Reklama
Pogoda
Warszawa

Zmień miejscowość

Zlokalizuj mnie

Popularne miejscowości

  • Białystok, Lubelskie
  • Bielsko-Biała, Śląskie
  • Bydgoszcz, Kujawsko-Pomorskie
  • Gdańsk, Pomorskie
  • Gorzów Wlk., Lubuskie
  • Katowice, Śląskie
  • Kielce, Świętokrzyskie
  • Kraków, Małopolskie
  • Lublin, Lubelskie
  • Łódź, Łódzkie
  • Olsztyn, Warmińsko-Mazurskie
  • Opole, Opolskie
  • Poznań, Wielkopolskie
  • Rzeszów, Podkarpackie
  • Szczecin, Zachodnio-Pomorskie
  • Toruń, Kujawsko-Pomorskie
  • Warszawa, Mazowieckie
  • Wrocław, Dolnośląskie
  • Zakopane, Małopolskie
  • Zielona Góra, Lubuskie

Pajęczyna silniejsza od państwa

Tajemnicza śmierć kolejnego, trzeciego już zabójcy, którego państwo nie potrafiło upilnować nawet za kratami, pokazuje - podobnie jak cała sprawa uprowadzonego i zamordowanego Krzysztofa Olewnika - jak mechanizmy prawne przegrywają z nieformalnymi powiązaniami. Ich pajęczyna wydaje się silniejsza od demokracji.

/Agencja SE/East News

Policja, prokuratura ani sądy nie wiedzą wciąż, co stało się z ponad 200 tys. euro z trzystutysięcznego okupu, pobranego przez porywaczy za Krzysztofa Olewnika, którego potem i tak zamordowali. Niewykluczone, że zleceniodawcy zbrodni korzystają z pieniędzy bez dalszego ryzyka. Wszyscy, którzy mogliby ich obciążyć, już życie stracili.

Ten paradoks najlepiej oddaje bilans sprawy uprowadzenia i zabójstwa młodego biznesmena, która stała się głośna dzięki determinacji jego najbliższych, a nie sukcesom państwowego aparatu ścigania i wymiaru sprawiedliwości.

- Wątek, gdzie podziały się pieniądze z okupu, wydaje się najważniejszy w dalszym postępowaniu w tej sprawie - nie ma wątpliwości Krzysztof Kamiński, znany lubelski adwokat i były poseł.

Kto tu rządzi

Nawet gdy dzięki relacjom telewizyjnym każdy w Polsce znał już Danutę Olewnik, do domu siostry porwanego włamali się nieznani sprawcy. Nie interesowały ich pieniądze, samochód ani kosztowności, tylko ubranka jej dziecka, które ostentacyjnie porozrzucali po całej podłodze. Podobnie demonstracyjnie niewidzialna ręka otwierała listy do prawników, reprezentujących rodzinę zamordowanego, a inna - wdzierała się do ich skrzynki mailowej. Poza zastraszeniem, intencją działań tej pajęczyny wydaje się pokazanie Olewnikom, kto tu rządzi.

Zanim skazany za zabójstwo młodego biznesmena Robert Pazik zmarł nad ranem w celi w wyniku - jak stwierdzał protokół - "zadzierzgnięcia", z bezpiecznego więzienia w Sztumie przeniesiono go do zakładu karnego w Płocku, tego samego, w którym przedtem rozstał się z życiem jego kolega z ławy oskarżonych Sławomir Kościuk.

Z dużym wyprzedzeniem Pazika przewieziono pod konwojem do Płocka, po to, żeby złożył przed sądem zeznania w stosunkowo błahej sprawie (planowania napadu na konwój, który i tak nie doszedł do skutku). Pazik, dokładnie tak samo jak Kościuk, zakończył życie w "kąciku sanitarnym", który w Płocku nie jest monitorowany przez kamery, odwrotnie niż w lepiej chronionym sztumskim więzieniu. Zresztą tego, co kamera rejestrowała, w Płocku i tak nikt nie nagrywał, ponieważ - jak z rozbrajającą szczerością oznajmił jeden z decydentów - nie ma takiego obowiązku.

- Może błędna była decyzja, by został skierowany akurat do tego więzienia - zauważa znany warszawski adwokat Aleksander Pociej. - Przy dwóch wcześniejszych, zastanawiających śmierciach można było zlecić silniejszy jego dozór. To nie błąd w przepisach, ktoś tego nie dopilnował. Nie było natomiast podstaw, żeby odmawiać Pazikowi widzenia z bratem, choć wiele osób ma o to pretensje. Był już osądzony, inaczej niż w śledztwie przysługiwały mu wszystkie prawa.

Nie wiedzieli, co robić, bo cofnęła samochód

W działaniach przedstawicieli państwa, od policji po służbę więzienną, w tej sprawie od samego początku trudno oddzielić indolencję od złej woli.

- Państwo okazało się niewydolne w podstawowym wymiarze - ocenia socjolog Paweł Śpiewak. - Obywatele przekonują się, że nie mogą wiele wymagać od państwa. Na co dzień stykają się z biurokracją choćby przy okazji płacenia podatków. A tu państwo okazuje się bezbronne wobec przestępców, którzy robią z nim, co chcą - zauważa profesor.

Z okrutną ironią można powiedzieć, że w sprawie Krzysztofa Olewnika jedynym, co się udało policji i wymiarowi sprawiedliwości okazało się... ustalenie, że porwany nie żyje. Wcześniej można było go uratować, ale podczas składania okupu podążające za siostrą uprowadzonego samochody policji... porzuciły trop, gdy przejechała rozjazd na skrzyżowaniu i zaczęła się cofać, bo funkcjonariusze podobno nie wiedzieli, jak się zachować w tej sytuacji.

Gdyby w następstwie tej akcji nie zginął człowiek, przypominałaby do złudzenia chętnie opowiadany przez wykładowców w policyjnej szkole dowcip o krawężnikach-ofermach.

Zlekceważono anonim, jeszcze gdy żył Krzysztof, wskazujący sprawców oraz liczne dowody materialne. Wciąż nie wyjaśniono, od kogo szef gangu Wojciech Franiewski - nieoficjalnie wiadomo, że policyjny konfident - otrzymywał zwrotne informacje o przebiegu śledztwa. Nie znamy zleceniodawców porwania, do których zapewne trafiła większa część okupu - Franiewski z kompanami wydali niewiele. Schwytano i osądzono bezpośrednich sprawców, cyngli, jak mówi się w policyjnym żargonie, ale nawet ich nie potrafiono upilnować w więzieniu.

- Państwo jest słabe słabością policji i służby więziennej - podkreśla mec. Krzysztof Kamiński. - Widzę na komisariacie infrastrukturę sprzed 30 lat. Więzienia pochodzą sprzed drugiej, a niekiedy pierwszej wojny światowej. Z tego dramatu, jakim okazała się sprawa Olewnika, powinniśmy wyciągnąć wniosek: mniej pieniędzy na resztki po PRL, więcej na służby mundurowe i aparat, który pozwala prawu rządzić - radzi mec. Kamiński.

Gdy Krzysztofa Olewnika uprowadzono (z 26 na 27 października 2001) i zamordowano (w sierpniu 2003 r.), premierem był Leszek Miller, zaś ministrami sprawiedliwości - Barbara Piwnik i Grzegorz Kurczuk. Gdy za kratami znaleziono martwego szefa gangu Wojciecha Franiewskiego (z 18 na 19 czerwca 2007 r.) resortem sprawiedliwości kierował Zbigniew Ziobro w rządzie Jarosława Kaczyńskiego. Więzienna śmierć kolejnych sprawców zabójstwa - Sławomira Kościuka (kwiecień 2008) i Roberta Pazika (styczeń 2009) obciąża już konto Zbigniewa Ćwiąkalskiego, który jako pierwszy z ministrów Donalda Tuska zapłacił dymisją za indolencję podwładnych.

Niezależnie od tego, czy wymiarem sprawiedliwości zawiadywali zwolennicy zaostrzenia czy łagodzenia polityki karnej - państwo polskie pozostawało ubezwłasnowolnione wobec zleceniodawców porwania i zabójstwa. Oficjalna wersja o trzech kolejnych samobójstwach sprawców nie przekonuje opinii publicznej.

Wobec dramatu rodziny Olewników aparat państwowy długo trzymał stronę przestępców, czego dowodzą zarówno przecieki ze śledztwa, napływające do gangsterów, jak badanie absurdalnych wersji (o samouprowadzeniu Krzysztofa i jego pobycie na targach erotycznych). Sytuacja zmieniła się z chwilą, gdy dzięki działaniom rodziny sprawa stała się głośna, ale wtedy miejsce paktu z pajęczyną zajęła równie porażająca bezradność państwa.

Nikt już nic nie powie

Również w sprawie zabójstwa byłego ministra sportu Jacka Dębskiego (2001 r.) życie stracili kolejno za kratami ci, którzy mogli najwięcej o niej powiedzieć: bezpośredni wykonawca, profesjonalny killer Tadeusz Maziuk oraz zleceniodawca Jeremiasz Barański. Pierwszy w polskim, drugi w austriackim więzieniu.

Symbolem rozpasanej przestępczości były głośne zabójstwa maturzysty Tomasza Jaworskiego (1997 r.), dilerów Ery w Komorowie - dokonane dla paru telefonów komórkowych (1997 r.), a także 22-letniej Jolanty Brzozowskiej, której mordercy potrzebowali pieniędzy na studniówkę w technikum (1996 r.) czy Anny Dybowskiej zabitej w nocnym pociągu, gdy jechała na egzamin na studia (2004 r.). Sprawcy każdego z nich zostali jednak wykryci, ostatni ze skazanych w sprawie komorowskiej usłyszał wyrok w ub.r., wcześniej wytropiono go aż w Meksyku.

Za to po sprawie Olewnika - podobnie jak kiedyś Dębskiego - pozostanie wrażenie, że pajęczyna okazała się silniejsza od państwa, zaś mafijne powiązania, sięgające aparatu władzy, ścigania i wymiaru sprawiedliwości - skuteczniejsze od przewidzianych prawem procedur.

Mecenas Aleksander Pociej oddziela jednak tę sprawę od poprzednich, najbardziej głośnych:

- Sprawa straszna, człowiek był więziony i torturowany przez dwa lata. Ale jednak lokalna - ocenia znany adwokat. - Jest coś na rzeczy, że przez tyle lat jej nie wyjaśniono. Nie potrafił tego również Zbigniew Ziobro, choć uznał ją za priorytet. Teraz poleciał minister, jego zastępcy, szef więziennictwa. Nie pomoże komisja śledcza, powinna raczej działać prokuratura, w której nie rozwiązano przecież zespołu, utworzonego za czasów Ziobry. Być może ta sprawa jest "niewyjaśnialna", chyba że pomoże przypadek - podejrzewa mecenas.

Nie da się wykluczyć założenia, że jakiś układ miejscowy, podobny do mafijnego, w którym znalazły się struktury policji, przeprowadził to od początku i był na tyle silny, żeby w sprzyjających okolicznościach likwidować ewentualnych świadków - przyznaje mec. Pociej. Wątpi jednak, by przeciwko Olewnikom zaangażowały się postaci z centralnego szczebla polityki, jak mogło to mieć miejsce w sprawach zabójstwa Jaroszewiczów czy Dębskiego.

Szok - jaki przed kilkudziesięciu laty wywołała w Stanach Zjednoczonych sprawa uprowadzenia i zabójstwa syna Charlesa Lindbergha (1932 r.), lotnika, który przeleciał Atlantyk - przyczynił się do wzmocnienia skuteczności zwalczania kidnappingu przez policję i sądy oraz przywrócenia obywatelom poczucia bezpieczeństwa osobistego. Pozostaje mieć nadzieję, że w Polsce ponura i drastyczna sprawa Olewnika przyniesie podobny efekt.

Łukasz Perzyna

Tygodnik Solidarność

Więcej na ten temat

Zobacz także