Takiego zainteresowania wyborami już dawno nie było. Dowód? Wystarczy przejść się pod najbliższy wydział obsługi mieszkańców, by zobaczyć obrazek rodem z poprzedniej epoki. Przed okienkami ustawiają się gigantyczne kolejki. Jedni chcą dopisać się do spisu wyborców, inni proszą o wydanie zaświadczenia, na podstawie którego będą mogli w dniu wyborów głosować poza miejscem zamieszkania. Magistraty szacują, że liczba osób głosujących poza swoim miejscem zamieszkania znacznie przekroczy tę sprzed dwóch lat. Wtedy według w wyborach parlamentarnych było to 17,8 tys. Polaków, a prezydenckich ponad 30 tys. - Ludzie mają nadzieję, że coś się po wyborach zmieni, mówi prof. Jacek Wódz, socjolog z Uniwersytetu Śląskiego. - Zwolennicy - że ich partia będzie mogła rządzić sama, - że odsuną od władzy . To się musi przełożyć na mobilizację tych grup, a więc i większą frekwencję, twierdzi socjolog. "Metro" przypomina, że podczas poprzednich wyborów parlamentarnych, w 2005 roku, do urn poszło 40 proc. uprawnionych do tego osób. Tylko nieco lepiej było podczas wyborów prezydenckich - 49,7 proc. głosujących w pierwszej turze i 50,99 proc. w drugiej.