludźmi niepełnosprawnymi intelektualnie i zawsze będę im pomagała. Innymi nie. Ale coraz częściej sobie myślę, że nie mogę tej osoby zostawić. Otwieram subkonta, zbieram pieniądze. Coraz więcej ludzi jest pod naszą opieką. Ale ja swoją wspaniałą fundacyjką i nawet wspaniałymi pracownikami nie zapełnię tej czarnej dziury i nie pomogę wszystkim. Nie uruchomię systemu. To trzeba wszystko lepiej zorganizować w państwie. Tak mi się wydaje, ale może za głupia jestem, żeby to mówić.
Ale uważa pani, że to jest tak, że kryzys gospodarczy jakoś zaczynamy odczuwać na własnej skórze i osoby takie jak pani zaczynają odczuwać na skórze własnej fundacji ten kryzys?
To słowo kryzys jest nadużywane. Ono jest takim słowem, którym wielu ludzi się wykręca od wszystkiego. Nawet jak proszę o drobną pomoc to od razu słyszę "kryzys". Z drugiej strony tego kryzysu wcale nie ma, dlatego że taka chęć pomagania nie jest w żadnym kryzysie. Dostajemy różne prezenty dla innych ludzi. Ja robię np. festiwal Zaczarowanej Piosenki. On też jest niby zagrożony, są różne cięcia, też muszę o to walczyć. PEFRON odwalił wniosek nagle, ale niby da nam te pieniądze. Coś jest strasznego z jednej strony, ale z drugiej jest taka ogromna życzliwość, że mimo kryzysu, nam się nic nie zmieniło. My tylko mamy więcej pracy.
Pani mówi o PEFRON-ie, czyli o funduszu rehabilitacji osób niepełnosprawnych. Rzeczywiście z nim są ostatnio jakieś problemy. PEFRON odmawia fundacjom przyznawania subwencji, przyznawania dotacji. Czy pani uważa, że to jest takie państwowe zaciskanie pasa? Czy to zbieg jakichś okoliczności i pechów?
Nie wiem co to jest. Ja tego nie penetruję, bo nie mam na to czasu. Powiem, co sobie o tym myślę. Jest bardzo źle, jeśli w naszym kraju się dzieje tak, że jest kryzys i dajmy na to on jest wszechogarniający, to ci ludzie niepełnosprawni, którymi się PEFRON opiekuje, i na których dostaje pieniądze, to powinna być ostatnia grupa, której zostaną odebrane pieniądze. W tym roku było tak, że myśmy poskładali wnioski na różne projekty. Ja na część dostałam oczywiście, ale np. na jeden najważniejszy nie dostałam ani grosza. I dowiedziałam się, że PEFRON ma 50 procent mniej pieniędzy. Tego nie rozumiem. Kto zabrał te pieniądze?
Szkoda, że w tej sytuacji tak niewielu Polaków, bo tylko jeden na dziesięciu, nawet mniej niż jeden na dziesięciu, przeznacza ten jeden procent ze swojego podatku na pomoc dla takich organizacji jak pani. Dlaczego tak jest? Pani myśli, że to lenistwo?
Nie, myśmy to dokładnie badali. Ja przez pięć lat prowadziłam badania i co roku udawało mi się zbierać dwa razy więcej, a w tamtym roku już uzbierałam 11 milionów. To jest tak: najpierw ludzie o tym nie wiedzieli, teraz już bardzo dużo wiedzą, bośmy kampanie różne robili i media robiły, wszyscyśmy robili. Potem jest brak zaufania. Wystarczy, że jest jakaś jedna afera z fundacją jakąś i już ludzie mówią: "A co tam będę dawać, złodzieje?". No tak się mówi, prawda? Poza tym ludzie sobie myślą tak: "A ja tam biedna jestem, co ja wpłacę? 10 złotych - a po co to komu?". Ale ludzie już wiedzą, bo moja Dolina Słońca, którą buduję pod Krakowem dla osób niepełnosprawnych intelektualnie - całą buduję z jednego procenta. I w tamtym roku dostałam 10 milionów od ludzi średnio zamożnych. Wpłaty były po 10, 15 złotych.
Czyli mimo wszystko warto.
Tak. Ci ludzie sami, nawet ci najbiedniejsi, wybudują ten ośrodek. To będzie taki piękny, jasny punkt na mapie naszego kraju i można takich punktów wybudować naprawdę co roku jeden.
Pani mówi o ludziach cierpiących, o ludziach chorych, którzy się do pani zgłaszają. Czy pani osoba, która ma z takimi osobami kontakt, wierzy w sens cierpienia?
To jest strasznie trudne pytanie, ale bardzo się nad tym zastanawiam zawsze, jak jestem z takimi ludźmi, którzy rzeczywiście cierpią. I oni się potrafią od tego cierpienia odbić. Oni potrafią mimo wszystko znaleźć jakiś ogromny sens i radość życia. To cierpienie jest tak dojmujące, że ono musi mieć sens, bo inaczej ja bym w nic już nie wierzyła. Jak umierała moja mama przez pół roku - a to był najlepszy człowiek świata - to wtedy do niej mówiłam... ona nie mówiła w ogóle nic, była sparaliżowana, ale rozumiała. Doszłyśmy z mamą do wniosku, że cierpienie jest jakoś bardzo ważne, że pełni jakoś strasznie ważną funkcję. Człowiek, który cierpi, zdaje sobie nagle sprawę z wielu, wielu rzeczy. Ale na pewno zdaje sobie sprawę z tego, że nikt, kto cierpi, nie powinien być sam. I teraz są święta Wielkiej Nocy - powinniśmy o tym pamiętać, dlatego że jeżeli ktoś jest obok, czyli jak jest miłość, to wtedy każde cierpienie staje się mniejsze i można jakoś je przeżyć.
Ja pytam o to cierpienie, bo dzisiaj w Polsce zaczyna się i pewnie będziemy świadkami tej dyskusji o eutanazji. Zastanawiam się, jaki jest głos kogoś takiego jak pani w tej dyskusji. Czy warto powstrzymywać takie życie, które jest już tylko cierpieniem i bezsilnością?
Ja gram teraz w takim spektaklu Ioneski "Król umiera". Mówię tam taka kwestię: "Każdy umiera pierwszy". Śmierć jest osobna, śmierć każdego człowieka inaczej dotyka, każdy inaczej ją przeżywa. Każdego inaczej boli, każdy inaczej się patrzy - jeden wierzy, drugi nie wierzy. A na dodatek jest tak, że bardzo często o tym muszą decydować inni ludzie. I ja jedno wiem: że my za mało zajmujemy się życiem. Nie wiem, dlaczego. Taka dyskusja jest ogromna, a przecież - myślę sobie - ta mama, która prosi, żeby zabili syna, bo już nie może na to patrzeć, nigdy w życiu by tego nie powiedziała nawet, bo przecież ona go kocha, 24 lata się nim opiekuje. Mówi, że go kocha i dlatego chce, żeby już nie żył, bo jest już tak zmęczona. Gdyby była pomoc dla takich ludzi, żeby taka kobieta nie była sama... myśmy powinni walczyć o życie. Ja zawsze sobie myślę tak - jak są takie trudne tematy: "Co bym zrobiła, gdyby to było moje dziecko, gdyby to była moja mama, gdyby to był mąż? Co ja bym wtedy myślała? Jakie tu prawa ustawiać, jeżeli tu z drugiej strony są uczucia?" Nie wiem.
Ale wie pani, że jakieś prawo ustanowić trzeba, bo to wszystko musi być w ramach prawa i to ktoś musi kiedyś zdecydować.
Trzeba. Procedury powinny być ustanowione. Na pewno prawo musi być takie, żeby nigdy nie mogło być żadnych manipulacji przy tym, żeby nie mogło być żadnych oszustw. To wszystko jest strasznie trudne i jak pan widzi, ile mądrych ludzi na ten temat mówi i wszystko jest ciągle niedoskonałe. A ja bym chciała, żeby nigdy w życiu nikt nie chciał umrzeć po prostu, tylko żeby chciał żyć, żyć, żyć, do ostatniego tchu... no i to są takie moje marzenia.