Toksyczne dowody
Członkowie rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej otrzymują z prokuratury wysterylizowane rzeczy bliskich w hermetycznych opakowaniach. Przy odbiorze dowiadują się, że otwarcie opakowania może być niebezpieczne, bo w środku mogą znajdować się niebezpieczne dla życia lub zdrowia bakterie - informuje "Nasz Dziennik".
O zwrot rzeczy swoich bliskich zwróciło się dwudziestu ośmiu członów rodzin ofiar katastrofy samolotu Tu-154M - dowiedział się "Nasz Dziennik" w Naczelnej Prokuraturze Wojskowej.
Rzeczy uznane za zbędne w śledztwie są teraz dostarczane rodzinom. Specjaliści nie dają jednak pełnej gwarancji, że bezinwazyjnymi metodami zdołali usunąć wszystkie groźne zanieczyszczenia.
Przesyłki dostarczane są do domów zainteresowanych w paczkach przez Żandarmerię Wojskową, która przy odbiorze żąda podpisu pod oświadczeniem o zapoznaniu się z zagrożeniem, jakie niesie za sobą otwarcie hermetycznego opakowania.
W ocenie mecenasa Piotra Pszczółkowskiego, pełnomocnika kilku rodzin poszkodowanych w katastrofie samolotu Tu-154M, przedmioty osobiste ofiar katastrofy smoleńskiej powinny być odpowiednio zabezpieczone jeszcze na terenie Federacji Rosyjskiej i przechowywane na potrzeby toczącego się w Polsce śledztwa.
Mecenas zauważa, że kwestia szkodliwości materiału jest wtórna, problematyczna natomiast jest sama decyzja o jego sterylizacji. Zdaniem mecenasa, zniszczono dowody.
Wprawdzie rzeczy osobiste zostały uznane przez prokuratorów za zbędne w śledztwie, ale to też oznacza, że gdyby w przyszłości np. sąd, strony postępowania chciały powtórzyć pewne analizy czy skorzystać z tych przedmiotów jako z dowodów, będzie to niemożliwe.
Więcej w "Naszym Dzienniku".
IAR/PAP