Stało się tak omyłkowo - tłumaczą nieoficjalnie pracownicy resortu. Żona tragicznie zmarłego wiceministra kultury podejrzewała, że to Rosjanie uszkodzili dokument jej męża, bo na zdjęciach w dokumentacji dowód osobisty był nienaruszony. Magdalena Merta otrzymała natomiast od prokuratorów nadpalony dokument. Jak nieoficjalnie ustalili dziennikarze RMF FM, worek z pamiątkami po ofiarach smoleńskich, który dotarł do resortu, był w bardzo złym stanie. Zapach, jaki wydobywał się z tego worka, był nie do wytrzymania - mówią nieoficjalnie pracownicy resortu. Jeden z pracowników niższego szczebla w ministerstwie zdecydował więc, by worek ten zutylizować. Gdy rozpoczęto utylizację, ktoś nagle miał się zorientować, że spalane rzeczy są pamiątkami ze Smoleńska i utylizację przerwano. Ponadto jeden z pracowników miał także zadzwonić do prokuratury i zapytać czy te rzeczy przydadzą się prokuratorom. Śledczy oczywiście potwierdzili i dopiero wtedy przekazano worek prokuraturze. Kilka rzeczy było już jednak nadpalonych, w tym także dokumenty należące do Tomasza Merty. Śledztwo w sprawie zniszczenia dowodu osobistego należącego do Merty prowadzi Prokuratura Okręgowa w Warszawie.