Pogoda
Warszawa

Zmień miejscowość

Zlokalizuj mnie

Popularne miejscowości

  • Białystok, Lubelskie
  • Bielsko-Biała, Śląskie
  • Bydgoszcz, Kujawsko-Pomorskie
  • Gdańsk, Pomorskie
  • Gorzów Wlk., Lubuskie
  • Katowice, Śląskie
  • Kielce, Świętokrzyskie
  • Kraków, Małopolskie
  • Lublin, Lubelskie
  • Łódź, Łódzkie
  • Olsztyn, Warmińsko-Mazurskie
  • Opole, Opolskie
  • Poznań, Wielkopolskie
  • Rzeszów, Podkarpackie
  • Szczecin, Zachodnio-Pomorskie
  • Toruń, Kujawsko-Pomorskie
  • Warszawa, Mazowieckie
  • Wrocław, Dolnośląskie
  • Zakopane, Małopolskie
  • Zielona Góra, Lubuskie

"Adopcja na odległość" - krok ku lepszej przyszłości

Emmanuel ma 7 lat. Wygładza przybrudzony mundurek szkolny i uśmiecha się nieśmiało. Z ufnością patrzy w obiektyw aparatu. Wie, że od ludzi, którzy będą oglądać to zdjęcie, zależy jego przyszłość.

/

Poznaliśmy go dwa lata temu. Zaczynał naukę w przedszkolu. Teraz dumnie chodzi do szkoły podstawowej. Raz w roku przysyła "list". Jeszcze nie umie pisać, więc rysuje. Ostatnio namalował dla nas słońce.

"Uniwersytet w Doume"

Emmanuel mieszka w Doume w Kamerunie. Rodziców nie stać, by regularnie opłacać mu szkołę. Pieniędzy brakuje nawet na mundurek i zeszyty. Dlatego chłopiec uczy się dzięki "adopcji na odległość". "Rodzice", którzy zdecydowali się objąć go opieką, regularnie (raz w roku) pokrywają koszty jego nauki.

- Szkoła w Afryce zazwyczaj nie jest obowiązkowa - mówi siostra Bożena Olszewska, pallotynka, która opiekuje się dziećmi z "adopcji". - Zawsze jednak oznacza dla rodziców duży wydatek - jeśli nie na czesne, to na "wyprawkę". A bez odpowiedniego wykształcenia - studiów lub przynajmniej matury - nie ma tutaj co marzyć o lepszej pracy. Dla tych dzieci nauka to jedyny sposób na wyjście z nędzy, w jakiej żyją ich rodzice - tłumaczy.

W Kamerunie nie ma obowiązku szkolnego. Gdyby nie "adopcja", rodzice Emmanuela nie zdecydowaliby się na posłanie go na "uniwersytet w Doume", jak mieszkańcy nazywają tamtejszą szkołę podstawową. Nie byłoby za co.

Właśnie z myślą o takich przypadkach siostry zdecydowały się na rozpoczęcie akcji "Adopcja na odległość". Na pallotyńskich misjach w Tanzanii, Kongo i Kamerunie prowadzą szkoły, w których na pomoc mogą liczyć sieroty lub dzieci z biednych rodzin. Ich szansą na lepszą przyszłość są "rodzice adopcyjni", którzy zobowiązują się regularnie opłacać czesne (Kamerun i Kongo) lub kupować mundurki i książki (Tanzania) konkretnemu dziecku.

Obecnie pallotynki obejmują "adopcją na odległość" 50 dzieci z Tanzanii (w tym wiele niepełnosprawnych), 75 z Konga i ponad 350 z Kamerunu.

Kiedyś dzieci szły do pracy, dziś do szkoły

- Posłanie dziecka do szkoły to wyraz dobrej woli rodziców, a oni nie zawsze mają na to pieniądze - opowiada s. Bożena - Jeśli dostają pomoc z zewnątrz, częściej się na to decydują. Jeszcze kilka lat temu dzieci bardzo często opuszczały zajęcia albo w ogóle nie przychodziły do szkoły, tylko szły pracować na pola, bo rodzice nie rozumieli potrzeby kształcenia.

Dziś sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Misjonarze włożyli wiele trudu w zmianę tej mentalności, w przekonanie rodziców, że wykształcenie dzieci to ich bilet do lepszego życia. - Teraz nasze szkoły często pękają w szwach. W czasie wakacji na misje przychodzi bardzo wielu młodych. Proszą o jakąkolwiek pracę, aby zarobić na opłacenie szkoły, książek. Pamiętam opowieść o chłopcu, który szedł całą noc przez busz, aby poprosić o pracę. Chciał zarobić pieniądze na opłacenie szkoły. Takim młodym pomagamy z radością - zapewnia pallotynka.

/

Ograniczony kontakt

"Adopcja na odległość" różni się od tradycyjnej nie tylko zakresem opieki, ale przede wszystkim rodzajem związku między opiekunami i dzieckiem.

- Rodzice adopcyjni kontaktują się z podopiecznym przez misjonarza. Czasem rodzi się między nimi spontaniczna więź, niektórzy chcieliby utrzymywać ścisły kontakt - wyjaśnia s. Bożena - Problem jednak w tym, że celem "adopcji" jest przede wszystkim edukacja dzieci. Nie chcielibyśmy, by rodziły się - zarówno z jednej, jak i drugiej strony - niepotrzebne nadzieje, np. na opuszczenie Afryki - ostrzega. Dlatego kontakt ogranicza się zazwyczaj do pisanych raz lub dwa razy w roku listów oraz regularnych maili na temat aktualnych wydarzeń w danej szkole.

Ofiara nie tylko na naukę

Minimalną kwotą, którą można wesprzeć dzieło "adopcji serca", jest 30 euro rocznie. Wystarcza to na opłacenie nauki w przedszkolu i szkole podstawowej. Jeśli dziecko uczęszcza już do liceum kwota ta wzrasta do 50 euro, a jeśli do college'u wówczas należy się liczyć z opłatą 120 euro za rok nauki.

- Za dodatkowe ofiary pozwalamy sobie na zakup pomocy szkolnych dla wszystkich dzieci, bo tu wszystkie są biedne i potrzebujące, nie tylko te adoptowane - wyjaśnia s. Bożena. - Kupujemy też konieczne leki przeciw przeziębieniom i malarii. Dzieci najczęściej na to chorują, a ataki są niespodziewane. Jeśli nie ma natychmiastowej pomocy, szybko umierają - mówi.

- Najwięcej uwagi poświęcamy jednak dzieciom z Konga, które są w najtrudniejszej sytuacji. To najbardziej potrzebujący z potrzebujących - wyjaśnia pallotynka. Tamtejsza misja znajduje się bowiem w prowincji Kivu - nieustannie targanej regularną wojną między rządem a rebeliantami. - Działania zbrojne zabierają tym ludziom wszystko, dlatego wysłanie dzieci do szkoły kosztuje tam o wiele więcej wysiłku niż w innych regionach - tłumaczy s. Bożena.

Pieniądze z "adopcji" pokrywają też koszty szkolenia zawodowego mniej zdolnych uczniów - nauki szycia czy pisania na maszynie. Jeśli coś zostanie, siostry organizują dla dzieci niespodzianki - wycieczki albo małe prezenty.

- Wszyscy ofiarodawcy są informowani o przeznaczeniu ich ofiary i jeśli to tylko możliwe, przesyłamy też dokumentację zdjęciową. Dodatkowym gwarantem, że pomoc trafia tam, gdzie powinna, jest obecność na miejscu naszych misjonarzy. Eliminuje to wszelkich pośredników i zagrożenie, że dary gdzieś się zapodzieją - zapewnia s. Bożena.

"Żeby im też mogło być lepiej"

"Rodzice" potwierdzają, że zaufanie, które wzbudza ta forma pomocy dzieciom, było istotnym czynnikiem podczas podejmowania przez nich zobowiązania adopcyjnego. - To bardzo konkretna pomoc, przemyślana i celowa - mówi pan Kazimierz, który od dwóch lat opłaca przedszkole 6-letniej dziewczynce. O "adopcji" dowiedział się z internetu, jednak dopiero koleżanka z pracy, która "miała już dziecko", namówiła go do podjęcia zobowiązania. - Pamiętam, że ogromne wrażenie zrobił na mnie fakt, że za tak niewielkie pieniądze można komuś pomóc, można bardzo dużo zrobić - podkreśla.

- 30 euro to nie jest duża kwota - potwierdza pani Bernadeta, mama czwórki dzieci i "adopcyjna matka" 7-letniej dziewczynki. - Takich pieniędzy trudno odmówić, zwłaszcza jeśli się wie, że trafiają w konkretne miejsce i służą konkretnemu dziecku. Poza tym jest taka potrzeba serca, żeby pomagać, żeby te dzieci też miały szansę, też mogło im być lepiej - wyznaje.

/

Początkowo pani Bernadeta "adoptowała" inną dziewczynkę. Jednak we wrześniu dziecko nie wróciło do szkoły. - Miała już 10 lat. Może rodzice uznali, że bardziej przyda im się, gdy pójdzie do pracy... - zastanawia się "adopcyjna mama". - W każdym razie siostry przydzieliły mi teraz inną dziewczynkę. Dostałam już nawet jej zdjęcie. Wygląda na 7 lat. Cały czas myślę jednak o tej poprzedniej. Może jeszcze wróci... Siostrom już powiedziałam, że gdyby tak się stało, to z chęcią opłacę szkołę im dwóm - zapewnia.

Gdy dziecko się nie uczy

Właśnie - co się dzieje, gdy dziecko nie wraca do szkoły lub nie chce się uczyć? - Jeśli nie zdaje egzaminów i się nie przykłada, to niestety przerywamy adopcję i dajemy szansę kolejnemu dziecku - mówi pallotynka. Zaraz jednak zastrzega: - Każdy przypadek rozpatrujemy indywidualnie. Zdarza się bowiem, że mimo, iż dziecko może chodzić do szkoły, jego sytuacja rodzinna jest taka, że trudno liczyć na dobre rezultaty. Jeśli więc widzimy, że istnieją obiektywne okoliczności utrudniające naukę, staramy się w jakiś sposób pomóc. Jeśli jednak okazuje się, że głównym problemem jest lenistwo, wówczas przerywamy "adopcję".

Takie sytuacje należą jednak do rzadkości. Częściej wina leży po stronie "rodziców", którzy przestają regularnie finansować naukę dziecka. Siostry zapewniają jednak, że nawet gdy darczyńca - z różnych względów - przestaje płacić, uczeń nie jest wyrzucany ze szkoły. Misjonarze bowiem natychmiast szukają dla niego "nowych rodziców", by mógł bez problemów dokończyć naukę.

Dlatego nawet w czasach kryzysu - gdy nie wiadomo, czy za kilka lat będzie nas stać na opłatę 120 euro rocznie - warto rozważyć "adopcję na odległość". Bowiem każdy rok nauki to dla małego Afrykańczyka krok w kierunku lepszej przyszłości.

* Oprócz Zgromadzenia Sióstr Pallotynek program "adopcji na odległość" prowadzą w Polsce również inne zgromadzenia i organizacje, np. Zakon św. Franciszka Salezego czy Caritas. W ramach "adopcji" organizowane są dodatkowe akcje, m.in. "Kubek mleka dla przedszkolaka", "Leki i żywność dla dzieci Konga", "Rower dla nauczyciela" czy "Pomoc w prowadzeniu świetlic".

Agnieszka Waś-Turecka

INTERIA.PL

Zobacz także