Dlaczego zginął Andrzej Krzepkowski i kto go zabił? To pytanie zadaje od wielu lat wiele osób. Na razie, niestety, brak odpowiedzi. Wszystko wskazuje jednak na to, że prokuraturze z niewiadomych powodów nie zależało na ujawnieniu prawdy. Być może osobiste zainteresowanie sprawą Janusza Kaczmarka, prokuratora krajowego, coś zmieni w dotychczasowym postępowaniu. Kluczowy świadek w sprawie zabójstwa Andrzeja Krzepkowskiego znika. Z informacji posła Zygmunta Wrzodaka, przyjaciela ofiary, wynika, że świadek Jan Labuda nie żyje. Natomiast zarówno prokuratura, jak i policja nie uczyniły nic, aby temu zapobiec. - Zmowa milczenia trwa - twierdzi poseł Wrzodak. - Od początku robiono wszystko, aby nie dociec prawdy. Nikomu nie zależało, aby wyjaśnić motywy zbrodni i ukarać mordercę. Manipulowano śledztwem i nikt do dziś nie poniósł za to konsekwencji. Mijały lata. 16 maja 2001 roku zawieszono śledztwo. Dla prokuratury wszystko już było jasne. Zaszły jednak nowe okoliczności. W 2003 roku do domu Marty i Wojciecha Centkowskich w Międzyborowie zapukały bowiem trzy osoby. - Była to Elżbieta Sienkiewicz, Jacek H. i Marcin G. - opowiada zięć siostry zamordowanego działacza ?S?. - Pan G. przedstawił się jako człowiek, który został ?przejęty z dworca? w wieku piętnastu lat przez Waldemara G. i mieszkał z nim do 2003 roku. Marcin G. opowiedział nam o życiu u Waldemara G. i swojej obawie o małoletniego brata, który - jak twierdził - jest wykorzystywany seksualnie przez tego ostatniego. - To bzdura - stwierdza Waldemar G. - Żyłem w konkubinacie z matką Marcina G. Zajmowałem się jej dziećmi, wspomagałem finansowo. Ona nie mogła sobie dać rady z Marcinem, więc wziąłem go, aby popracował. Starałem trzymać twardą ręką. I zaczęły się problemy. Kradzieże, rozboje itp. Zamknęli go, wyszedł, znowu zamknęli. Szukał zemsty. Marcin G. miał też opisać, jak pan G. morduje zwierzęta. Potem zaś opowiedział makabryczną historię. Twierdził, że pijany Waldemar G. chełpił się przed nim, jakie ma układy i co może spotkać ludzi, którzy z nim zadrą. Widząc, że Marcin G. mu nie wierzy, kazał mu wziąć łopatę i kopać we wskazanym miejscu. Ku swojemu zdumieniu i przerażeniu Marcin G. miał wykopać głowę Jana Labudy. Głowa była pozbawiona zębów, które usunął morderca, ale pan G. znał Labudę i rozpoznał go bez trudu. Wtedy państwo Centkowscy podjęli decyzję, że należy natychmiast poinformować o wszystkim policję. - Marcin G. w towarzystwie dziennikarki ?Życia? Doroty Kani, Elżbiety Sienkiewicz i Jacka H. udali się do Wydziału Zabójstw w Komendzie Stołecznej Policji w celu złożenia zeznań - opowiada Wojciech Centkowski. - Jakież było nasze zdziwienie, gdy z tych zeznań nie sporządzono żadnego protokołu. Podobnie zresztą jak z następnych. Takimi działaniami policji i prokuratury Zygmunt Wrzodak jest zszokowany. - Zupełnie tego nie rozumiem - mówi. - Dopiero interwencja red. Kani doprowadziła do przesłuchania. Ale i tak nikt tego nie protokółował. Zdaniem posła Wrzodaka, Waldemar G. nie był bierny i długo nie czekał. - Zaczął grozić Marcinowi G. i zaatakował - stwierdza. - Tylko dzięki sprawności fizycznej udało mu się uniknąć śmierci. Zeznania Marcina G. pierwszy raz zaprotokołowano dopiero w listopadzie 2003 roku i to nie w Wydziale Zabójstw KSP, lecz w komendzie pruszkowskiej. Po zeznaniach nic się jednak nie działo poza nieoficjalnym obejrzeniem terenu, a Waldemar G. w międzyczasie rozpoczął na nim szeroko zakrojone prace budowlane. - To bulwersujące - wzburza się Krystyna Sroczyńska, prezes Zarządu Fundacji dla Ratowania Zwierząt Bezdomnych "EMIR". - Waldek kocha zwierzęta i wiele z nich uratował. Najlepszy dowód, ile ma tu kotów i jak one wyglądają. Ten człowiek żyje dla zwierząt. Poseł Wrzodak opowiada dziwne rzeczy i nic nie można mu zrobić, bo chroni go immunitet.